"Nigdy nie bylem specjalnym zwolennikiem amerykańskiego grania, zawsze bardziej fascynowała mnie Europa. Poza tym, nigdy nie bylem zwolennikiem nowej muzyki, rzadko kiedy biegłem do sklepu, żeby kupić nowe wydawnictwo, zazwyczaj czekałem dość długo, słuchałem wielu opinii, ewentualnie dopiero potem interesowałem się wybranymi pozycjami.
Zupełnie omijały mnie wszelki mody... może z szacunku dla historii. Gdy zacząłem słuchać muzyki, szybko zorientowałem się jak wiele pięknych i wartościowych płyt powstało w przeszłości, i że nimi należy się zainteresować w pierwszej kolejności. Ale nawet gdybym poznawał po jednej nowej płycie na dzień to i tak życia by nie starczyło na wszystkie. Wiele zależy wiec od przypadku, od szczególnych splotów wydarzeń, czasem jeden trafiony utwór wystarczy, aby pokochać zespół obok którego wcześniej przechodziło się obojętnie. Ważne - aby taki utwór usłyszeć.
Dla mnie kluczem do Smashing Pumpkins była kompozycja
For Martha z
Adore. Choć o zespół ocierałem się wielokrotnie i niby dobrze wiedziałem czego mogę oczekiwać po neurotycznym Billim Corganie, skośnookim Jamesie Iha oraz gniewnie urokliwej D’Arcy Wretzky, jednak pamiętnej nocy gdy usłyszałem po raz pierwszy
For Martha, zadałem sobie kilkakrotnie i z niedowierzaniem pytanie "To jest Smashing Pumpkins???" Moje wyobrażenia o Pumpkinsach uległy wtedy gwałtownej rewizji, a niedługo potem poznana płyta
Adore idealnie je wypełniła. Corgan i spółka przyciągnęli mnie do siebie proponując coś jakby odświeżoną wersje art-rocka, z wieloma elementami cechującymi ten styl. Pokazali mi swą intelektualna stronę, muzykę pełną melodyki, dynamicznych zmian, muzykę psychodeliczna, z przejmującym, wysokim wokalem i przede wszystkim muzykę nieprzewidywalna."