sobota, 27 grudnia 2014

Kącik biegowego melomana: Van der Graaf Generator - World Record


Gdybym miał wybrać tylko jednego artystę, z którego twórczością dałbym się wywieźć na bezludną wyspę decyzja byłaby prosta: Peter Hammill i jego Van der Graaf Generator. Ten zespół to moja prywatna ikona. Akcpetuję wszystko i w każdej formie, co nagrał Peter Hammill. Mam komplet jego płyt na winylach. Płyty CD kiedyś na wszelki wypadek kupowałem w dwóch egzemplarzach. Byłem na jego solowych koncertach (Bydgoszcz i Berlin) oraz na VdGG (Bydgoszcz). Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że podczas przeprowadzki zaginęła mi pamiątkowa koszulka z tego ostatniego koncertu, a była to jedyna koszulka jaką kiedykolwiek kupiłem sobie na koncercie. Podsumowując: jestem bezkrytycznie oddanym fanem.

Peter Hammill to poeta. Poeta słowa, poeta głosu i poeta muzyki. Nagrał kilkadziesiąt płyt solo i z zespołem przez ostanie 45 lat. Nie jestem w stanie rozsądnie polecić kilku jego płyt. Są tak różne, że każdemu polecałbym co innego. Gdybym miał wybrać swoją ulubioną - nie potrafiłbym.


Jezeli chodzi o VdGG i bieganie podchodzę do tematu bardzo ostrożnie. W końcu to moja ikona. Nie jest tak, że każda muzyka, której słucham trafia na łamy kącika biegowego melomana. Często coś mi nie podchodzi i po prostu o tym nie piszę. Tym bardziej bałem się jak zareaguję na mojego ukochanego Petera Hammilla.

Płytę World Record noszę ze sobą w pamięci telefonu od kilku tygodni. To nie jest klasyczna płyta Hammilla ale trochę inna niż wszystkie. Nie jest tak charakterystyczną mieszanką artrockowego instrumentarium i głosu wyśpiewującego najgłębsze uczucia jaki znam z innych płyt VdGG. World Record to płyta nagrana w trochę luźniejszej formie.

Biegnąc drugie kółko 8-kilometrowej pętli po Wituni z Ryszardem Kałaczyńskim bijącym rekord Guinessa postanowiłem przebiec je ze słuchawkami. Założyłem na uszy Seinnheisery, które z jednej strony perfekcyjnie spełniają rolę nauszników w dni kiedy temperatura schodzi poniżej zera, a z drugiej dają szansę na chwilowe odcięcie się od otoczenia. Spojrzałem na kilkadziesiąt plyt jakie przygotowałem sobie na zimę i jednosekundową decyzją włączyłem World Record. Na okładce mamy kulę ziemską połączoną z płytą winylową. World Record. Zapis swiata. Ale też nomen omen rekord... Ta przypadkowa gra słów swietnie wpisała się w jeden z serii codziennych maratonów, którymi Rysiu zamierza pobić rekord Guinessa.


World Record to płyta czterech utworów i jednej przedziwnej suity: Meurglys III (The Songwriter's Guild). 20 minut niespotykanego jak na rock progresywny powolnego kołysania nasączonego gęstym brzmieniem organów hammonda i rytmem basu i perkusji przywodzacym na myśl reagge. Nie znam żadnej innej kompozycji, o której mógłbym powiedzieć, że brzmi jak progresywne reagge :) Do tego wszystkiego mamy jeszcze na końcu dłuuuugie ale oszczędne w popisy solo na gitarze. Zazwyczaj Hammill wyrywał uczucia ze swoich strun głosowych. Tutaj zrobił to z gitarą. Rzadko kiedy po 20 minutach słuchania jednego utworu jedyne o czym myśle, to dramatycznie NIE chcę aby się kończył.

Jak się biegło z World Record - Van der Graafów? Znakomicie. Perfekcyjnie nie do rytmu. Z pełną duszą. Tak jak kocham. Wiem już, że mogę odważniej sięgnąć po resztę dyskografii na biegowe ścieżki.

1 komentarz:

  1. run around the blok12 maja 2015 13:00

    Jakie reagge?.;-) Posluchalem kilka razy te suite i jest swietna. Wlasnie takie typowe, progresywne, klimatyczne kolysanie. Bardzo mnie ta plyta pozytywnie zaskoczyla, bo myslalem, ze VDGG jest bardziej jak caly Hammill. Pokrecone, wykrzyczane, akustyczne (opieram sie, np. na plytach koncertowych (PH boo). A tu prosze mile zaskoczenie. Jeszcze podobna jest Still Life. Zwlaszcza przecudowny My Room (Waiting For Wonderland). Kiedys Kosinski pszczal te plyte, ale nie moglem namierzyc tego utworu. Wydawalo mi sie, ze konczy plyte.
    W kazdym razie duzo sosu hammondowego.:-) A to lubie. :-)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy