środa, 12 listopada 2014

Czesiek to ładne imię - czyli relacja z Biegu Niepodległości w Gdyni 2014

ręka się szykuje na #5mocy
Przypomnijmy teorię. Teoria mówi, że 85% biegaczy na biegach masowych to cześki, które przeszkadzają czołowym biegaczom. Teoria ta powoli staję się legendą, bowiem została usunięta z miejsca jej powstania. Mimo, że internet nie zapomina niczego, ja nie czuję się upoważniony do zamieszczania screenów z usuniętych postów... Pozostańmy przy tym imiennym "zaproszeniu" na bieg bezpośrednio od organizatora, które miałem zaszczyt dostać dzień wcześniej:


Po poniedziałkowej dyskusji wywołanej moim postem o bólu dupy, wydawać by się mogło, że będę na siłę szukał dziury w całym w organizacji Gdyńskiego Biegu Niepodległości. To byłoby w pewnym sensie bardzo łatwe. Mógłbym się przecież przyczepić, że są tłumy i że fotograf pstryka zdjęcia cześkom co idą zamiast biec. I jeszcze, że pogoda jest zła i za szybko zrobiło się ciemno, a na mecie nie ma szampana i kawioru, albo chociaż śledzika w occie i tradycyjnej polskiej sety. Mogłem też po prostu dostać niespodziewanie w mordę :)


Ale:
  • odebraliśmy pakiety dzień wcześniej, elegancko, bez problemu, było nawet stanowisko do mycia butów, a dzieciaki wysłały bezpłatne kartki do całej rodziny na stanowisku poczty polskiej,
  • na bieg przyjechaliśmy w sumie prawie na ostatnią chwile, bo około 13:30 ale bez problemu udało się zaparkować aczkolwiek Dominik musiał przeparkować swój hiszpański temperament i niemiecką technologię bo "słyszał dźwięki ptasich kup",
  • zdaliśmy rzeczy do depozytu w 15 sekund,
  • znaleźliśmy bezkolejkową toaletę, aczkolwiek musiałem pokonać lęk wysokości,
  • panowie na wejściach do stref autentycznie sumiennie egzekwowali wpuszczanie tylko osób z odpowiednim kolorem numeru startowego,
  • ustawiłem się w połowie strefy 45-50 i na początku biegu, mimo że tłok był niemiłosierny nie było dantejskich scen i przedziwnego przepychania się do przodu/tyłu,
  • Biegacz z Północy napisał przed biegiem, że będzie stał z #5mocy na Świętojańskiej, ale nie powiedział czy na początku, środku czy na końcu, przez to całą Świętojańską szukałem jego łapy zamiast myśleć o tym, że bieganie pod górkę jest cięższe niż z górki. Stał drań na końcu! Przez niego straciłem kilometr życia! :)
  • Dominik i Stasiu toczyli hen przede mną morderczy pojedynek o gotowanie obiadu.
  • na mecie dostałem folię nrc i powiem szczerze - użyłem jej pierwszy raz w życiu, mimo że jest obowiązkowym wyposażeniem niemal na każdym biegu ultra i mam taką w plecaku, to nigdy nie miałem przyjemności z niej skorzystać. Fajna sprawa, naprawdę grzeje.
  • medal dostałem w 15 sekund
  • ciepłą herbatkę dostałem w 15 sekund
  • megasmaczne ciastko dostałem w 15 sekund
  • depozyt udało się odebrać w 15 sekund
Cholera... nie mam się do czego przywalić :)

Przybiegłem z czasem 48 minut i 34 sekundy. To 2 minuty wolniej niż wiosną na tej trasie. Zmęczyłem się tak samo. Nie odpuszczałem drugiej połówki. Co prawda pierwszy kilometr trochę zostałem przytrzymany przez tłum i nie szło polecieć go poniżej 5 min/km ale sam wybrałem takie ustawienie. Moja życiówka to 44 minuty, ale wczoraj wiedziałem, że czas w okolicach 47 minut to będzie mój maks. Można powiedzieć, że niewiele się pomyliłem, bo gdyby odjąć od wyniku minutę straconą na pierwszym kilometrze tyle by wyszło. Waga i alko robią swoje. Pijesz w weekendy = wolniej biegasz... niestety to prawda. 

Ale nie ja byłem gwiazdą wieczoru w naszym gronie. Gwiazdą był pojedynek Staszka z Dominikiem o to, kto gotuje obiad dla całej ekipy :) Wygrał Dominik! Co więcej, był to jego pierwszy bieg poniżej 40 minut! Gratulacje! Staszek dał z siebie wszystko, ale nawet poprawienie życiówki o 2 minuty nie uwolniło go z kuchennego obowiązku. 

Na koniec jeszcze trochę matematyki: Skoro 85% biegaczy to cześki, przy frekwencji na mecie 6629 biegaczy, rozwiążmy następujące proporcje:

6629 biegaczy na mecie = 100%
x = (100-85)%

x = ((100-85)% * 6629) / 100%

x = 994

Oznacza to, że osoby, które przybiegły między miejscem 1 a 994 to biegacze, natomiast zawodnik, który zameldował się na mecie jako 995 oraz wszyscy za nim to cześki. Tym samym w tegorocznym Biegu Niepodległości tylko czas 44:43 netto i lepszy gwarantował bycie biegaczem. 

Podsumujmy wyniki ekipy z nieosranego Seata:
  1. Dominik - biegacz
  2. Stasiu - biegacz
  3. Michał - biegacz
  4. Kamil - czesiek (niewiele brakowało!)
  5. Tomek czyli ja - czesiek
biegacz, czesiek, biegacz, biegacz, czesiek
Nie jest tak źle, w większości jesteśmy biegaczami. Wiwat demokracja!

Mam jeszcze dwie pobiegowe refleksje:
  1. Miał to być mój ostatni Gdyński bieg. Żal mi było czasu na bieganie dyszek w tym samym miejscu. Ale to jest naprawdę fajny bieg na robienie rekordów. Organizacja na piątkę, wszelkie niedociągnięcia z poprzednich edycji są eliminowane w kolejnych. Nie czułem się żebym komuś przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Pewnie za rok też pobiegnę.
  2. Mój kadłubek ma tylko dwa żagle ... głupio wygląda... 8 lutego byłem tutaj, ale nie żałuję. 



2 komentarze:

  1. Z tymi Cześkami to trochę przypiąłem się do organizatora biegu, Piotrka Sucheni, który na swoim FB lekko obśmiał wolnych biegaczy. Pewien klakier Piotrka pojechał za to na mega ostro i prosto z mostu walił, że tylko 15% na każdym biegu ulicznym to prawdziwi biegacze, a 85% to "cześki" ktore tylko przeszkadzają biegaczom walczącym o wynik. Post był kontrowersyjny, więc szybko zniknął. Ale "cześiek" pozostał.

    Moja polemika do Cześków jest tutaj: http://runaroundthelake.blogspot.com/2014/11/bol-dupy.html

    OdpowiedzUsuń
  2. 1. Biegi uliczne to nie miejsce do bicia życiówek. Do tego lepszy jest długi, płaski kawałek asfaltu i GPS na ręku.
    2. Mój "żaglowiec" to kajak, bo dostałem go bez żagli, ale widać Cześkom nie przysługuje żaglowiec.
    3. Trenowałem pół sezonu na ten bieg, a na 4 kilometrze dostałem gorączki i już tylko człapałem do mety robiąc swój najgorszy wynik w całym seoznie. Czy to znaczy, że jestem Cześkiem do kwadratu?

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy