Te książki to:
- Bieganie na weganie - Gniewomira Skrzysińskiego
- Czas na ultra - Marcina Świerca
Obie pozycje przeczytałem już po maratonie, a skoro to zrobiłem, to podzielę się kilkoma zdaniami przemyśleń.
Przede wszystkim o zawartości tych książek można wyczytać nawet ich nie otwierając. A nawet nie patrząc na zdjęcia/ilustracje z okładek. O tych książkach wszystko mówią podtytuły:
- Jak przebiec 100 mil jedząc trawę i kamienie. W tym podtytule możemy się domyślać, że autor poprzez prezentację swoich osiągnięć i swojego - wegańskiego - stylu życia, w sposób żartobliwy i z dystansem do siebie będzie zachęcał do przejęcia choć kilku swoich wzorców.
- Biegi górskie metodą Marcina Świerca. Czyli podtytuł wskazujący na typowy poradnik napisany przez naszego mistrza, jak trenować, co jeść, jak przygotowywać się do zawodów w biegach górskich.
Po przeczytaniu obu pozycji naprawdę wszystko się zgadza :) Nie będę oczywiście pisał tutaj streszczenia, pozwolę sobie jednak na kilka przemyśleń, które chodziły mi po głowie podczas lektury.
Trawa i Kamienie
- Miałem nieustające poczucie, że Gniewomir patrzy na ludzi z góry. Stan który osiągnął, czyli pełen weganizm, życie w zgodzie z naturą i samym sobą traktuje jako stan, który jest szczytem piramidy rozwoju cielesno-duchowego. Czytając pierwszą połowę jego książki miałem wrażenie, że jestem w kościele i słucham właśnie kazania wege-księdza i ostatnią rzeczą, którą powinienem mieć to... wątpliwości. Bo przecież wątpliwości mieć nie wolno. Ja jako zorientowany fleksitarianin (czyli osoba, która głownie je wege, ale czasem uzupełni braki porządną wątróbką z cebulką i jabłkami) miałem poczucie, że jestem jakiś gorszy... Mam wrażenie, że to albo książka dla już przekonanych, albo spóźniona o 10 lat, abyśmy mogli na nią patrzeć choćby częściowo tak jak na Jedz i Biegaj Scotta Jurka. Naprawdę bieganie w stylu wege nikogo już nie dziwi, bieganie 100 mil też nikogo nie dziwi. Nikt już nie zadanie pytań w stylu "czyli jesz trawę i kamienie he he he?". A może tylko ja otaczam się świadomymi i tolerancyjnymi znajomymi, którzy z takiej delikatnej inności nie robią żadnego większego tematu i przechodzą bezkolizyjnie do spraw bieżących.
- Bardzo podobał mi się wywiad z Przemkiem Ignaszewskim w środku książki. Przemek przedstawił się tutaj w mojej opinii znacznie lepiej niż w swojej własnej książce, skąd biło trochę tremy przemieszanej z pychą. Tutaj dał się poznać z tej ludzkiej i sympatyczniejszej strony. No i jasno i czytelnie stwierdził, że nie ma problemu z mięsożercami. Jego styl, jego życie, jego zdrowie. Nie wtrącają się jemu, on też nie moralizuje innych. Wystarczy, że pokazuje swój własny przykład. Komentarz wydaje się zbędny.
- Opis walki w Stumilaku to prawdziwa truskawka na kokosowej śmietance na wegańskim torcie. Bardzo fajnie napisane, bardzo fajnie Gniewomir pozwolił nam zajrzeć sam w siebie. Pociągnął za kilka strun emocji. Naprawdę miałem w pewnym momencie aż łzy w oczach.
Metoda Świerca
- Znałem tę książkę z darmowej próbki i mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać. Ale po przeczytaniu mam pewien mindfuck. Bo niby to poradnik, w każdej nitce materiału, z którego jest uszyty, na wskroś poradnikowy. Ale jednak po przeczytaniu masz wrażenie, że poznałeś człowieka, którego de facto nie znasz. Człowieka, którego widziałeś przez 5 sekund na Niepokornym Mnichu zanim zniknął w zaroślach. Po latach nawet mam wątpliwości, czy widziałem Świerca, czy tylko ludzie mówili, że to był podmuch po Świercu. Po przeczytaniu tej książki wyłania się obraz sympatycznej, skromnej i pracowitej osoby.
- Z punktu widzenia poradnika mamy tutaj wszystko co dotyczy biegów górskich. Opis czym są, jak się dzielą, kiedy można zacząć myśleć aby w nich biegać, jak trenować, jak planować sezon, jak przygotowywać się do startu, jak organizować logistykę na starcie. To jest kompendium wiedzy, którą sam zdobywałem przez 7 lat na różnych forach, blogach, stronach www, rozmowach z ludźmi, facebookach etc. Świerc nie odkrywa Ameryki, ale segreguje i układa wiedzę w sposób spójny, konkretny i na tyle lakoniczny aby dało się to czytać.
- Zdradzę jedną z tajemnic: Marcin Świerc jest fleksitarianem :) Sam oczywiście tak siebie nie nazywa, ale je przede wszystkim zdrowe i nieprzetworzone produkty, zaś mięso nie częściej niż raz w tygodniu.
- Z punktu widzenia opowieści o człowieku, jego obraz maluje się za pomocą dwóch słów. Cel i praca. Marcin stawia sobie bardzo ambitne cele, nie bawi się zbędną kokieterię, mówi odważnie, ale nie są to słowa bez pokrycia. Za tymi słowami stoją miliony ciężarówek wypełnione pracą, która Marcin przerzuca za pomocą łopaty. Bez dróg na skróty - samodoskonalenie level expert. Przeczytanie tej książki pozwoliło mi po prostu zacząć podziwiać Marcina Świerca.
Podsumowując: Naprawdę baaaardzo baaaardzo się cieszę, że takie książki są pisane i wydawane. Zdecydowanie ciekawiej jest zajrzeć do środka głowy gościa niemal z podwórka niż poznawać po raz kolejny losy amerykańskich superbohaterów. Nawet jeżeli nasi lokalni superbohaterowie marzą o tym aby zmierzyć się tymi zza oceanu na ich ziemi. Panowie, powodzenia na Western States! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz