wtorek, 16 kwietnia 2019

Refleksje na gorąco i pomysły na optymalizację


Mięśnie jeszcze nie przestały boleć, poranny krok po wyjściu z łóżka trochę przypomina robot dance, ale i tak nie jest źle. Powiedziałbym, że w porównaniu z moimi poprzednimi biegami długodystansowymi jestem w bardzo dobrej kondycji.


Kto nie czytał mojego poprzedniego postu - relacji z 5. Gdańsk Maratonu - jest tutaj. Ten dzisiejszy jest jego zapowiedzianą kontynuacją.

  • Refleksja nr 1
Bieganie maratonu w 3h10min jest o wiele (!!!) łatwiejsze niż 4h30min. Mówię o przypadku, gdzie jeden i drugi wynik jest bliski granicy aktualnych możliwości. Fizjologia (a raczej biochemia) jest dla każdego taka sama, a na pewno bardzo podobna i glikogen kończy się po  około 2 godzinach. I tutaj jest właśnie kolosalna różnica, bo walczyć na trasie jeszcze niewiele ponad godziną, a walczyć 2,5 godziny to są zupełnie inne zawody. Meeeega podziwiam tych, którzy walczą na trasie najdłużej. Oni cierpią najbardziej i zostawiają na trasie najwięcej serca.

  • Refleksja nr 2
Wynika ona z refleksji nr 1. Przestałem się bać maratonu. Nie chodzi mi o butę, o brak pokory. Ale dzięki temu, że tej walki było u mnie właśnie około godziny, a nie jak wcześniej 2-3 razy tyle maraton przeskoczył z kategorii ultra do kategorii bieg ciągły. Do tej pory we wszystkich moich biegach 40+, a było ich około pół setki albo sobie spacerowałem (bo już nie mogłem biec, albo po prostu chciałem) albo zatrzymywałem się kilka minut w punktach żywieniowych (np. maratony u Rysia w Wituni) albo po prostu w biegach treningowych rozsiadałem się w pół trasy na obiad w BioWayu. Pierwszy raz przebiegłem cały maraton! Mogę chyba tak powiedzieć mimo przerwy w toitoice na 10 km. Przebiegłem i nie zwolniłem. Przebiegłem i walczyłem o tempo tak samo jak na każdym parkrunie, biegu na 10 km czy półmaratonie. Od niedzieli bieg na 42,195 km jest po prostu najdłuższa kategorią biegów ciągłych, a nie jakąś ultra-wyprawą z przystankami.

  • Optymalizacja nr 1
Dużo czytałem przygotowując się do niedzielnego maratonu. Jak typowy absolwent politechniki łączyłem wykłady z ćwiczeniami. Jednym z artykułów, który najwięcej dał mi do myślenia był zamieszczony na biegnie.pl w 2015 roku (tutaj link). W skrócie: naukowcy wybrali maratończyków o podobnym potencjale, przetestowali ich, podzieli na dwie grupy. Pierwsza miała żywić się podczas biegu tak jak umie najlepiej. Druga tak jak profesor kazał bez najmniejszych odstępstw (dużo pić, żele bardzo często). Druga grupa pokonała maraton aż o 11 minut szybciej!! Jak dla mnie to jest szokująca optymalizacja. Aby poprawić życiówkę o 11 minut treningiem to są miesiące pracy, a można to samo zrobić odpowiednio jedząc na trasie.

Czy jest tutaj pole do poprawy dla mnie? Myślę, że jest. Mimo, że piłem niemal na każdym punkcie to dobiegłem na metę (a raczej dotarłem do domu) o 2 kg chudszy. Piłem więc za mało. Przed biegiem zjadłem śniadanie 3h przed, makaron z miodem i śmietaną. Pół godziny przed startem wysączyłem izotonik, którym popijałem Cliff Bara od Scotta Jurka :) W trakcie biegu zjadłem 5 żeli. Pierwszy po 40 minutach, kolejne "mniej więcej na oko". Nie miałem ochoty jeść żadnego z nich. Każdy w siebie wciskałem, ale nie sprawiło mi to najmniejszych kłopotów żołądkowych. Może więc tutaj jest naprawdę spory potencjał? Może maraton nie jest umiejętnością efektywnego spalania tłuszczy w ostatniej fazie biegu (to zostawmy na ultra) ale maksymalnemu przesunięciu granicy spalania glikogenu i dostarczania w trakcie biegu optymalnej ilości cukrów.

  • Optymalizacja nr 2
Nie trenowałem z rozpiski. Oczywiście przeglądałem wiele różnych planów treningowych i wpasowywałem w nie moje jednostki mniej-więcej. Jakby spojrzeć na moje ostatnie miesiące analitycznym okiem, to można wychwycić bardzo wiele spójnych elementów do biegania z kartką. No ale właśnie może w tym mniej-więcej są ukryte kolejne minuty? Może warto popracować wg planu idealnego (oczywiście najpierw trzeba go znaleźć) i okaże się, że tutaj także są ukryte kolejne minuty. Znajdę jeszcze więcej szybkości i wytrzymałości.

  • Optymalizacja nr 3
Waga startowa. Dziękuję oczywiście wszystkim, którzy komplementują mnie za przemianę. Mnóstwo jest tutaj okrągłych, symbolicznych liczb. Maraton ma 42 km, ja mam 42 lata, no i od stycznia 2018 schudłem dokładnie 42 kg. Z wagi 123 kg zszedłem na 81 kg  (załóżmy, że po przecinku się nie liczy, bo dokładnie było to 81,4 kg). Ale to wciąż za dużo na łamanie trójki. Oczywiście jest na pewno sporo osób, które biega szybciej ważąc więcej, ale nie oszukujmy się. Z każdym kilogramem w dół biega się lepiej, łatwiej, szybciej i przyjemniej. Ja wiem to doskonale bo znam całe spektrum. Myślę, że nawet nie zmieniając nic innego, a tylko zrzucając kolejne 5-6 kg wynik byłby lepszy o grube minuty.

  • Optymalizacja nr 4
Tapering i carboloading. Te dwa słowa tak naprawdę poznałem miesiąc temu przed połówką w Gdyni. Tzn. poznałem w praktyce. O ile w Gdyni czułem się po prostu meeeega naładowany, optymalny w punkt, to w niedzielę cały czas miałem jakieś przeczucie, że jest to 95% mocy. Może sobie wkręciłem, a może coś było na rzeczy. Dwa tygodnie przed Gdynią byłem chory i siłą rzeczy odpuściłem trening. Tak więc tapering był dłuższy i bez oszustw. Teraz mam wrażenie, że wykonałem za mocny trening w niedzielę tydzień przed startem (tartan mnie poniósł i potem dwugłowe uda przez 2 dni czułem jak nigdy) przez co trening wtorkowy przełożyłem na środę. Zaś samo przedstartowe ładowanie się węglami nie bardzo mi wychodziło. Jadłem na siłę, kompletnie nie byłem głodny. Moja żona akurat przemierzała pół świata samolotem, a mnie to zawsze straaaaasznie denerwuje. Naoglądałem się National Geographic i boję się, że spadnie, aż jeść nie mogę.

  • Optymalizacja nr 5
Taktyka. Patrząc na mój bieg można by stwierdzić, że był idealny. Tempo niemal równe cały czas. Druga połówka minimalnie szybsza od pierwszej (o kilka sekund). Ale mam sam do siebie pytanie: czy gdybym od razu zaczął w tempie o 10 sekund szybszym, na które bez najmniejszego problemu było mnie stać, to w efekcie bardziej był osłabł, czy może dobiegł po prostu 2-3 minuty szybciej? Na pewno nie mogłem już przyspieszyć na ostatnich 10 km, jeżeli cokolwiek, to tylko drobne sekundy były tam do wyrwania. Ale w pierwszej połowie? Mam wrażenie, że trochę więcej. Byłem chyba jednym z najmniej zmęczonych w mojej grupie, póki biegłem z grupą. 

Jest nad czym myśleć do jesieni :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy