Jeżeli jakakolwiek płyta ma mi się kojarzyć z maratonem w ostatnią niedzielę, to będzie właśnie najnowszy album The Chemical Brothers - No Geography.
O płycie No Geography dowiedziałem się dokładnie w jej dzień wydania, w przedmaranoński piątek. Dojeżdżałem do przedszkola aby odebrać syna tradycyjnie słuchając "Trójki" w samochodzie i kiedy podjechałem na parking nie byłem w stanie zrobić nic, ani wyłączyć silnika, ani wysiąść z samochodu. Nie znałem tej muzyki, ale brzmiała mi właśnie jak The Chemical Brothers. Na wszelki wypadek włączyłem Shazama i tak... miałem rację. Nowa płyta, wydana właśnie tego dnia...
Cofnijmy się w czasie do 2008 roku. Stałem wtedy o 1 w nocy gdzieś pod koniec łąki na Openerze i dosłownie byłem ciągnięty za rękę przez moich towarzyszy w drodze na parking do auta. Ale ja stałem i powtarzałem „jeszcze chwilka, jeszcze chwilka”... Na głównej scenie jako ostatni tego dnia grał The Chemical Brothers. Stałem zahipnotyzowany i nie chciałem nigdzie iść.
Ale potem wszystko się jakoś rozmyło. Nie kupiłem sobie żadnej płyty, przez kolejną dekadę słuchałem tyle Chemicali co wyłapywałem z radia. Pewnie nawet kilka razy coś tam biegałem przy wcześniejszych płytach, ale jednym uchem wpadał a drugim wypadało.
Minęło 11 lat. Jest 2019 rok. Budzę się w tą przedmaratońską sobotę i mam na myśli tylko dwie rzeczy:
Oczywiście cały piątek męczyłem płytę na streamingach, ale jestem rocznik 77 i jeżeli zakocham się w muzyce, muszę mieć ją na twardym nośniku.
O płycie No Geography dowiedziałem się dokładnie w jej dzień wydania, w przedmaranoński piątek. Dojeżdżałem do przedszkola aby odebrać syna tradycyjnie słuchając "Trójki" w samochodzie i kiedy podjechałem na parking nie byłem w stanie zrobić nic, ani wyłączyć silnika, ani wysiąść z samochodu. Nie znałem tej muzyki, ale brzmiała mi właśnie jak The Chemical Brothers. Na wszelki wypadek włączyłem Shazama i tak... miałem rację. Nowa płyta, wydana właśnie tego dnia...
* * *
Cofnijmy się w czasie do 2008 roku. Stałem wtedy o 1 w nocy gdzieś pod koniec łąki na Openerze i dosłownie byłem ciągnięty za rękę przez moich towarzyszy w drodze na parking do auta. Ale ja stałem i powtarzałem „jeszcze chwilka, jeszcze chwilka”... Na głównej scenie jako ostatni tego dnia grał The Chemical Brothers. Stałem zahipnotyzowany i nie chciałem nigdzie iść.
Ale potem wszystko się jakoś rozmyło. Nie kupiłem sobie żadnej płyty, przez kolejną dekadę słuchałem tyle Chemicali co wyłapywałem z radia. Pewnie nawet kilka razy coś tam biegałem przy wcześniejszych płytach, ale jednym uchem wpadał a drugim wypadało.
* * *
Minęło 11 lat. Jest 2019 rok. Budzę się w tą przedmaratońską sobotę i mam na myśli tylko dwie rzeczy:
- odebrać pakiet na bieg
- znaleźć sklep gdzie jest do kupienia No Geopraphy.
Oczywiście cały piątek męczyłem płytę na streamingach, ale jestem rocznik 77 i jeżeli zakocham się w muzyce, muszę mieć ją na twardym nośniku.
Pakiet odbieram, kupuję pięknego 2-płytowego winyla i resztę soboty spędzam przekładając czarny krążek miedzy stronami: A, B, C i D. Jem makaron, wizualizuję sobie jutrzejszy maraton i coraz bardziej zatapiam w muzykę, wibruję razem z utworami, scalam z pojedynczymi nutami.
Szkoda, że po prostu nie mogę założyć słuchawek i iść pobiegać. No ale nie mogę, przynajmniej z dwóch powodów: nie mam z kim zostawić dzieciaków, bieganie dzień przed maratonem tylko dlatego, że fajną muzę chcę posłuchać jest w moim starym stylu, a nie nowym :)
Ta płyta jest genialna. Ja kupiłem ją za pieniądze, ale ona kupuje mnie za nuty. Kupujemy siebie nawzajem. Nic lepszego, wydanego w 2019 roku jeszcze nie słyszałem. Catch me I'm Falling - ostatni na płycie słucham 10 razy. Pochodzę do gramofonu i przestawiam igłę 4 centymetry wcześniej.
Ciekawe czy taką muzykę nagrywałby Kraftwerk, gdyby Panowie Florian i Ralph urodzili się 40 lat później.
* * *
W końcu odbębniam ten maraton, całkiem nieźle, 3:11:50, dzień odpoczywam i we wtorek idę pobiegać. The Chemical Brothers - No Geography. Znam już ten album na pamięć, ale w zetknięciu z miarowym, żwawym krokiem i jednym z ostatnich względnie chłodnych wieczorów doznaję w końcu tego o czym marzyłem całą sobotę. Totalne oderwanie od rzeczywistości, superpozycja zmysłów.
Ta płyta jest jak otwarte wrota sezamu, przed którymi stoi fan rocka progresywnego i podoba mu się po drugiej stronie, w świecie elektroniki. Kilka lat temu podobną płaszczyznę porozumienia znalazłem na płycie Random Access Memories - Daft Punk.
Podkręcam tempo, robię kilometry po 4:20 i układam w głowie ten wpis do kącika biegowego melomana...
Human minds are simplified
Keep runnin', keep runnin'
Sacrifice is justified
Keep runnin', keep runnin'
Keep runnin', keep runnin'
Sacrifice is justified
Keep runnin', keep runnin'
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
The eve of destruction
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz