Minęły ponad 2 lata jak pisałem coś o jedzeniu, ale w sensie jedzenia więcej, a nie jedzenia mniej. Patrząc jednak na mnie i moją walkę z kilogramami nie byłbym... zbyt wiarygodny jako człowiek, który poleca coś do zjedzenia. No chyba, że ktoś chciałby wyglądać tak jak ja zeszłej zimy :)
Pojawiła się jednak kilka dni temu w moim jadłospisie potrawa, którą jem codziennie i nie potrafi mi się znudzić. Tytułowe gazpacho czyli chłodnik z pomidorów, ogórków, papryki, cebuli, pieczywa i przypraw.
Ta zupa jest oczywiście tak dobra, jak dobre są składniki potrzebne do jej wykonania. Dlatego ciężko wykonać ją tak smaczną w inne miesiące niż lipiec i sierpień. Ja mam jeszcze jeden dodatkowy bonus: wszystkie pomidory, ogórki, cebula a nawet ząbek czosnku pochodzą z pola moich rodziców, którzy uprawiają je wyłącznie hobbystycznie (nie przemysłowo, choć ilości czasem wychodzą przemysłowe). Warzywa od moich rodziców nie mają ani grama sztucznego nawozu czy oprysku. Są po prostu całkowicie wolne od chemii, dojrzewające powoli, na żyznej glebie, pod polskim słońcem. I smakują wciąż tak samo jak smakowały w latach 80-tych.
- tym z Jadłonomii
- oraz tym z Kwestii Smaku
Warzywa obrałem ze skórki, a następnie pokroiłem i wymieszałem ze wszystkimi pozostałymi składnikami poza oliwą, którą będę wlewał dopiero podczas blendowania.
Po pół godzinie wrzuciłem wszystko do blendera, w trakcie miksowania dodawałem powoli oliwę - podobno dzięki temu gazpacho jest bardziej kremowe.
Najgorszy etap to oczekiwanie aż gazpacho się dobrze schłodzi. Nigdy mi się nie udaje wykonać go poprawni i wcinam je już w temperaturze pokojowej. Dlatego warto od razu zrobić dwa dzbanki. Ten drugi wyjęty z lodówki upalnego dnia po bieganiu smakuje lepiej niż piwo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz