Jestem z Łęgowa :) Nie jest jakieś ciężkie wyznanie. Łęgowo to wioska jak każda inna w zasięgu 30 minut autobusem od dużego miasta. Tutaj chodziłem do szkoły podstawowej, stąd dojeżdżałem do liceum i na studia do Gdańska. Był tylko jeden minus - nie dojeżdżały tutaj żadne nocne autobusy i moje studenckie wieczorne życie kończyło się zawsze o 22:20, kiedy odjeżdżał ostatni dzienny autobus. Nie wpadłem wtedy jeszcze na to, że 17 km to żadna odległość i można to przebiec :) Chodziły za to legendy, że podobno kiedyś Mirek wrócił z Gdańska do Łęgowa zimą w środku nocy na piechotę. Mirek nie potwierdza, nie zaprzecza, bo trasy nie pamięta, ale rano obudził się w domu.
Czemu o tym piszę? Dlatego, że dziś zdumiałem się jak wygląda moja była szkoła podstawowa. Mieszkałem niby tylko 300 metrów od niej, ale bezpośrednia trasa była zagrodzona polem, sadem i strumykiem. Opcje były dwie:
- Idziesz dookoła prawilną ścieżką jak frajer.
- Ryzykujesz strzał z grudy ziemi od rolnika (autentycznie polował na dzieci rzucając grudami za to, że szły mu przez pole), potem rozdarcie ubrania na płocie (bonus - mogłeś w sadzie chwycić jabłko), następnie był skok przez strumyk, często wiosną, w czasie roztopów brakowało 20-30 cm i kończyło się z połową łydki w wodzie i butem w mule. Dziś jak o tym myślę, to droga do szkoły przypomina mi ten film o amerykańskim lotniku zestrzelonym na Bałkanach w trakcie wojny i jego próbę ucieczki z niebezpiecznego terenu.
pozostałości po sadzie |
W szkole był W-F. Nie byłem ani najlepszym piłkarzem, ani najlepszym koszykarzem czy gimnastykiem. Nie miałem problemu aby dostawać piątki, ale w szóstej klasie, po pierwszym sprawdzianie na 1000 metrów, który bez przygotowania przebiegłem w coś około 4 minuty 30 sek, poczułem pewien zew, pewną perwersyjną przyjemność z fizycznej pracy nad sobą.
Byłem kujonem. Takim typowym przemądrzałym kujonem, który jeździł na wszystkie konkursy bez względu na temat (matematyka, geografia, polski, chemia...). I wtedy, po tych pierwszych 1000 metrach przebiegniętych na zaliczenie w 6 klasie podstawówki poczułem, że tak samo jak siedzenie nad książką przynosi świetne rezultaty na klasówkach i konkursach, tak samo fizyczna praca nad sobą może zamienić bladego kujona w osobę, która namiesza trochę w głowach miejscowym opryszkom. Być może to było jedną z głównych motywacji. Zobaczyć czerwone ze zmęczenia i pełne niedowierzania oczy wszystkich Bogusiów i Radziów, pierwszych do bitki, którzy przybiegali jednak za tobą na wszystkich sprawdzianach biegowych. To było fizyczne zwycięstwo bez użycia pięści.
Boisko miało trochę ponad 200 metrów obwodu. Aby pobiec 1000 metrów trzeba było zrobić 4 i 3/4 okrążenia. Pamiętam dokładnie linię startu i mety. Wiele razy przychodziłem tutaj popołudniami i biegałem właśnie ten 1 kilometr. Biegałem bez zegarka, bez stopera, czas mierzyłem sobie tylko i wyłącznie na zawodach. Podczas treningów nad rzeką nie mierzyłem nawet odległości, biegłem po prostu tak długo jak dałem radę a potem wracałem spacerem. A na boisko przychodziłem aby wyczuć dystans. Aby pobiec te 4 i 3/4 okrążenia. Bieżnia była wysypana żużlem. Boisko to po prostu wydeptana trawa i dwie bramki. Ale i tak było super. Spędziłem tam swoje dzieciństwo.
Dzisiaj boisko ma równiutką sztuczną trawę, a bieżnia elastyczny tartan. Mam wrażenie, że wewnętrzny tor ma równo 200 metrów, ale biegając po tym zewnętrznym obwód jest dokładnie taki jaki pamiętam. 215-220 metrów. I co najważniejsze - jest otwarte. Można przyjść z dziećmi i pokopać piłkę albo pokręcić kółka po tartanie.
Kiedyś łamałem 3 minuty na kilometr. Jako reprezentant szkoły podstawowej z Łęgowa jeździłem na zawody na szczeblu wojewódzkim. Dziś trenowałem tutaj przed Maratonem Gdańskim, który chcę pobiec na poważnie. 28 lat temu ostatni raz kręciłem te kółeczko :) Chętnie pościgałbym się z samym sobą z przeszłości.
Profesorze Emmett Brown, czy ma Pan jakiegoś DeLoreana dla mnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz