wtorek, 30 grudnia 2014

Kącik biegowego melomana: Jon and Vangelis - The Friends of Mr Cairo


Od kilku dni nastawiałem się na bieganie z Bauhaus w słuchawkach, ale równoległym torem w mojej głowie toczyła się rozgrywka dotycząca tytułowej płyty. Zaczęło się od tego, że w niedzielę znajomy na FB rzucił zagadką. Wyciął malutki fragment okładki płyty i napisał, że jest z 1981 roku, jest to muzyka pełna dźwiękowych efektów, jego brat słuchał jej na winylu lata temu, okładka jest czarno-biała, a w większości biała, no i kilka dni temu ktoś (zapewne w trójce) puścił jej fragment. Całą niedzielę głowiłem się o jaką płytę chodzi. Kilka razy byłem błędnymi podpowiedziami wpuszczany na manowce i ostatecznie poddałem się nie znalazłszy rozwiązania. Znalazła je siostra mojego znajomego :)

Friends of Mr Cairo to płyta nagrana przez dwie wielkie osobowości muzyki. Jon Anderson to wokalista grupy Yes, jednej z ważniejszych formacji progresywnych lat 70-tych oraz Vangelis - kompozytor muzyki elektronicznej, szeroko znany raczej jako autor muzyki do filmów (m.in. w kontekście biegania - słynne Rydwany Ognia)

Jednym z powodów, który zmylił mnie w rozwiązaniu zagadki był fakt, że mam tę płytę wyłącznie w okładce "brązowej". I dopiero dwa dni temu dowiedziałem się, że oryginalną, pierwszą okładką jest ta "czarno-biała", która dodatkowo ma odwrotnie oznaczone strony (i zawiera jeden utwór mniej). Obie wersje zostały wydane w odstępie kilku tygodni.

Moja historia dotycząca tej płyty jest baaardzo odległa. Była to końcówka lat 80-tych. Kończyłem wtedy podstawówkę i moim ulubionym zajęciem było przeszkadzać starszej siostrze w wizytach jej adoratorów. Adoratorzy też w ciemię bici nie byli i jeden z nich szybko opanował strategię z pozbyciem się młodszego brata dziewczyny. Za każdym razem jak przychodził podrzucał mi jakąś kasetę, roztaczał opowieść jaka to nie jest rewelacyjna muzyka i zakładał mi słuchawki na uszy. To wtedy poznałem Marillion, The Alan Parsons Project czy Electric Light Orchestra. Ale jedną z płyt, która zatrzymała mnie w swoim pokoju na dłużej była właśnie The Friends of Mr Cairo.

Z początku największe wrażenie robiła ma mnie kompozycja tytułowa The Friends of Mr Cairo rozpoczynająca się odgłosami gangsterskiej strzelaniny. A sam fakt, że wokalista Jon Anderson jest mężczyzną a nie kobietą odebrałem jako dobry żart. Długo myślałem, że ktoś się ze mnie nabija, a było to kilka lat zanim poznałem jego macierzystą grupę Yes i zrozumiałem, że wysokie męski głosy w rocku progresywnym są OK :)

Wypada jeszcze napisać parę zdań o muzyce, przy której ugniatałem dziś świeży śnieg na mojej regularniej ścieżce dookoła "jeziora". Wczesne lata 80-te. Muzyka elektroniczna z jednym z najbardziej nieszablonowo wysokich wokali męskich. Można powiedzieć, że w historii muzyki ten album jest tym samym czym Brokeback Mountain w historii filmu. I ten miękki śnieg pod stopami... pasuje :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy