sobota, 26 maja 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #97 - Dzień Matki

Dziś rano spałem niespokojnie. Nie dawało mi spokoju to, że pomimo mojego dwudziestego wolontariatu w tym kilkukrotnie w roli koordynatora biegu wciąż nie pamiętam jak się resetuje stoper z wyników z poprzedniej soboty. Czarny plecak parkruna leżał w salonie a jego obecność przypominała mi, że dziś muszę wyjść na bieg 15 minut szybciej niż co sobotę i rozstawić sprzęt.


W końcu wstałem z łóżka, otworzyłem komputer i po raz kolejny ściągnąłem instrukcję obsługi stopera. Otworzyłem na stronie "resetowanie wyników" i po kilku kolejnych sekundach poczułem się już bezpiecznie. Stoper był gotowy na przyjęcie 500 nowych rekordów.

Dzień Matki

Dzisiejsza data trafiła w punkt. 26 maja, Dzień Matki. Pod tym hasłem organizowany był dzisiejszy bieg, choć oprawą niczym nie odbiegał od innych. Mam takie wrażenie, że każdego jednego tygodnia, w każdą sobotę na parkrunie obchodzimy Dzień Matki. Zawsze to mówię, ale nie ma powodów, aby nie powtarzać tego przy każdej okazji: parkrun to bieg dla każdego, bez żadnego zadęcia, ciśnienia na wynik (choć kto chce się sprawdzić - zawsze ma szansę pościgać się bark w bark i zawalczyć o wynik). Można przyjść samemu i zaszyć się w swoim introwertycznym świecie, można przyjść w grupie i przegadać ze znajomymi całe 5 kilometrów. Można przyjść ze swoimi dziećmi i od najmłodszych lat zarażać duchem sportu. Zarówno tymi, które pokonują dystans pchane w wózku biegowym, albo tymi, które przybijają piątki w kamizelce wolontariusza, czy tymi trochę starszymi, które są w stanie przy asyście rodzica pokonać marszobiegiem lub biegiem cały dystans. A z czasem dzieje się tak, że to dzieci asystują swoim rodzicom...

Dzisiejszy bieg był jednym z bardziej kameralnych. 44 osoby to i tak więcej niż się spodziewałem. Trójmiasto i okolice było podzielone dziś na sporo różnych imprez biegowych. Nie przesadzę mówiąc, że "zawodników autobusy woziły do Kwidzyna". Ale nie wiem gdzie biegał Adam Baranowski z małżonką, który o 8:45 przebiegł obok mety parkruna, gdzie ja rozstawiałem flagi i krzyknął:

- Cześć

Po czym niczym dwa jelonki zaczęli oddalać się w kierunku ulicy Porębskiego.


- Halo! A Wy gdzie!? - próbowałem powstrzymać ich odwrót
- My już biegaliśmy - opowiedział Adam
- To chociaż pomóżcie sprzęt rozstawić - spróbowałem kolejnej socjotechniki...

Adam taktycznie tej prośby nie usłyszał. A wielka szkoda, bo gdyby został, stoczyłby zacięty pojedynek o drugie miejsce z Łukaszem Pomagrukiem.

Na szczęście wolontariusze dopisali i flagi zostały rozstawione zanim sam przywiązałem pierwszy banner. Przyszedł nawet sam Tobiasz skontrolować czy ryby dobrze biorą wszystko jest jak należy.


Pogoda była gorąca i parna. Nie był to bieg na rekordy, choć padły dziś dwa - w tym zwycięzcy dzisiejszego biegu. Grzesiek Gajewski wpadł sekundę po tym jak wybiła 18-sta minuta.

Ale gwiazdami były Mamy. Zarówno te, które pojawiają się na naszych pętlach niemal co tydzień, jak i te, które odważyły się przyjść dziś po raz pierwszy :)




* * *

A co do samego Kwidzyna, to patrząc na zdjęcie parkunowej ekipy leżącej na trawie na środku boiska odczuwam wewnątrz siebie pewny lęk... sam leżałem na tej trawie kilka lat temu.


Moje kubki smakowe odtwarzają smak Lambrusco, które lało się strumieniami w drodze powrotnej jako klin po weselu, na którym byłem w noc poprzedzającą ten ten bieg... I naprawdę nie pamiętam, czemu obudziłem się po tym biegu dopiero w niedzielę wieczorem...


Opis wyprawy na Kac Kwidzyn jest tutaj: http://runaroundthelake.blogspot.com/2014/05/kac-vegas-w-kwidzynie.html

2 komentarze:

Podobne wpisy