piątek, 26 grudnia 2014

Zima przyszła na Święta


Biegłem skrótem przez pole aby załapać się na wspólny start Rysia Kałaczyńskiego biegnącego swój 134 maraton pod rząd. Droga z Chojnic do Wituni to tylko 44 km. Wydawało mi się, że godzina wystarczy, ale trzeba było wyskrobać szyby a śnieg na drogach nie sprzyjał szybkiej jeździe. Od biura zawodów na linię startu także trzeba przebyć dwa kilometry. Zabrakło mi 300 metrów. Widziałem jak punktualnie o 13:00 rusza grupa w jaskrawożółtych koszulkach. Nie zdążyłem.



Po kilometrze biegłem już razem z Rysiem. To był mój najszybszy kilometr całego biegu. Z góry nie zakładałem, że dziś będę biegł cały maraton. Święta są po to aby spędzić je z rodziną, ale z drugiej strony być tak blisko Wituni i nie zjawić się tam chociaż na chwilę? Umówiłem się na kompromis. Przebiegnę połówkę i 16:00 będę z powrotem. Nikt nie ucierpi a ja przy okazji przepalę 2000 kalorii.


Półmaraton w Wituni to trzy kółka z sześciu. Pierwsze z nich poleciałem bez czapki, bez rękawiczek nie wziąłem nawet łyka czegoś do picia przed startem. Nie zapomniałem tylko włączyć endomondo, bo wiadomo, że bez endo się nie liczy ;) Pogoda była doskonała więc brak czapki mi nie przeszkadzał. Czyste niebo, 5 stopni mrozu, słońce, zmrożona ziemia i kilkucentymetrowa warstwa śniegu na poboczach.

fot. Henryk Bachusz
Pierwsze kółko to takie kółko "socjalne" gdzie z każdym do kogo dobiegłem się witałem i zamieniłem kilka słów. Przyznam, że trochę się zdziwiłem, że Rysiu doskonale mnie pamięta z biegu sprzed miesiąca i czytał mój wpis na blogu.


Mijając biuro zawodów na drugim okrążeniu wyjąłem z samochodu czapkę i słuchawki. Pękające pod stopami zamarznięte kałuże mają swój urok, ale 1/3 dzisiejszego biegu chciałem poświecić na wysłuchanie jednej płyty. Nie miałem jej przygotowanej wcześniej na tę okoliczność. Zupełnie spontanicznie wybór padł na Van der Graaf Generator i album World Record. Przypadek? Gra słów? Na okładce płyty widzimy połowę kuli ziemskiej i połowę płyty winylowej. Ale tłumacząc ten tytuł dosłownie to nic innego jak rekord świata. Rekord, po który zmierza Rysiu, a ja razem z nim pokonuję wspólnie mikrofragmenty jego drogi.


Rozpoczynając trzecie kółko schowałem słuchawki i wyjąłem z kieszeni telefon aby porobić kilka zdjeć tej trasy. To pierwszy raz kiedy jest zmrożona. Pierwszy raz z (niewielkim jeszcze) śniegiem. Rysiu mówił, że ma już naprawdę dość błota, które towarzyszyło kilkunastu ostatnim biegom. Dzisiejszej pogodzie nikt nic zarzucić nie może. Może zdjęcia, którymi ilustruję ten wpis zachęcą kogoś z Was do odwiedzenia Wituni jeszcze tej zimy.


Gdybym nie obiecał, że wrócę na 16:00 z przyjemnością zrobiłbym jeszcze jedno kółko. Kolejne dwa pewnie z trochę mniejszą przyjemnością bo słońce zaczęło zachodzić i zrobiło się -9 stopni.


* * *
Na wczorajszy dzień zaplanowałem powtórkę pierwszego dnia Świąt sprzed roku. Kilkukilometrowa rozgrzewka i znalazłem się o tej samej porze w tym samym miejscu czyli zanurzony po szyję w jeziorze Charzykowskim. Wychodzi mi to coraz lepiej, bo wytrzymałem już pełne dwie minuty. Poprzednio tylko się zanurzałem i wyskakiwałem. W morsowaniu jak w bieganiu. Długie dystanse wciągają, bo dopiero za granicą wyobraźni doświadcza się trochę innych stanów. Pierwsza minuta w wodzie to po prostu uczucie mega zimna i nic więcej. Druga minuta to coś jakby biegowe endorfiny. Może to przypadek, ale na pewno muszę powtórzyć doświadczenie. Drugie spostrzeżenie to - pomościk :) Pomościk rozwiązuje problem piasku na stopach i znacznie skraca czas ubierania. Tylko skąd wziąć nad Bałtykiem pomościk?



Podsumowując: nie ma takiego dystansu, który by przepalił wszystkie kalorie, jakie zjadłem w te Święta. Na dietę przyjdzie czas, ale na pewno nie teraz. A całe to oszołomstwo jakie pojawiło się na blogach i portalach biegowych, każące nam przeliczać 100 g karpia i pierogi z kapustą na kalorie, traktuję na równi z PRLowską propagandą motywującą do 300% normy. Ale pobiegać jest zawsze fajnie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy