środa, 7 lutego 2018

Running with Depeche Mode part IV

Kilka dni rozpocząłem ultramaraton na raty z Depeche Mode w słuchawkach. Celem jest przesłuchanie wszystkich 14 studyjnych płyt podczas biegania. Limity czasu też obowiązują, bo postanowiłem ukończyć to wyzwanie do 11 lutego, czyli koncertu Depeche Mode w Ergo Arenie w Gdańsku.

 
Pierwszy wpis: Running with Depeche Mode part I opisywał pierwsze 4 studyjne płyty DM.
Drugi trzy kolejne: Running with Depeche Mode part II
Trzeci dwie następne: Running with Depeche Mode part III
Dziś pozycje: 10, 11 i 12

10. Exciter [2001]



Poniedziałek, 5 lutego. Okoliczności inne niż na co dzień. Ostatnie 5 płyt Depeche Mode słucham w górach. No może nie w górach o pełnej dzikości, ale w górach dla feriowiczów czyli dokładnie w Zakopanem. Poniedziałkowa trasa poniosła mnie dolinami w kierunku Poronina.

Exciter to album, który pamiętam... z dyskotek. Lato 2001 spędziłem głownie w knajpach. Ale nie piłem tam na smutno a rozgrzewałem parkiety :) Freelove i Dream On nie mogło zabraknąć na żadnej z nich. Trafiłem nawet kiedyś na wieczór w Irish Clubie pod tytułem "karaoke z Depeche Mode". Było to dość traumatyczne przeżycie...

Kiedy w poniedziałek biegłem z Exciterem miałem trochę mieszane uczucia. Płyta fajnie zrealizowana, kilka ciekawych kawałków, ale zupełnie nie potrafiłem do niej dotrzeć jako do całości. Wręcz nie zachęcała mnie do kolejnego słuchania. Czasami miałem nawet wrażenie... jakbym słuchał nowego U2. I w tym przypadku na pewno nie jest to komplement.

Podsumowanie: 8,5 km i 1h 13 min truchtu i marszu 

11. Playing the Angel [2005]


Środa, 7 lutego. Połowa ferii w Zakopanem. Odstawiłem dzieci na stok i postanowiłem wejść na samą gorę i tamtędy pobiec w stronę Gubałówki. Wysokie Tatry były dziś przesłonięte mieszanką smogu i chmur.

I nagle szok! Ta płyta, której niemal zupełnie wcześniej nie znałem, brzmi zgodnie z moim rytmem. Mozolnie, rytmicznie, mechanicznie towarzyszy mi w moim podejściu w śniegu. Depeche Mode znów ma w sobie ten elektroniczny, komputerowy czar zmieszany z noworomantycznym śpiewem Gahana. Na pierwszy szczyt docieram przy Precious - jedynym fragmencie, który wcześniej dobrze znałem. Ale w przeciwieństwie do hitów w Excitera, które brzmiały trochę w oderwaniu od albumu tutaj Precious perfekcyjnie wpisało się w całość płyty.

Resztę drogi do Gubałówki pokonałem z nieschodzącym bananem na twarzy. Poznałem album, który z wielką przyjemnością posłucham jeszcze nie jeden raz.

12. Sounds of the Universe [2008]



Środa, 7 lutego. Powrót z Gubałówki tą samą drogą co wbiegnięcie. Powinno być łatwiej, bo w końcu to z górki. Ale punkt żywieniowy składający się z grzanego piwa trącił fałszywą nutę postrzegania. Podobno Martin Gore całość tej płyty skomponował w całości na trzeźwo, a wena była właśnie pochodną odstawienia alkoholu. Hmmm... takie odstawienie to zarówno Michał, Kamil czy ja robimy sobie regularnie co roku. Ale żeby od razu komponować?

Może właśnie z powodu tego dysonansu poznawczego jakoś nie podeszła mi ta płyta przy pierwszym przesłuchaniu. Jestem jednak bardzo ostrożny w krytyce i staram się doceniać każdą twórczość. Tym bardziej niezręcznie jest mi wysławiać tutaj kiepską opinię po jednym przesłuchaniu. Ale to nie jest płyta, która mi weszła dziś. Dam jej jeszcze szansę...

Podsumowanie: 10,6 km i 2h łażenia po górach z elementami truchtania na płaskim i lekkich zbiegach

* * *
Zostały 2 płyt do mety. Depeche Mode już koncertuje w Polsce. Dzisiaj grają w Krakowie, pewnie właśnie kończy się koncert. Zastanawiam się nawet czy sprawdzić playlistę... czy może zostawić sobie element niespodzianki na koncercie w Gdańsku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy