sobota, 5 maja 2018

Kącik biegowego melomana: R.E.M. - Automatic for the People


Znałem R.E.M. jak statystyczny słuchacz muzyki. Zafascynowałem się dawno dawno temu teledyskiem do Losing My Religion. Mniej więcej w tym samym czasie rodzice kupili pierwszy magnetowid i ten clip był jedną z pierwszych rzeczy jaką samodzielnie nagrałem z TV. Naprawdę nie wiem czemu nie poszedłem za ciosem i nie zachęciłem się wtedy aby zgłębić temat R.E.M. trochę dokładniej... To był rok 1991. Kończyłem 8-mą klasę podstawówki i powoli stawałem się wytrawnym melomanem :) Rozkminiałem początki rocka progresywnego, analizowałem Floydów i chwilę później King Crimson zaś R.E.M. traktowałem jako zespół od jednego przeboju.

Kiedy półtora roku później, jesienią 1992 ukazał się kolejny album - Automatic for the People zanotowałem oczywiście przeboje, które puszczało radio i TV ale dalej nie przekonałem się do tej grupy. Nie pasowało mi tylko jedno... Czemu w miesięczniku Tylko Rock w 16-stym numerze poświęcono tej grupie wkładkę?! Ja rozumiem Pink Floyd, Genesis, The Doors, Led Zeppelin, ale w panteonie takich sław jakiś R.E.M?

Możecie to uznać za zachowanie lekko psychopatyczne, ale przez ostatnie 25 lat to pytanie nie dawało mi spokoju. Dlaczego w Tylko Rocku z grudnia 1992 roku tak bardzo docenili R.E.M.? Przez lata znałem na pamięć okładki ich pierwszych 8 płyt, ale z muzyką spotykałem się tylko w radio. W końcu stwierdziłem, że już nadeszła pora... Pierwszym klockiem, który popchnął domino był album Out of Time, który rok temu dostałem na winylu. Ale tutaj wybijały się przeboje, a reszta pozostawała w ich cieniu. W końcu 2 miesiące temu kupiłem na wyprzedaży dwie płyty CD: Green oraz Document. To albumy z lat 80-tych poprzedzające okres kiedy R.E.M. stał się sławny dzięki hitom z Out of Time. 

Kolejne 2 tygodnie słuchania tych płyt w samochodzie były dość dziwne poznawczo. Bo to nie jest tzw. "moja muzyka". Ale nie potrafiłem przestać słuchać. Kilka razy dziennie, kilkanaście razy w tygodniu. Jedna po drugiej, albo każdą po kilka razy z rzędu. I dalej nie potrafiłem przyznać się przed sobą czy mi się to podoba czy nie, ale nie potrafiłem też przestać...

Kolejny i ostatni jak na razie prostopadłościan klocka domino przewrócił się 2 tygodnie temu w Biedronce. Ten sklep sprzedaje płyty winylowe od ponad roku. Mniej więcej raz na kwartał rzucają kilkanaście świetnych tytułów (normalny pełnowartościowy towar) w cenach o połowę niższych niż w EMIKU. Poszedłem po to aby kupić Hot Rats - Franka Zappy a wyszedłem z trzema krążkami za 38 zł każdy (promocja bo normalnie są po 49 zł). Dokupiłem jeszcze Michaela Kiwanukę oraz Automatic for the People - R.E.M.

To podobno ich najlepszy album. Podobno dzieło, które ląduje w zestawieniach płyt wszech czasów.

Długo zwlekałem aby ściągnąć folię z albumu i położyć krążek na talerz gramofonu. Kiedy w końcu to zrobiłem poczułem się po raz kolejny dziwnie... Wypełniła mnie mieszanka zachwytu i wstydu. Zachwytu dlatego, że ta płyta zagrała w mojej duszę w sposób kompletny, od śpiewu Stipe'a poprzez akustyczne gitary, smyczkowe aranżacje i przede wszystkim genialne kompozycje. Wstydu dlatego, że mogłem ją poznać 25 lat temu. Nie dziwiłbym się wtedy skąd wkładka w 16-stym numerze Tylko Rocka.

Z Automatic for the People biegałem w czwartek. Poranne 10 kilometrów wypełniło się albumem kompletnym, spójnym, takim, gdzie singlowe przeboje nie przyćmiewają całości, gdzie każda pojedyncza minuta jest mega ważna.

Mój kolega napisał kiedyś starając się zarekomendować Downward Spiral - NIN, że bardzo zazdrości osobom, które nie znają tej płyty, że wszystko przed nimi. W przypadku R.E.M. stylistyka jest zgoła odmienna, ale ja czuję się podobnie - słuchając jej po raz 5-ty czy 15-sty w życiu czuję jak pływam w zazdrości tych, którzy Automatic for the People poznali dawno temu, a ja mogę przeżywać to teraz!

LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy