filozoficzny przykuc obok ścieżki |
W ostatnich dniach dopiero wracam do równowagi po marcowym ostrzeniu do półmaratonu (1:29), a potem do kwietniowego maratonu (3:11). Jednak sam nie wiem czy moja równowaga jest jak kula w dolinie, czy symetrycznie na jej szczycie. Czuję w sobie walczące sprzeczności niemal na każdej płaszczyźnie...
Chciałbym szukać, burzyć i budować. Tak jak Poranny Biegacz zburzył swoją technikę biegania, która przynosiła mu podia na dużych imprezach, po to aby poczuć wolność wyjścia z klatki. Jednak nikt nie wie czy ta zmiana przyniesie coś dobrego, czy jest to tylko zaklinanie rzeczywistości. Burzenie nie daje gwarancji, że w miejscu ruiny i zgliszczy uda się zbudować coś lepszego. Ale przecież gdyby nie poszukiwania, gdyby nie łamanie schematów to wciąż siedziałbym na kanapie. A może los sprawiłby, że znalazłbym inną aktywność, która przyniosłaby mi i zdrowie i szczęście?
Życiówki moich wszystkich dystansów mają obok siebie datę 2019. Muszę sam siebie pochwalić, że ostatnie burzenie i budowanie przyniosło coś czego mogłem sobie tylko życzyć, ale na pewno nie mogłem się spodziewać. Udało mi się wycisnąć co najlepsze z naczyń połączonych: diety, treningu i długofalowej motywacji. Ale nie tylko czysta praca przyniosła rezultaty, a praca + wybory odpowiednich dróg.
Moje sprzeczności:
- Adam Baranowski poskarżył mi się w sobotę, jak pakowałem do bagażnika parkrunowy sprzęt, że brakuje mu regularności, rytmu, harmonogramu. Łatwiej mu się trenuje, kiedy wie co ma robić. Moja sprzeczność jest taka, że mnie harmonogram zabija. Ale wiem też, że każdy kto biega z planem robi postępy. Ja zawsze biegam tak trochę obok planu, ale nie za daleko obok. Nie oddalam się w jednak w jakieś treningowe absurdy. Ale konkretną jednostkę niemal zawsze dopasowuję do samopoczucia, które oceniam na pierwszym kilometrze biegu. Czy biegając z planem osiągnę więcej czy się szybciej spalę?
- Kupiłem sobie wczoraj prawdziwe minimalistyczne buty Merrella. Z jednej strony - fajnie, będę bardziej cool i może napiszę za jakiś czas posty jak 100hrmax. Ale z drugiej strony w moich Altrach na przemian z New Balance'ami biega mi się fantastycznie, bezpiecznie i szybko. Czy nie ryzykuję za bardzo? Czy w imię bycia cool, minimal, barefoot, urodzone biegacze i inne wege-indiańce nie zrobię sobie krzywdy? A może jednak dopracuję dzięki tym butom swój narząd ruchu do tego stopnia, że będę śmigał ultra jak Darek Kokociński w fivefingersach i będę stawał na podium nie tylko w kategorii?
- Dominik z niecierpliwością czeka na wpis o moim eksperymencie z monodietą. Podpatrzyłem w necie amerykańską firmę sprzedającą w miarę kompleksowy żywieniowo proszek złożony z sześciu składników: owsa, kokosa, słonecznika, siemienia lnianego, brązowego ryżu i grochu. Zrobiłem go sobie sam 10 x taniej. Zestaw kaloryczny na 5-6 dni. Nazywałem to karmą, albo paszą i jadłem przez 3 dni. Wyłącznie to. Sprawdzałem czy faktycznie jedząc pełnowartościową paszę można uniezależnić się od smaku i generalnie jedzenia jako przyjemności. No i czy można wyjść na kilkudniową wyprawę jedynie z plecaczkiem takiej paszy (100 gram = 450 kcal) i zalewać ją wodą ze strumienia. Moja wewnętrzna sprzeczność jest taka, że po co kombinować, skoro innymi (fleksitariańskimi) sposobami osiągnąłem 40 kg w dół bez jakiegoś wielkiego cierpienia i ascezy? No ale gdybym kiedyś nie zakombinował to wciąż bym jadł tzw. "polski obiad" ewentualnie "polski obiad we Włoszech" :)
Sam mój strach w sobie jest sprzeczny. Z jednej strony boję się, że się sam zakiwam tymi poszukiwaniami, z drugiej, że brak poszukiwań zanudzi mnie monotonią. Ale najbardziej ze wszystkiego boję się, że coś we mnie pęknie i przestanę kontrolować swoją dietę i niepostrzeżenie zacznę akceptować delikatny marsz w górę. Moja waga od jakiegoś czasu waha się między 81-83 kg. Nie chciałbym już nigdy w życiu ważyć więcej... Tego się naprawdę boję najbardziej.
I na sam koniec powrót do tytułu wpisu:
- Afekt, to co się dzieje teraz, pod wpływem emocji jednej chwili. W afekcie kilka tygodni temu poszedłem pobiegać między 2 a 4 w nocy bo nie mogłem zasnąć. Kompletnie bez sensu, bo parkruna biegłem potem z zamkniętymi oczami i niedzielne wybieganie też było kombinowane. W afekcie rozwaliłem sobie plan treningowy, ale... to było piękne.
- Nastrój, to coś dłuższego niż afekt. Mam taki nastrój, że jestem zmęczony tym dwukrotnym wyostrzaniem formy przed połówką i całością. Fajnie mi się biega po prostu z muzyką, tyle czasu ile trwa płyta, raz szybko, raz wolno... oczywiście w zależności od muzyki.
- Rozsądek. Ech... ten mi mówi, że zapisałem się na 10 km za niecałe dwa tygodnie w Gdyni. I że jak chcę łamać 40 minut to muszę zapomnieć i o afekcie i o nastroju tylko działać rozsądkiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz