sobota, 15 listopada 2014
Pink Floyd - The Endless River
20 lat temu, kiedy byłem jeszcze licealistą Pink Floyd wydało swoją ostatnią studyjną płytę: The Division Bell. Nie kupiłem sobie jej wtedy na CD. Brak kasy, inne wybory, etc. Ale obiecałem sobie wtedy jedno - kupię na CD każdą kolejną płytę Pink Floyd w ciągu tygodnia od premiery... Nie spodziewałem się jedynie tego, że przyjdzie mi czekać 20 lat i będę miał tę szansę zrobić to tylko jeden jedyny raz. Pierwszy i ostatni.
Pink Floyd jest największym zespołem ever. Tak po prostu jest. Jeżeli ktokolwiek uważa inaczej nie będę nawet podejmował polemiki. Kiedy pod koniec lat 80-tych w jednym z wieczorów płytowych Tomek Beksiński puścił w całości The Final Cut, zmieniłem się, stałem się innym człowiekiem, dostrzegłem w muzyce coś znacznie więcej niż do tej pory, dostrzegłem w niej towarzysza na całe życie. Przez kolejne lata poznałem każdą najdrobniejszą nutę muzyki Pink Floyd. Byłem na koncertach zarówno Rogera Watersa jak i Davida Gilmoura. Może gdzieś w głębi duszy wierzyłem, że jeszcze się zejdą, że zetrą swoje charaktery raz jeszcze by powstały kolejne kamienie milowe muzyki.
Tak się nie stanie. Nie wierzę nawet już w to, że Roger Waters wróci ze studyjną płytą na miarę Amused To Death. Pink Floyd nie wrócą na pewno. Od kilku lat nie żyje Rick Wright, zaś David Gilmour i Nick Mason zapowiedzieli, że The Endless River to ostatnia płyta Pink Floyd. Płyta, tak naprawdę nagrana 20 lat temu podczas sesji do Division Bell.
Nie oczekiwałem od niej kompletnie nic. Wiedziałem, że jest niemal w całości płytą instrumentalną. Starałem się unikać recenzji, aby przedwcześnie nie wyrabiać sobie o niej zdania. Kupiłem... ale nie zdążyłem dojechać do domu, w drodze ze sklepu wrzuciłem ją do odtwarzacza w samochodzie. Już drugi utwór na płycie sprawił, że poczułem, że nawet instrumentalne Pink Floyd sprzed 20 lat to jest po prostu Pink Floyd. Regulator poszedł w górę, płynąłem ciemną drogą, czas się zatrzymał...
The Endless River to płyta pełna cytatów. Dosłownie kilka sekund rytmu, brzmienia, melodii z wcześniejszej twórczości. Słyszę w niej mikrofragmenty z Shine On You Crazy Diamonds, Welcome To The Machine, Sorrow, Us And Them, Comfortably Numb...
To nie jest wielkie dzieło, które będzie się stawiać obok Dark Side Of The Moon czy The Wall. Ale nigdy takim nie miało być. Ta płyta to bardzo osobiste pożegnanie. To krok dalej, którego krytycy nie są w stanie pojąć. Członkowie Pink Floyd mówią do nas: "nie jesteśmy Bogami, jesteśmy ludźmi, odchodzimy jak ludzie..."
Byliście najlepszym zespołem jaki kiedykolwiek grał na tym świecie.
Żegnaj Pink Floyd.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz