środa, 1 maja 2019

Monodieta pełnowartościowa? Mój 3-dniowy eksperyment.

Sam tytuł jest już sprzecznością sam w sobie, bo coś co jest mono z zasady nie jest multi. Ale do wszystkiego zaraz dojdziemy...


Historycznym tłem mojego eksperymentu przeprowadzonego w ostatnich dniach na samym sobie są urywki z westernów. Traper, który nic nie upolował po prostu gotował fasolę, albo jeszcze częściej otwierał puszkę z fasolą i całymi tygodniami wyglądało jakby jadł tylko fasolę. Rok temu chciałem być jak traper. Uniezależnić się od jedzenia, ale nie w sensie głodówki jak Dominik, ale uniezależnić się od potrzeby wybierania jedzenia, przyrządzania, oceniania czy smakuje czy nie... Oczywiście nie zależało mi na uniezależnieniu się na zawsze, ale na kilka, kilkanaście dni (w kontekście np. jakiejś biegowej wyprawy) ale bez utraty sił. Fasola wydawała mi się najprostszą pełnowartościową (chociaż przez jakiś okres) monodietą.

Podszedłem do tematu metodycznie. W markecie kupiłem kilkanaście puszek fasoli wszystkich firm jakie były na półce... Niestety w eksperymencie nie wytrzymałem nawet 2 dni. Powodem była gigantyczna ilość soli (jedząc tylko fasolę z puszki przyjmowałbym 4x więcej niż górna granica normy) oraz chemia. Czułem, że zaraz zacznę świecić. Oczywiście mógłbym gotować samemu, ale ja nie chciałem gotować. Założeniem było posiadanie gotowego prowiantu. Fasola więc odpadła...

Po roku powróciłem do tematu pełnowartościowej monodiety. Chociaż znów mam problem z odpowiednią definicją monodiety, bo przecież jeżelibyśmy włożyli do jednego garnka wszystko co jemy w tygodniu, zmieszali to, zmielili ze sobą i otrzymali proszek albo szaro-zieloną  jednolitą masę to jedzenie jej byłoby monodietą czy nie?

Tym razem zainspirowała mnie reklama, która zaczęła mnie śledzić w necie. Firma zza oceanu sprzedaje sproszkowane posiłki, które wystarczy zalać wodą i uzyskać podobno pełnowartościowy pokarm. Zagłębiłem się w temat i doczytałem, że podstawą tego proszku są:
  • owies
  • groch
  • kokos
  • siemię lniane
  • słonecznik
  • brązowy ryż

6 składników, każdy z nich dostępny bez problemu na rynku, łatwy do sproszkowania, wymieszania i przechowywania.

We wtorek po świętach pojechałem do młyna do Pruszcza na zakupy. Kupiłem 6 paczek powyższych "pokarmów" dających mi łącznie 14.000 kcal w cenie około 25 zł. Gdyby jeść po 2000 kcal dziennie daje to cenę 3,5 zł za dzień :) Czyli jakieś 10 razy taniej od amerykańskiego odpowiednika :)

  • Owies kupiłem w postaci płatków owsianych i po prostu je zmieliłem na proszek. 
  • Kokos jako wiórki kokosowe również zmieliłem, choć ciężko się mieliły i ostatecznie nie zrobiłem tego dokładnie i trochę żałowałem w kolejnych dniach, bo struktura kokosu była wyraźnie wyczuwalna w proszku.
  • Siemię lniane i słonecznik zmieliłem. Udało się dość łatwo, ale musiałem uważać aby nie przekroczyć granicy proszku i pasty. 
  • Z grochem i ryżem było najwięcej zabawy. Na początku jedno i drugie musiałem ugotować, potem suszyłem w piekarniku i dopiero wtedy zmieliłem. 
 


Na koniec wszystko wymieszałem w dużym garnku i.... voila! Otrzymałem coś co wyglądało jak pasza dla zwierząt i smakowało jak pasza. Jednak smak kompletnie mnie nie interesował, moim założeniem było otrzymać coś lekkiego, w miarę pełnowartościowego i mega łatwego do przygotowania.


100 gramów paszy wg moich przeliczników miało 450 kcal. Czyli teoretycznie chcąc jeść 2000 kcal dziennie (dieta człowieka nie uprawiającego sportu) wystarczyć powinno około pół kilograma paszy. Z wykorzystaniem wagi kuchennej szybko nauczyłem się odmierzać. 100 gram = 4 łyżki stołowe paszy. Przygotowanie posiłku stało się banalnie proste i zajmowało mi sekundy. Do miski nakładałem 4 łyżki paszy i zalewałem wodą. Po czym wyłączałem w głowie wszelkie potrzeby doznań smakowych i po prostu "przyjmowałem paszę".

Może właśnie tak będzie wyglądać jedzenie przyszłości? Jeżeli będziemy chcieli skierować całą swoją produktywność na inne aspekty codzienności jedzenie nie powinno nam w tym przeszkadzać. Powinniśmy nauczyć się przestać celebrować jedzenie, nie spędzać godzin między półkami w sklepach, w kolejkach, rozpakowując siatki i stojąc przy garach w kuchni. Restauracje powinny być taką samą zbędną rozrywką jak kręgle czy karaoke :) Posiłek stanie się po prostu dobrze wymierzoną porcją przyjmowaną w odpowiednim czasie całkowicie bez emocji, bez celebracji. Będzie nas tylko zaspokajał, przestanie być nośnikiem smaku emocji.

W takim filozoficznym nastawieniu przystąpiłem do konsumpcji.

- Smakuje pewnie jak wygląda - napisał do mnie Dominik, kiedy wysłałem mu zdjęcie - ważne, że jest zdrowe. 
- Zalałem ciepłą wodą i zrobił się z tego kisiel... o smaku tektury - odpisałem.




Z jednej strony strasznie zaczęło mnie kusić aby porobić małe porcyjki i odpowiednio je przyprawiać, dodać jakieś zioła włoskie, albo curry. lub na słodko z cynamonem i wanilią. No ale przede wszystkim chciał poczuć wersję "RAW" i uniezależnić się od smaku. Zrobić dokładnie to o czym pisałem w poprzednim akapicie.

Jeszcze tego samego dnia odmierzyłem 1000 kcal i pobiegłem zanieść Dominikowi. Ten szybko przystąpił do wciągania paszy i skomentował tak.



 - Na sucho smakuje jak ciastko. Z żurawiną super, jako baton. Dla mnie na sucho zbyt twarde, z ciepłą wodą ok. Z suszonymi owocami smaczne i odżywcze. Spróbuję z papryką... Ujdzie ale wolę na słodko.


Dziennik spożywania karmy

Dzień 1.

Generalnie ekscytacja eksperymentem. Na śniadanie miska karmy i od razu złamanie reguł. Dodałem kilka suszonych daktyli. Po części w ramach eksperymentu ze smakiem. Wersje bezsmakową jadłem już poprzedniego dnia wieczorem. Na lunch w pracy około 12:00 druga miska karmy, ale tym razem z ziołami włoskimi. Smakowało dziwnie i trochę wymiotnie, ale zjadłem tak jak sobie założyłem: bezmyślnie i bez odrywania się od pracy. Po południu w domu trzecia miska karmy. Bez emocji, bezmyślnie. Biegałem zupełnie normalnie, ale po jednym dniu ciężko mówić o jakimś przełożeniu na formę. Najtrudniejsza była kolacja. Zjadłem oprócz karmy czerstwą kromkę razowca polaną olejem rzepakowym. Drugie złamanie reguł tego dnia, choć nie tak odległe, bo razowiec i olej to przecież prawie to samo co w składzie mojej karmy.

Mój spadek wagi po 24 h z karma = -1,3 kg




Dzień 2.

Zjadłem 3 porcje po 500 kcal (godz 9:30, 12:00, 15:00) oraz kaszę gryczaną z kiszoną kapustą (17:30). Na 100% karmy ciężko wytrwać. Ale to przyjdzie z czasem - mam nadzieję. Generalnie ta kapusta była jak ambrozja. Samopoczucie biegowe dziwne - bardzo wyraźnie brakowało mi sił po 20 minutach biegu ale odzyskałem je w końcówce po 40 minutach. Ewidentnie szybciej organizm przechodzi w spalanie tłuszczów.

Dzieciom na śniadanie zrobiłem placki z paszy smażone bez tłuszczu z dodatkiem jabłka i mleka kokosowego. Tłuszczu było tyle w mielonych ziarnach w karmie, że patelnia i tak zrobiła się tłusta. Dzieci lekko przymarudziły, że klasyczne placki są lepsze, ale te w sumie też mogą być i je zjadły ostatecznie nawet ze smakiem.




Mój spadek wagi po 48 h z karmą = -2,5 kg



Dzień 3.

Na śniadanie karma z daktylami. Na lunch w pracy z ziołami włoskimi. Zaczynam spożywać tę karmę tak jak planowałem czyli zupełnie beznamiętnie. Zaczyna to być nawet łatwe. Na obiad robię niewielki eksperyment. Mieszam podgrzaną na patelni paszę z wodą oraz dużą ilością papryki ostrej, kuminu i kolendry. Formuję z niej male kulki, które smakują w indyjski sposób. Bardzo ciekawie, choć tracę pewność, czy jest to coś ciekawego tylko dla mnie dlatego, że jestem zmęczony monodietą czy naprawdę jest to coś smacznego.


Idę pobiegać. Jest bardzo gorąco, to ten dzień kiedy temperatura doszła do 27 stopni. Biegnę 8 km tempem 4:45 min/km. Równomiernie, ale jednak z lekkim wysiłkiem. Nie wiem tylko czy przez monodietę czy temperaturę.

Wieczorem kończę eksperyment. 72h z karmą (z opisanymi powyżej wyjątkami). Mój spadek wagi po tym czasie = -3,5 kg


Podsumowanie
  • Utrata wagi przez trzy dni na poziomie 3,5 kg wynika głównie z tego, że eksperyment rozpocząłem tuż po Świętach Wielkanocnych. Nie robiąc nic nadzwyczajnego pewnie też bym tę wagę stracił. Dodatkowo ostatni pomiar był po bieganiu w skwarze. Nie są to dane wiarygodne. Moim celem nie było schudnąć, wręcz przeciwnie - tak się dokarmić paszą aby nie chudnąć. 
  • Nie do końca sprecyzowałem swoje założenia dotyczące smaków. Z jednej strony chciałem sprawdzić czy można wytrwać bez przykładania wagi do smaków, ale z drugiej strony jakie walory osiągniemy wzbogacając mieszankę o przyprawy czy takie dodatki jak daktyle. Przez co jadłem i tak i tak. 
  • Pierwszy dzień był najtrudniejszy, a najłatwiejszy trzeci - ostatni. Nie wiem czy to przez perspektywę szybkiego końca eksperymentu czy po prostu przez przyzwyczajenie. Trzeba w kolejnym kroku wydłużyć eksperyment do 7 dni. 
  • Sporą część karmy rozczęstowałem, porcyjkę dostał Dominik, trochę zjadała moja małżonka (choć musiała to urywać w pracy aby nie wyjść na freaka i jadła ją z nieprzezroczystych kubków), trochę dzieci, ale największym fanem został Marcin - mój wspólnik w firmie - naprawdę wyglądał jakby jadł to ze smakiem!
  • Jeżeli o czymś marzyłem w trakcie tej monodiety, to najbardziej o kiszonej kapuście. Raz ją zjadłem, ale wydaje mi się, że gdybym jadł częściej to nie marzyłbym już o niczym więcej.

Mam wewnętrzne przekonanie, że tak przygotowana mieszanka może być świetnym zabezpieczeniem na kilkudniową wyprawę biegową typu self-supported, bez konieczności zaglądania do sklepów. Da się na tym przeżyć. Traktuję ten eksperyment jako fundament do dalszych modyfikacji. Spisałem to wszystko po to - aby nie zapomnieć swoich działań i przemyśleń. I oczywiście nikogo do niczego nie namawiam :)

3 komentarze:

  1. Ja akurat nie mam potrzeby uniezależnienia się od smaku, bo rozkoszowanie aromatem potraw uważam za ważną część życia. Ale bardzo mnie interesuje taka mieszanka pod kątem wypraw. Kotleciki że zdjęć, muesli z owocami wyglądają apetycznie i myślę, że to dobry trop.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bałbym się tego jeść, zwłaszcza po dłuższym czasie od przyrządzenia.
    https://portal.abczdrowie.pl/zle-przechowywany-po-ugotowaniu-ryz-moze-byc-przyczyna-zatrucia-pokarmowego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego ten ryż gotowałem a potem suszyłem i mieliłem. Wyszło mi coś a-la mączka ryżowa z brązowego ryżu instant.

      Usuń

Podobne wpisy