piątek, 2 lutego 2018

Running with Depeche Mode part III

Kilka dni rozpocząłem ultramaraton na raty z Depeche Mode w słuchawkach. Celem jest przesłuchanie wszystkich 14 studyjnych płyt podczas biegania. Limity czasu też obowiązują, bo postanowiłem ukończyć to wyzwanie do 11 lutego, czyli koncertu Depeche Mode w Ergo Arenie w Gdańsku.



Pierwszy wpis: Running with Depeche Mode part I opisywał pierwsze 4 studyjne płyty DM.
Drugi trzy kolejne: Running with Depeche Mode part II

Dziś dwie następne:

8. Songs of Faith Devotion [1993]



Czwartek, 1 lutego 2019. Przestało wiać i padać, ale zrobiło się deko chłodniej. Patrząc na parę z własnego oddechu myślę, że jest około zera. Warunki do biegania świetne, ale nie mam ochoty na podkręcanie tempa, tym bardziej po wczorajszych dwóch basenach (rano i po południu) oraz Violatorze wieczorem. Spokojny trucht przeplatany marszem będzie ok.

Songs of Faith and Devotion to płyta, z którą mam problem. Znam doskonale jej ideę. Gahan lekko postawił się Gore'owi i wprowadził do brzmienia grupy naturalne instrumenty czyniąc ją trochę mniej programowalną a bardziej ludzką. Niektórzy mówią, że nawet rockową. Niby to kolejny krok w rozwoju, kolejne zaskoczenie, kolejny dowód na to, że to jedna z najlepszych grup świata... Ale wtedy, w 1993 roku miałem z nią pewien problem. Problem, który sam wewnętrznie definiuję jako "problem OK Computer". Polega on ta tym, że ogólnie wychwalane płyty nie za bardzo mi wchodzą mimo, że w teorii powinny!

Przez te 25 lat od daty premiery miałem kilka podejść, ale rezultaty zawsze były takie same. Dlatego strasznie byłem ciekawy dzisiejszego biegu. Specjalnie postawiłem na wolne tempo i koncentrację na muzyce. Początek niestety potwierdzał wszystko to co już wiedziałem. Niby fajne, dobrze znane, snujące się melodie I Feel You i Walking in My Shoes. Ale dlaczego wieje mi nudą? Dlaczego nie mogę wejść w ten klimat?

I kiedy już miałem w głowie ułożoną recenzję poleciał Rush. I gdzieś tak w połowie poczułem jak zaczynam pulsować w rytm tego utworu. Zobaczyłem te iskry, które sypią się dookoła jak muzyka wbija mi się w serce. Kolejny orkiestrowy One Caress jeszcze podkręcił atmosferę. A kiedy wybrzmiał ostatni na płycie Higher Ground poczułem, że ja tak naprawdę nigdy w życiu nie posłuchałem na poważnie Songs of Faith and Devotion. 

Byłem już pod domem, ale zamiast wracać pobiegłem dalej słuchając po raz drugi In Your Room, Rush i One Caress. To nie jest łatwa płyta, ale na pewno jest godna pełnej atencji. Po dzisiejszym biegu jej notowania w moim prywatnym rankingu trochę wzrosły, ALE wciąż to jest płyta, nad którą zachwytów raczej nie rozumiem. .

Podsumowanie: 8 km i 1h 08 min truchtu i marszu

9. Ultra [1997]


Piątek, 2 lutego. Piękna wiosna za oknem. Zero stopni i świeci słońce. Względnie chłodniej robi się dopiero jak słońce schowało się za horyzontem.

Wczoraj miałem wrażenie, że być może to przesyt Depechami, że Songs of Faith... właśnie z tego powodu mi nie weszło. I trochę na przekór chciałem to sprawdzić dziś. Gdybym miał jakiekolwiek obiekcje wobec Ultra oznaczałoby to, że problem jest we mnie.  Ale ten album mnie nie zawiódł. Tak samo jak przez ostatnie 20 lat tak i dzisiaj to jest płyta: perfekcyjna, kompletna, doskonała. To zdecydowanie najlepszy album Depeche Mode ever! To jest płyta tak genialna, że po prostu nie powinna powstać. A na pewno nie wtedy, kiedy z grupy odszedł Wilder, kiedy zostało ich trzech i każdy miał siebie wzajemnie i siebie samego trochę dosyć.

20 lat temu przy dźwiękach It's No Good, Sister of Night czy Useless, które tłukłem do oporu na moich "Altusach 80" doświadczyłem uczucia, że Depeche Mode to nie jest jakiś tam zespół - to jest mój zespół :) Dziś czuję dokładnie to samo.  

Podsumowanie: 9,2 km i 1h 03 min biegu

* * *

Zostało 5 płyt do mety. I to pięć tych, które znam najmniej. Posłucham ich bez uprzedzeń. Obym tylko zdążył przez limitem czasu. 

LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy