Każdy z nas kto kiedykolwiek zetknął się z płytą Wish You Were Here - Pink Floyd musiał siłą rzeczy zetknąć się też z Royem Harperem. To on został zaproszony przez zespół i zaśpiewał w Have a Cigar.
Samo imię i nazwisko Roya Harpera pojawiło się także w tytule utworu na III-ce Led Zeppelin. Page, Plant i spółka jedną z kompozycji nazwali "Czapki z głów przed Royem Harperem" ("Hats Off To Roy Harper").
No ale kim jest ten mityczny Roy Harper? Czy to jedynie jeden z wielu folkowych grajków z gitarą akustyczną nagrywających nudnawe płyty, które nigdy nie uzyskały rozgłosu? A może jeden z tych wielkich niedocenionych genialnych artystów? Odpowiedź nie jest prosta... bo z jednej strony Roy Harper potrafi rozdzierać serce songami niczym sam mistrz Peter Hammill, ale i potrafi przynudzić. Jednak pewne jest jedno. Jego pozycja w historii muzyki jest z pewnością mocno niedoszacowana. I niestety nie wiadomo dlaczego. Sam Roy Harper też tego nie wie...
Roy Harper na początku lat 70-tych wydał swoje arcydzieło, największą płytę jaką stworzył, dzieło życia - Stormcock. Cztery 10-minutowe, monumentalne songi. Niestety zamiast wielkiej kariery i wyprzedawanych stadionów albun przeszedł bez echa. Przez kolejne lata wydawał sporo ciekawych płyt, ale jego kariera mimo niezbyt wysokiego punktu startowego i tak nie mogła wystrzelić w górę.
W końcu w 1988 roku postanowił zagrać z branżą muzyczną w ciuciubabkę. Nagrał nowego singla i wypuścił go do prasy tworząc kilka swoich alter ego:
- Per Yarroh - norweski kompozytor z pogranicza klasyki i awangardy
- Rory Phare - bywalec salonów i projektant sztuki nowoczesnej
- oraz Harry Rope - Hell's Angel
I podstęp prawie się udał. Legenda głosi, że kilka rybek złapało przynętę i powstały pierwsze bardzo entuzjastyczne recenzje tego singla. Niestety w którymś momencie do młodej dziennikarki pisma Sound podszedł jakiś stary dziennikarz i spytał "Oooo słuchasz Roya Harpera?". Wszystko się wydało, a Roy Harper dostał tradycyjnie mega słabe recenzję.
Sam skomentował to w ten sposób: "Being called Roy Harper is the biggest artistic drawback in my career" czyli: "Największą wadą w całej mojej karierze, jest to, że jestem Royem Harperem".
Płyta "Descendant of Smith" ostatecznie na rynku ukazała się pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Nie jest dostępna na streamingach, bardzo rzadko można kupić na nośniku. Mi udało się ją wyrwać na giełdzie winyli dwa tygodnie temu w Metropolii. I nie spodziewałem się niczego wielkiego, ale... tak to zazwyczaj bywa, jak nie spodziewasz się niczego dostajesz więcej niż mogłeś sobie wyobrazić.
Ta płyta jest taka jak rok 1988. Jednocześnie romantyczna i syntetyczna. Nagrana w nowoczesny, oszczędny, techniczny sposób, ale skomponowana przez folkowego niedocenionego geniusza. Nie ma tutaj nic z lat 70-tych. To jest czyste brzmienie lat 80-tych, ale tych w klimacie późnego Talk Talk czy Davida Sylviana, a może nawet solowego Petera Gabriela. No i jeszcze jedno - jeden utwór jest wypisz wymaluj wyjęty klimatem z Radio KAOS - Rogera Watersa.
Nic tak ciekawego jeszcze nie odkryłem w 2019 roku (choć płyta ma prawie 30 lat).
RECENZJE PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz