środa, 19 listopada 2014

Biegałem w Belgii - wracam do Belgii


Zabieranie ze sobą butów do biegania na dłuższe niż jednodniowe wyjazdy stało się dla mnie dokładnie tak samo ważne jak wzięcie portfela czy telefonu. Każdy tak ma, prawda?

Nie inaczej było tym razem, kiedy wywiało mnie służbowo na kilka dni do Brukseli. Plan wyjazdu był tak napięty, że kompletnie nie było opcji aby wybrać się do jednego z polecanych i podobno pięknych podbrukselskich parków. Pozostało mi krótkie poranne bieganie po centrum, choć i do tego musiałem się trochę zmusić. Bo naprawdę ciężko jest wstać aby po ciemku biegać, kiedy poprzedni wieczór kończyło się przy belgiskim piwku. Trening jednak uczynił ze mnie mistrza! ;)

Pierwszego dnia budzik nastawiłem na 6:00. O ósmej miałem być już w metrze, wiec założyłem, że mam nie więcej niż 40 minut na bieganie ale wystarczy aby się zmęczyć.  Pierwsze co mnie zaskoczyło to fakt, że 6 to środek nocy. Jedyne żywe dusze to ekipy sprzątające i kilku wczorajszych piechurów, którzy jeszcze nie doszli do domu po meczu Belgia-Walia. Wszystkie stoliki z ulic schowane do środka, neony wyłączone, wczoraj wydawało mi się, że bez problemu odnajdę się w okolicy, ale tracę pewność i lekkimi trawersami zbliżam się do celu. Na google maps wypatrzyłem jedyny większy zielony teren w centrum. Park o obwodzie około 1,5 km.


Po drodze wbiegam na brukselskie schody Rockiego. Nie są może tak spektakularne jak te w Filadelfii ale tak samo roztacza się z nich panorama na miasto. Upatrzyłem je sobie już dzień wcześniej.


Chwilę później jestem już w parku. Jest on prostokątem o bokach około 400 metrów. Biegaczy dosłownie kilku, co bardzo mnie dziwi, bo Bruksela to przecież nasza nowa wieża Babel, kilkadziesiąt tysięcy osób pracujących w administracji unijnej, kilkadziesiąt języków i tylko 3 biegaczy?


Może o czymś nie wiem, może wybrałem złe miejsce, albo po prostu byłem za wcześnie? Robię niepełne trzy kółka (prostokąty) i wracam do hotelu. Dochodzi siódma, wciąż jest ciemno, a poza ekipami sprzątającymi na głównym rynku Brukseli spaceruje jedynie japońska grupka turystów i robią sobie zdjęcia z lampą błyskową. :)

Na schodach Rockiego robię jeszcze jedną nocną/poranną fotkę.


Godzinę później jadę metrem z przesiadką po drodze. Razem z kupnem biletu i rozkminieniem sieci metra cała podróż zajmuje mi pół godziny. Kiedy wychodzę z metra na ulicę orientuję się że jestem tuż przy parku przy którym rano biegałem - 8 minut od hotelu :) 2 euro w plecy.

Następnego dnia wybiegam o 7-mej. Jest tak samo całkowicie ciemno. Ekipy sprzątają, ale nie jestem już całkiem sam na ulicach. Dobiegam do mojego parku i NAGLE słyszę słowa "cześć Tomek!!" ?! Spotykam mojego starego znajomego z Trójmiasta. Razem graliśmy w siatę w TLB i pracowaliśmy w jednej firmie. I dalej mieszkamy w Trójmieście, ale ostatni raz widzieliśmy się lata temu. Na świecie mieszka kilka miliardów osób, a my się spotykamy o 7 rano w parku w Brukseli 1200 km od domu!

To nie koniec dziwnych zbiegów okoliczności. Wczoraj, ledwo co opuściłem Belgię i dostałem esemesa od Michała z Tricity Ultra: "Gratulacje, wracasz do Belgii".

Po chwili koncentracji dochodzi do mnie informacja: JUHUU! Wygrałem konkurs, na najfajniejszą relację z Łemkowyny i w nagrodę dostaję paczkę od Nutrendu i pakiet startowy na Le Grand Trail des Lacs et Châteaux - czyli wielki bieg przez Ardeny, po krainie jezior i zamków.

30 maja... hmmm. Nie rozmawiałem jeszcze na ten temat z żoną i dzieciakami, ale chyba mi wybaczą jak przedłużymy ten wyjazd o długi weekend i zahaczymy jeszcze o Francję. Zmysł polityczny podpowiada mi dwa słowa: Disneyland i Paryż :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy