sobota, 25 sierpnia 2018

Biegi progowe i parkrun Gdansk Poludnie #110

fot. Paweł Marcinko - a ja walczę na drugim planie z Jackiem Kędzierskim

Wczorajszy piątek był trochę inny niż piątki potrafią być. O godzinie 21:00 zamiast otwierać kolejne piwko stwierdziłem, że żal nie wykorzystać dotrwania w trzeźwości do tej godziny piątkowego wieczoru i ... poszedłem się zmęczyć.

Tempo progowe. Według mocno uproszczonej definicji to takie tempo, którym biega się na zawodach 10 kilometrów dając z siebie wszystko. Zakładając, że chciałem pobiec 6-7 km nie powinienem się strasznie sponiewierać i iść na maksa, ale tak w pobliżu swojego maksa. Ostatnią mocną dychę treningowo pobiegłem, o ile dobrze pamiętam. w okolicach tempa 4:50 min/km i tak chciałem pobiec wczoraj, tyle że krótszy dystans.

Z drugiej strony podoba mi się termin "tempo progowe" -  w końcu jestem fanem rocka progresywnego, więc zainspirowany porannym biegiem progowym Krzyśka Łapucia też chciałem pobiec progowo, ale nie neoprogowo :) Wybór padł na Warchild - Jethro Tull, świetna płyta, przez chwilę nawet chciałem ją wrzucić do kącika, ale zasnąłem zanim zacząłem myśleć o napisaniu posta.

Wracając do biegu. Jest piątek wieczór. Ani jednego biegacza. Ciemno i jak na ostatnie miesiące - nawet chłodno. Lecę kilometry 4:54, 4:48, 4:54 jest w sumie ok, ale trochę się zaczynam męczyć. Czuję, że od 3 tygodni nie biegłem żadnego interwału i nie jest to lekki bieg jakim by był jeszcze miesiąc temu. Przyspieszam dwa kolejne kilometry: 4:40, 4:38 - to już nie jest tempo progowe, ale ewidentnie neoprogowe :) Dyszę jak lokomotywa i po 5-tym km zwalniam i wracam do domu. Ale i tak jestem zadowolony. No i mogę z czystym sumieniem otworzyć ipkę :)

* * *

Mija niespełna 12 godzin i idąc na parkrun praktycznie odtwarzam swój wczorajszy bieg. Nic nie jadłem wieczorem, nic nie jadłem na śniadanie, ale zapasy glikogenu wydają się być ponownie odbudowane. 

Nie chcę bić rekordu i iść w trupa. Nastawiam się, że pobiegnę tak jakby tuż przy granicy biegu progowego. Trochę wolniej niż wczoraj, tak aby nie zasapać się jak lokomotywa....biegnę 4:57, 4:50 - tempo niby podobne, ale samopoczucie o wiele lepsze niż wczoraj. No i kiedy tak się rozmarzyłem o tym, że może kiedyś, może całkiem niedługo będę biegł 4:30, potem 4:15 a może w końcu wypracuję to wymarzone 4:00 na ziemię sprowadza mnie trzeci kilometr - 5:07 .... hmmmm. To mnie Jacek Kędzierski zmylił!! :) Siedziałem mu cały czas na plecach i myślałem, że ciągnie mnie poniżej 5 minut :) 

I wtedy włączył mi się tzw tryb parkrunowy. Walić bieg podprogowy - pomyślałem, i zacząłem robić to do czego w całkowicie naturalny sposób parkrun zmusza - do ścigania się :) Kilkadziesiąt metrów dalej dyszałem już jak parowóz ze skansenu w Kościerzynie. Wyprzedziłem kilka osób i za każdym razem miałem to kołaczące z boku głowy uczucie "czy aby nie za szybko? czy nie będzie siary jak zaraz stanę na boku, a wszyscy, których huzarskim zrywem wyprzedziłem zrewanżują się mijając mnie z pobłażliwym uśmieszkiem?". 4:49 i ostatni kilometr 4:19.  Czas oficjalny: 23 min 44  sek.

Nie było aż tak źle. Ciekawe czy już dziś dałbym radę pobiec całość w tempie 4:20 min/km, czyli tempie mojej życiówki na 5 km sprzed 4 lat?

Na mecie kilka głębszych oddechów. Chwila rozmowy ze Zwolem o Kaszubskiej Poniewierce (to już za trzy tygodnie!). Potem przyszedł do mnie Łukasz Owerczuk i słodził mi przez 5 minut nie dając dojść do słowa :) W sumie to fajne uczucie dostać taki bezpośredni, face to face, feedback, że to moje pisanie tutaj ma sens nie tylko dla mnie samego. Dzięki za miłe słowa!

* * *

A teraz sam chciałbym się trochę sprowadzić na ziemię. Tydzień temu wstawiłem na FB zdjęcie z Chudego Wawrzyńca, gdzie sam siebie skomplementowałem, że mogę wreszcie jakieś oficjalne zdjęcie z biegu wrzucić bez wstydu. I już prawie uwierzyłem, że całkiem sensownie schudłem (27 kg od stycznia) ale wciąż powtarzam sobie - jeszcze 10-12 kg. Jestem w pół drogi. I całe te moje marzenia o trochę szybszym bieganiu są oparte (poza pracą biegową), na kolejnym sezonie pracy nad nawykami, głównie żywieniowymi. 

Sprowadzam się na ziemię zdjęciem z dzisiejszego parkuna. Zwyczajne, niepozowane, z pięknie napiętą od wiatru koszulką na wciąż dionizyjskim brzuszku :)

po tej focie poszedłem też dziś do fryzjera i skróciłem bródkę - minus 5 kg :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy