Święta Bożego Narodzenia kojarzą mi się dodatkowo z płytami jakie poznawałem chwilę po rozpakowaniu prezentów. Często te prezenty kupowałem sobie sam. Czasami dostawałem od dobrze zorientowanych Mikołajów. Pierwsze połowa lat 90-tych była wolna od internetu, i aby poznać nową muzykę trzeba było do niej dotrzeć w sposób wieloetapowy. Na początku usłyszeć jej fragmenty w radio, albo przeczytać recenzję w Magazynie Muzycznym a potem w Tylko Rocku. Następnie cały miesiąc odkładać kieszonkowe i udać się do sklepu z płytami CD. Następnie jechać pół godziny do domu autobusem czytając od deski do deski wszystkie informacje z książeczki, aby w końcu dopaść do odtwarzacza i słuchać jej kilka razy z rzędu. Nie było miejsca na nieudane zakupy, bo na następne można było sobie pozwolić dopiero za miesiąc. Każdy zakup musiał być mega przemyślany i był wypadkową fragmentów usłyszanych w radio, polecenia znajomych, prasy i przede wszystkim własnej intuicji.
Kilka płyt jest dla mnie szczególnych, bo trafiły w moje ręce 24 grudnia. Wymieniłem je także w podobnym wpisie rok temu. Ale człowiek na szczęście ma umiejętność zapominania i z przyjemnością znów je sobie przypomnę, jakbym pisał o nich pierwszy raz.
Ósma klasa podstawówki. Jedna z moich ulubionych płyt do biegania o poranku. Okładka nie ma z tym nic wspólnego :)
The Legendary Pink Dots - 9 Lives To Wonder
Ten zespół zasługuje na osobny wpis. A właściwie każda jego płyta. Są specyficzną popularność zawdzięcza śp. Tomkowi Beksińskiemu. Ja załapałem się na falę zachwytu. Byłem na ponad 10 koncertach. A ta płyta jest bezsprzecznie moją ulubioną płytą "kropek"
The Legendary Pink Dots - The Lovers
Jedna z wcześniejszych płyt różowych kropek. To były święta 1994 albo 1995. Spędziłem je z walkmanem na nartach biegowych. Śmigałem po okolicznych polach z The Lovers na uszach.
Yes - Fragile
Mimo że zespól Yes to ikona rocka progresywnego, dla mnie istnieją wyłącznie ich dwie płyty: Close to The Edge i właśnie Fragile. Bieganie z Yes jest fascynujące. Jest to aureola muzyki zupełnie poza tempem biegu.
King Crimson - Red
Kilka dni temu pisałem o Red. To płyta "ikona". Stworzona do słuchania jej w ciemne, długie, grudniowe wieczory.
Pink Floyd - Atom Heart Mother
Nigdy wcześniej nie było tak spektakularnego połączenia muzyki rockowej i orkiestry. Nawet w kontekście Pink Floyd, który wyznaczał kierunki muzyki, ta płyta jest wybiciem się ponad aktualny stan umysłu.
Emerson Lake & Palmer - Pictures at an Exhibition
Modest Mussorgski w wersji na gitary, perkusję i instrumenty klawiszowe. Ta płyta to zapis koncertu, który pokazał mi, że muzyka klasyczna może być fascynująca.
Tiamat - Wildhoney
Ta płyta uderzyła mnie w głowę z siłą kalifornijskiej sekwoi. Wigilia 1994. To brzmienie było dla mnie przepustką do cięższej muzyki. Most pomiędzy rockiem progresywnym a wszelkiej maści muzyką metalową.
A tym, którzy doczytali do tego miejsca chciałbym życzyć Szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz