Tak było i tym razem. Wydrukowane tokeny dla całej mojej rodziny i jeszcze jeden extra dla Joszczka noszę całe życie przy sobie w portfelu w kieszonce na sercu. Dzięki temu parkrun nigdzie mnie nie zaskoczy. Nie zaskoczył i dziś. W składzie 3/5 zjawiliśmy się przy plaży w Charzykowach kilkanaście minut przed 9:00. Ludzie zbierali się powoli i wydawało się, że będzie to dość kameralny bieg.
- Jest 5-ty maja, i mam biec 5 kilometrów? - moja małżonka siała defetyzm przedstartowy
- To może zostaniemy wolontariuszami? - wtórowała córka...
- Tak, jest 5 maja, masz dziś urodziny i lepszego prezentu niż parkrun z rana nie dostaniesz :)
- Ufffffffffffff... idą kijkarze. Nie będę ostatnia :)
fot. parkrun Charzykowy |
No dobra, skoro się już moje kobiety nie wycofają, to możemy ustawiać się na starcie. Ja postanowiłem dziś pobiec swoim tempem. Jakie ono miało by być nie miałem do końca pojęcia. Po wczorajszej 1/4 Ironmana ledwo wysiadałem z samochodu :)
9:00. Start. Ruszyliśmy tradycyjnie promenadą w stronę Funki. Pierwsze kroki uświadomiły mi, że daję radę biec, nogi dają radę, płuca też, więc biegnę. Ludzi ostatecznie zebrało się trochę ponad 40-stu, ale nawet po 500 metrach wciąż widziałem czołówkę. Pierwszy kilometr wybił w tempie 5:15 min/km. Wyprzedziłem kilka osób i dalej trzymałem tempo...
Ten reset, który zrobiłem jesienią a potem restart w styczniu strasznie fajnie działa, bo biegając w tempie trochę powyżej 5 min/km łamię moje nowe życiówki. Ja wiem, że 4 lata temu biegałem 5 km poniżej 22 minut, ale dziś mój rekord to 26 minut, a każdy kolejny start daje szanse na jego poprawę.
Tuż po drugim kilometrze, który zrobiłem 2 sekundy wolniej wyprzedziły mnie dwie dziewczyny. To mnie zmotywowało abym trochę zwiększył kadencję. Oddech jeszcze ok, nogi ok, więc czemu nie? Minąłem jeszcze córkę i moją małżonkę-jubilatkę, które walczyły przed nawrotką, pomachałem i goniłem dalej obce dziewczyny :) Trzeci kilometr 5:09 min.
Przed drugą nawrotką jedną z dziewczyn chyba złapał skurcz, bo przystanęła i rozciągała się przy ławce. Ja pogoniłem za drugą i wyprzedziłem tuż przed palikiem, przy którym zawracamy o 180 stopni. Czwarty kilometr 4:52 min. I to tempo mocno już podkręciło częstotliwość mojego oddechu. Przymknąłem oczy i po prostu biegłem łapiąc powietrze otwartymi ustami. Ponownie minąłem "matkę z córką" ale zamiast je serdecznie pozdrowić starczyło mi sił tylko na delikatne machnięcie ręką. Oberwało mi się potem na mecie...
- A tata mi wcale nic nie odpowiedział jak do niego machałam!! - wysyczała Krescencja. Naprawdę nie wiem skąd kobiety uczą się focha już w młodości :)
Na metę wpadłem solidnie zmęczony na 13-stym miejscu. Endo zatrzymałem kilkanaście metrów dalej z czasem 25 min 26 sekund. Oficjalnie w wynikach widzę przesunięcie o 1 pozycję, bo przyznaję się do czasu zawodnika z 12-stej pozycji czyli 25:15 min. Jakby nie liczyć - jest nowa życiówka. A dokładnie najlepszy wynik od 2 lat :)
Jubilatka w swoim drugim biegu parkrun w życiu też zrobiła PB i nawet blisko było do złamania 40 minut :)
* * *
Po biegu porozmawiałem chwilę z koordynatorami lokalizacji. Mój wczorajszy wpis o treningowym triathlonie na dystansie olimpijskim wzbudził trochę komentarzy, a Charzykowy to przecież jedno z miejsc, które łączy się z tą dyscypliną. 16-17 czerwca odbędą się tutaj zawody... hmmm... no i nie ma obowiązku płynąć w piance.... hmmmm .... Muszę pogadać z Waldkiem Misiem jak można kupić budżetowo używaną "szosę". I czy taka rozkręcona kolarzówka wejdzie do bagażnika bez składania tylnej kanapy, bo ja mam na niej zawsze 3 pasażerów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz