Ciąg dalszy wczorajszego posta sam ciśnie mi się pod palce. W ramach komentarzy na FB pojawiło się bardzo dużo Waszych wypowiedzi. Chciałbym kilka z nich tutaj zacytować. FB to rzecz ulotna, tam istniejesz tu i teraz i jakiekolwiek grzebanie w historii nie jest najwygodniejsze. Blogspot jest chyba bardziej trwały, a na pewno łatwiej pewne rzeczy da się odszukać.
A tak przy okazji bieganie wcześnie rano też nie jest dla mnie. Zdecydowanie sesja wieczorna pasuje mojemu organizmowi! - Arsen
Dokładnie tak samo jak mi. Ale właśnie raz na jakiś czas zamierzam sprawdzić jak może być inaczej. Dzięki temu, że odezwali się także zwolennicy sesji porannej, miałem okazję przetestować moją głowę i ciało z ich argumentami.
Ja z kolei jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że jeśli rano nie zrobię czegoś dla siebie, to potem często mam problem z wygospodarowaniem czasu (bo inne obowiązki) albo energii (bo zmęczenie po całym dniu). Dlatego staram się rano zgrupować sobie wszystkie "swoje" aktywności typu bieganie, pianino, itp, tak że jak wracam z roboty do domu, to wiem, że już zrobione i co by się nie działo, to nikt mi już tego na dzisiaj nie odbierze :) Fakt natomiast, że organizm krzyczy głośne WTF?! gdy 10 minut po wstaniu próbuję go zmusić do wysiłku - Mikołaj
No właśnie ja mam najczęściej inaczej. Ja nie tracę energii w ciągu dnia. Przynajmniej nie tej, którą używam w czasie biegania. Bronię się rękami i nogami, aby nie uczynić z biegania obowiązku. Kiedyś Rysiu z Wituni powiedział, że dla niego codzienne 42 km biegu to relaks po dniu pełnym obowiązków związanym z oporządzaniem świń. I że czeka na ten swój maraton jak robotnik czeka na fajrant. Rano tak jak napisał Mikołaj - organizm krzyczy What The Fuck?!. Jedyne co jestem rano zaczynać to długie wybiegania, które z natury są znacznie wolniejsze niż szybkie wypady na 5 czy 10 km.
Nie traktuję też bieganie jako "czegoś co fajnie mieć już za sobą" choć Mikołaj użył podobnych słów, ale w kompletnie innym przekazie "nikt mi już tego na dzisiaj nie odbierze". Każdy z nas chyba traktuje to bieganie jako smaczny kąsek na talerzu czasu ograniczonym 24 godzinami. Pytanie, czy lepiej zjeść smaczny kąsek na samym początku, czy wyjeść wszystko dookoła i zostawić sobie na sam koniec?
Mój odwieczny dylemat... Rano przyjemnie, chłodno latem, w pełni sił i bez wyrzutów sumienia na czczo. Z drugiej strony zauważam, jak dużo daje wysypianie się, jakość i długość snu. Więc próbuję zmienić na popołudnie - śpię dłużej, za to na trening wychodzę zmęczony, no praca, bo trawę trzeba skosić a i Młodemu roweru albo piłki nie odmówię, jak mnie pół dnia nie widział... Często idzie mi do dupy taki trening. A na wakacjach zdecydowanie rano, jak Rodzina jeszcze śpi - wtedy wiem, że trening zrobię i jednocześnie mam później dla nich czas. - Grzegorz
Kwestia wakacji to odrębny temat. Mamy dokładnie połowę sezonu na urlopy, więc jest to wątek na czasie. Ja także na urlopie, na wycieczce zdecydowanie biegam rano, często łącząc taki bieg z wizytą w piekarni. Bieganie w środku dnia byłoby szczytem egoizmu... No chyba, że Dominik mnie wyciągnie na maraton po wioskach i zamkach.
Ja w soboty regularnie wstaję o 4 rano. Piję kawę. Zjadam banana. Czytam. Rozwiązuję zadania umysłowe :-). I około 6 wybiegam. Góra o 8 jestem w - Marcin
To co napisał Marcin jest z jednej strony oczywiste, ale z drugiej mocno inspirujące. I zrobiłem tak dzisiaj. Dokładnie pod wpływem tego prostego planu, jaki nakreślił Marcin. Wstałem o 5:00 rano. Ale nie poszedłem pobiegać od razu. Wypiłem szklankę wody. Zjadłem brzoskwinię. Poczytałem internet. Jako zadanie umysłowe wybrałem obranie warzyw i zrobienie z nich kompozycji w garnku z wodą pod nazwą - zupa warzywna. I kilkanaście minut po 6 wybiegłem.
I okazało się, że organizm nie krzyczał WTF!? tylko normalnie funkcjonował na pełnych obrotach. Nie chciałem dawać mu żadnej taryfy ulgowej i pierwszy kilometr poleciałem w okolicach 5:00... Tak mi się przynajmniej wydawało :) Bo kiedy odezwał się głos z endmonodo okazało się, że jest to 4:26 min. Ostatecznie poleciałem 5 km w 23:01 min. To moja druga najszybsza "piątka" w tym roku. Ostatni kilometr już na spokojnie przetruchtałem do domu w tempie 6 min. No i co? No da się :) A truskawką na torcie tego treningu niech będzie to, że moje tempo było szybsze niż Adama Baranowskiego, który biegł jakieś 10 min przede mną. Jak sam Adam mi potem napisał, gdybym wyleciał mu zza pleców, musiałby zacząć udawać, że robi interwały i właśnie trafiłem na ten wolniejszy :)
Ale jest też minus takiego rozwiązania. Skąd wziąć czas na sen? Dziwnie bym się czuł chodząc spać wcześniej niż moje dzieciaki.
Bieganie rano jest super. Ale jak się trzeba przygotować do realnych startów to trzeba te biegać w południe,w słońcu lub w burzy...taki life - Maciej
Przychodzi mi do głowy tytuł jednego posta Porannego Biegacza: Been There, Done That. W sumie to prawda. Za tydzień po raz trzeci jadę na Chudego Wawrzyńca. Tam start jest o 4 rano. Ostatnie dwie edycje tonęliśmy w deszczu jeszcze bardziej niż Urząd Miejski w Gdańsku po wczorajszej nawałnicy. I dzięki temu, że to przeżyłem zdecydowanie bardziej życzyłbym sobie takiej właśnie pogody. Ale jak będzie upał, to w sumie też się da. Sudecką Setkę czy Maraton Solidarności w innych warunkach niż skwar to jeszcze nie biegłem.
* * *
Baranowscy tak mają - Marek Baranowski
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz