Z Peterem Gabrielem biega się genialnie kiedy jest zimno, ale nie mroźno. Nie ma śniegu, jest sucho a temperatura oscyluje między 0 a 3 stopnie. I najważniejsze: trzeba biegać "na krótko". Ma być zimno i lecieć para z gęby. Wtedy Peter wchodzi jak whisky w piątek.
Nie pamiętałem ani jednego słowa z mojej złotej myśli sprzed 2 lat, ale dziś chciałem napisać dokładnie to samo! Bo dziś jest podobnie zimno, temperatura w ciągu dnia oscylowała między -1 a 2 stopnie. Nie padał śnieg ani deszcz i raczej było sucho. Na ścieżkach dookoła zbiorników są tylko niewielkie połacie nierozpuszczonego jeszcze śniegu. I co najciekawsze: pobiegłem dziś na krótko! Krótkie szorty i t-shirt. Para leciała z gęby. A Peter Gabriel wchodził jak grzane wino w Zakopanem!
Śmieszne trochę jest to, że (abstrahując od teorii zimna Wima Hoffa) zazwyczaj biegamy dopasowani ubraniem do pory roku, a nie realnej temperatury. Bardzo często jest tak, że lipcowe wczesne poranki to temperatura w okolicach 2-3 stopni, ale nikogo nie dziwią biegacze na krótko, bo przecież jest lato. Ale kiedy dziś wybiegłem tak z domu i leciałem Porębskiego w dół do zbiorników dwóch kolesi w Saabie najpierw zwolniło, potem wyhamowali do zera i z niedowierzaniem patrzyli na mnie jak na małpę w zoo. Bo przecież jest zima! :)
A moje odczucia w trakcie biegu to była totalna ekstaza. To zimno dawało więcej przyjemności niż seanse w saunie. Mówię zupełnie poważnie, nie piszę tego na poklask, (gdybym pisał na poklask, to na pewno nie pisałbym tego w kąciku biegowego melomana :)) W trakcie biegu, który był BTW moim najszybszym biegiem w tym roku, doświadczałem tak skondensowanej eksplozji endorfin, że na usta same cisną się banalnie wzniosłe słowa: "dla takich chwil warto biegać". Zastanawiam się, czy było to jednorazowe, przypadkowo ekstatyczne przeżycie, czy reguła, która pozwoli mi odkryć bieganie na chłodno w ten ostatni miesiąc zimy. Kiedy wróciłem do domu byłem tak nakręcony, dosłownie jak onthemove na co dzień, że aż zdjąłem t-shirt i się wytarzałem w resztkach śniegu na balkonie.
I w to wszystko wmieszał się Peter Gabriel. Dzisiejszy jubilat, 68-latek. Przez chwilę zastanawiałem się jak uczcić jego urodziny. Pomysłów było kilka:
- Może posłuchać po raz n-ty jego solową IV-kę? Tyle razy już miałem wnieść tę płytę do kącika, ale zawsze coś innego mnie rozpraszało
- A może So? To przecież mega album z mega hitami.
- Przez myśl przeszła mi też muzyka do Passion Martina Scorsese? Oglądałem tę Pasję w latach 80-tych siedząc na dostawce w starym kinie Żak. Siostra nie wzięła mnie na filmy z Chuckiem Norrisem, Sylwestrem Stallone ani Van Dammem, ale kurde wzięła mnie na Ostatnie Kuszenie Chrystusa. Nie wiem czy ciągle mam być o to zły po 30 latach czy już wdzięczny.
- A może opus magnum gabrielowskiego Genesis czyli The Lamb Lies Down On Broadway? Zostawię tę płytę na jakieś dłuższe niedzielne wybieganie. To w końcu 2LP.
- Celnik Indian Badacz Pań? Prawie, prawie się zdecydowałem na Selling England by the Pound
- Foxtrot i Trespass? Były!
To niby tylko zbiór piosenek utrzymanych w klimacie surrealistyczno-fantasy. Już sama okładka, będąca nawiązaniem do otwierającego płytę The Musical Box pokazuje staroangielskie opiekunki do dzieci grające w krykieta... głowami niemowlaków. Znam każde słowo tej piosenki mogę je śpiewać razem z Peterem Gabrielem.
And the nurse will tell you lies
Of a kingdom beyond the skies
But I am lost within this half-world
It hardly seems to matter now
Play me my song
Here it comes again...
Here it comes again...
The Return of the Giant Hogweed to opowieść o parzącej roślinie znanej jako barszcz sosnowskiego. To monstrum każdego lata zalewa nasza łąki, a Peter Gabriel przewidział to przed laty w mrocznej opowieści o tym jak barszcz pochłania Europę niczym szarańcza.
Słowo w słowo śpiewam to z Gabrielem i biegnę w tym chłodzie do przodu.
Nursery Cryme to płyta przegenialna. I choć mocno się zastarzała przez te lata, to kocham ją bezgranicznie. To jedna z płyt mojego życia.
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz