sobota, 4 sierpnia 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #107 - Trochę wolno, trochę szybko


Właśnie sobie uświadomiłem, że nie uczestniczyłem w żadnym parkrunie od ponad miesiąca. Ostatni raz pobiegłem 22:49 w ostatni weekend czerwca w Charzykowach. Potem długa przerwa w parkrunach. Ale powód jest banalny - po prostu przez ostatni miesiąc ani razu w sobotę o 9:00 rano nie byłem w zasięgu krótszym niż godzina jazdy samochodem od najbliższej lokalizacji.

Kreska nie biegała jeszcze dłużej, ale w jej przypadku nie tylko nie biegała, ale także nie trenowała. Zupełnie NIC. Wakacje. No i skończyło się tak, że po 1.5 kilometrze, kiedy przebiegaliśmy po raz drugi przez metę, patrząc jak ledwie dycha, zaproponowałem:

- To może zostaniesz Kreska na mecie i pomożesz wolontariuszom?
- Noooo.... chyba zostanę - przytaknęła

Gdyby nie fakt, że mamy taką pogodę dzień w dzień od ponad miesiąca pewnie narzekałbym, że było mega gorąco, patelnia, piec hutniczy i te sprawy. Ale ja się już nauczyłem biegać przy takiej temperaturze.

Na trzecim kilometrze (już sam) pobiegłem trochę szybciej. Zacząłem gonić tył stawki i nadrabiać pozycję za pozycją. Przyspieszałem od 4:50 do 4:30 min/km. I w sumie to wyprzedzanie było fajne, bo za każdym razem kiedy kogoś mijałem słyszałem komentarze mniej więcej takie:

- "A gdzie drugie pół Ciebie?"
- "Ooooo schudł to nas teraz wyprzedza!"

Nie powiem, że to nie było miłe :) Choć najwięcej to ja schudłem od stycznia do maja. Ostatnie 3 miesiące to ledwie 5 kg w dół.

Myślami jestem jednak już przy Chudym Wawrzyńcu. Za tydzień w sobotę po raz trzeci stanę na starcie w Rajczy i mam nadzieję, że również na mecie w Ujsołach. Pierwsze ~10 km trasa jest asfaltowa, w miarę płaska (delikatnie pod górkę) i można pociągnąć trochę szybciej. Góry zaczynają się dopiero potem. Od tygodnia, kiedy w trybie "last minute" zapisałem się na ten bieg cały czas wizualizuję sobie ten start.

Pierwszą część dzisiejszego parkruna biegłem w tempie ~7 min/km i może właśnie taki spacerowy truchcik powinienem zapodać sobie przez pierwsze 10 km zanim zaczną się podejścia? A jak zostaną siły na końcówce, to wtedy uruchomię rezerwy. A może jednak zacząć pełną rakietą? Polecieć asfalt na Chudym jak drugą część dzisiejszego parkruna? Potem odpocząć na podejściach i ogień na zbiegach - i tak póki starczy sił. A jak nie starczy (zapewne nie starczy) to ze spuszczoną głową, jakkolwiek dokuśtykać do mety w Ujsołach. Która taktyka przyniesie mi lepszy czas?

W teorii negative split wydaje się trochę mądrzejszy, lepszy dla głowy. Zaczynasz wolniej niż kończysz. Ale czy na pewno taka taktyka zawsze daje lepsze rezultaty w praktyce? Owszem, wiele razy na różnych biegach mijałem w końcówce wyczerpanych, człapiących biegaczy, ALE być może, gdyby mieli lepszą dyspozycję dnia to oni odbierali by już medal, podczas kiedy ja dopiero zbierałbym się do finiszu?

Rozpoczęcie biegu ultra szybciej niż nakazuje rozsądek jest kuszące. I ma w sobie trochę biegowego romantyzmu. Podobnie jak moje i Kamila wczorajsze 5 km tuż przed północą.

Rano Michał zapytał się mnie na messengerze:

- Ale czemu wy biegaliście wczoraj w nocy?
- Bo po prostu wpadliśmy na taki pomysł - odpisałem bez większego namysłu :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy