środa, 1 sierpnia 2018

Wkurza mnie Baranowski, że rano biega i się z tego cieszy :)


Rano kompletnie nie mam mocy. Prawie zawsze tak było, rano męczę się i nogi mam ołowiane. Gdybym miał tylko biegać rano, to pewnie bym sobie odpuścił tę rozrywkę, bo nie jest ona wcale zabawna. I pewnie bym skończył jak spora cześć początkujących biegaczy, po 5-10 treningach konstatacją w stylu "eeee to nie dla mnie".

Ale co jakiś czas próbuję. Testuję, czy może jest lepiej. Nie jest problemem wstać o 5-tej. No może nie o 4-tej jak ten chwalipięta Adam Baranowski, ale być o 5:20 już gotowym, ze słuchawkami na uszach to nie jest jakieś wyzwanie.

Tak było też dzisiaj. Pobudka 5 rano. Szybkie ogarnięcie się i całkiem miłe powietrze na zewnątrz. "Miłe" to oczywiście pojęcie względne w porównaniu do ostatnich popołudni. Ale ta moja ucieczka przed skwarem popołudnia i duchotą wieczoru wcale nie była przyjemna. Na 13 kilometrów praktycznie tylko raz złamałem 6 minut. Trochę oczywiście dlatego, że biegałem po wszystkich możliwych górkach w okolicy. Zdobyłem również "Zbiornik Wody Stara Orunia". Niestety poczułem się tam jak Robert Falcon Scott na biegunie północnym. Zamiast splendoru zdobywcy znalazłem jedynie wpis na insta, który można sparafrazować do słów "Byłem tutaj. Adam Baranowski".


Rano biegało mi się naprawdę bardzo źle. Wcześnie rano mam tyle sił w sobie co zmięta poszewka od pościeli. Nie mogę zgrać głowy z ciałem. Cały mechanizm jest w rozsypce i nie ma nic w piecu co mogłoby go zagrzać do roboty.

Zupełnie inaczej jest wieczorem. Po całym dniu człowiek jest jak chomik, który szuka relaksu w wybieganiu się. Nawet jeżeli nogi nie są wypoczęte wtedy głowa rozpędza je pod granicę kolejnego zakresu.

W sumie to tyle. Nie mam puenty, bo to nie jest żadna teoria, tylko luźne osobiste przemyślenie :)

PS. Bieganie poranne w mojej definicji to takie, kiedy wracam do domu przed 7-mą. Wyjście na przebieżkę o 8:00 czy później to już środek dnia i zupełnie inne stany. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy