To już chyba tradycja, że w Wielką Sobotę parkruna biegam w Charzykowach. Nie inaczej miało być w tym roku. Kiedyś, kiedy jeszcze promenadą przy jeziorze Charzykowskim biegałem po prostu treningowo, miałem problem aby wyjechać do Chojnic już w piątek wieczorem.
- No ale wiesz, no parkrun... - mówiłem do żony
Zawsze coś tam trzeba było przegadać, przenegocjować... No ale od ponad roku tego problemu nie ma.
- Kiedy jedziemy do Chojnic, piątek czy sobota? - pyta moja Grażyna
- Jest mi to kompletnie wszystko jedno! - odpowiadam
Jeden pakrun mam pod domem, drugi kilka kilometrów od rodzinnego domu mojej małżonki. Życie jest o wiele łatwiejsze. I relacje rodzinne całkiem nienaganne :)
No więc mamy tę Wielką Sobotę 2019 roku. Jest tydzień po maratonie. Nie ukrywam, że mam w sobie pewne nadzieje, że nastąpi jakaś wielka superkompensacja i pobiegnę jak młody jelonek, może nawet robiąc 18 minut z przodu. Wczoraj nie robiłem treningu, choć poszedłem na basen, popływałem, posiedziałem w saunie. Wstaję wcześnie, do śniadania czytam książkę, której tematyka jest mi bliska - "Bieganie na Weganie". Zainspirowany zjadam owsiankę na wodzie z żurawiną i ziarenkami chia. Wczoraj wieczorem rozmawiałem z Dominikiem na temat tej książki. Mówiłem nawet, że trochę wkurza mnie punkt widzenia autora traktujący nie-wegan z pewnym poczuciem wyższości, a z tej perspektywy i takim spojrzeniem świata się nie zmieni... Ale w połowie książka się trochę rozkręca, opis Stumilaka jest świetny...
O 8:00 wyjeżdżam nad jeziorko. Jest 8 stopni, ale niebo czyste, wiatru brak i w ciągu godziny temperatura dojdzie do 15 stopni. Robię dłuższą rozgrzewkę. 4 kilometry biegu, testuję różne prędkości, na koniec robię kilka przyspieszeń. Niestety nogi są ciężkie a oddech szybki. O walce o życiówkę mogę zapomnieć. Doskonale pamiętam rozgrzewkę przez maratonem w Gdańsku czy przed połówką w Gdyni. Wtedy byłem pewny, że forma jest blisko szczytu, o ile nie na samym wierzchołku. Tamto wspomnienie trochę mnie smuci, ale czego miałbym oczekiwać? Ostrzenie formy to nie jest coś co można robić co tydzień :)
Kończąc rozgrzewkę spotykam Wojtka i Tomka. Z Wojtkiem biegałem w okolicach Bożego Narodzenia 30 km po Borach. Tomka widzę pierwszy raz. Krótko rozmawiamy o oczekiwaniach na ten bieg i w pewnym sensie zostaję przedstawiony jako osoba, która może trochę Tomka pogonić na ścieżce. Ja się deklaruję, że chcę pobiec między 19 a 20 minut.
od lewej: ja, Tomek, Wojtek - gramy w kamień, nożyczki, papier :) |
Na starcie atmosfera piknikowa. Robimy zdjęcia, ktoś częstuje jajeczkami z Wielkanocnego koszyka. Wojtek i Monika oczywiście witają mnie serdecznie, rozmawiamy chwilę o maratonie w Gdańsku...
fot. Kasia Kula |
9:00 START
Wyszedłem jako drugi. Tomek, którego poznałem kilka minut wcześniej wyrwał z kopyta i od razu odskoczył na 40-50 metrów. Zacząłem się zastanawiać, czy nie zostałem trochę "podpuszczony" bo wygląda na to, że ma zamiast łamać nie 19, a raczej 17 minut. Ja znalazłem się w grupce 3 biegaczy. Całą prostą do nawrotki biegliśmy razem i co chwila się tasowaliśmy.
I sumie niewiele się zmieniało przez pierwszy i drugi kilometr. Dystans za prowadzącym unormował się i nie wzrastał. My biegliśmy cały czas w trójkę 50 metrów za prowadzącym. Takie biegnięcie z kimś tuż obok jest szalenie motywujące. Wiatru nie było, więc dużego handicapu fizycznego nie było, ale mentalnie pracowaliśmy jak peleton. Głupio było odpuścić. Tempo cały czas trzymało się na poziomie 3:50-3:51 min/km.
fot. Kasia Kula |
Trasa charzykowskiego parkruna to typowe wahadło. Biegniemy w jednym kierunku aż do nawrotki. Potem tą samą trasą, ale w przeciwną stronę, w połowie mijamy start/metę i wychylamy się w drugą stronę, również do nawrotki o 180 stopni. Potem pozostaje już tylko 1 km prosto do mety (z lekką górką 150 metrów przed).
No i na tej ostatniej nawrotce poczułem przez chwilę, że jest zarówno szansa na złamanie 19 minut jak i nawet powalczenie o wygraną. Odległość od Tomka jakby stopniała o 10-20 metrów. Postanowiłem wziąć kilka głębokich oddechów i pogonić do przodu "na wyrzyganie". Niestety prowadzący chyba w tym samym momencie rozpoczął swój finisz, bo z 30 metrów w bardzo krótkim czasie ponownie zrobiło się 50. No i kompletnie odechciało mi się gonić na złamanie karku. Wtedy przegrałem ten bieg w głowie i całkowicie zadowoliłem się obroną drugiej pozycji.
Ostatni kilometr również wpadł z czasem 3 min 50 sek.... A metę osiągnąłem z czasem 19 minut 12 sekund.
To jest moja życiówka na tej trasie i drugi najlepszy wynik w życiu. No i jest to wynik o 1 sekundę gorszy od czasu Kuby Klajny, który wygrał tutaj 4 lipca. Tamtego dnia zamarzyłem sobie, żeby kiedyś też być jak Kuba. Prawie się dziś udało :)
A ma mecie dalej trwał piknik :) Nie miałem ochoty opuszczać tego miejsca i stałem tak i gadałem z ludźmi aż prawie wszyscy dobiegli do mety a wolontariusze zebrali wszystkie graty. Dzisiaj chyba naprawdę był dobry bieg - 14 osób poprawiło swoje życiówki w tej lokalizacji. W końcu jednak trzeba było iść, czekał fryzjer i obiecany basen z dzieciakami. No i czas zacząć robić żurek.
Spokojnych Świąt!
też mam taką koszulkę :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz