ręka się szykuje na #5mocy |
Po poniedziałkowej dyskusji wywołanej moim postem o bólu dupy, wydawać by się mogło, że będę na siłę szukał dziury w całym w organizacji Gdyńskiego Biegu Niepodległości. To byłoby w pewnym sensie bardzo łatwe. Mógłbym się przecież przyczepić, że są tłumy i że fotograf pstryka zdjęcia cześkom co idą zamiast biec. I jeszcze, że pogoda jest zła i za szybko zrobiło się ciemno, a na mecie nie ma szampana i kawioru, albo chociaż śledzika w occie i tradycyjnej polskiej sety. Mogłem też po prostu dostać niespodziewanie w mordę :)
Ale:
- odebraliśmy pakiety dzień wcześniej, elegancko, bez problemu, było nawet stanowisko do mycia butów, a dzieciaki wysłały bezpłatne kartki do całej rodziny na stanowisku poczty polskiej,
- na bieg przyjechaliśmy w sumie prawie na ostatnią chwile, bo około 13:30 ale bez problemu udało się zaparkować aczkolwiek Dominik musiał przeparkować swój hiszpański temperament i niemiecką technologię bo "słyszał dźwięki ptasich kup",
- zdaliśmy rzeczy do depozytu w 15 sekund,
- znaleźliśmy bezkolejkową toaletę, aczkolwiek musiałem pokonać lęk wysokości,
- panowie na wejściach do stref autentycznie sumiennie egzekwowali wpuszczanie tylko osób z odpowiednim kolorem numeru startowego,
- ustawiłem się w połowie strefy 45-50 i na początku biegu, mimo że tłok był niemiłosierny nie było dantejskich scen i przedziwnego przepychania się do przodu/tyłu,
- Biegacz z Północy napisał przed biegiem, że będzie stał z #5mocy na Świętojańskiej, ale nie powiedział czy na początku, środku czy na końcu, przez to całą Świętojańską szukałem jego łapy zamiast myśleć o tym, że bieganie pod górkę jest cięższe niż z górki. Stał drań na końcu! Przez niego straciłem kilometr życia! :)
- Dominik i Stasiu toczyli hen przede mną morderczy pojedynek o gotowanie obiadu.
- na mecie dostałem folię nrc i powiem szczerze - użyłem jej pierwszy raz w życiu, mimo że jest obowiązkowym wyposażeniem niemal na każdym biegu ultra i mam taką w plecaku, to nigdy nie miałem przyjemności z niej skorzystać. Fajna sprawa, naprawdę grzeje.
- medal dostałem w 15 sekund
- ciepłą herbatkę dostałem w 15 sekund
- megasmaczne ciastko dostałem w 15 sekund
- depozyt udało się odebrać w 15 sekund
Cholera... nie mam się do czego przywalić :)
Przybiegłem z czasem 48 minut i 34 sekundy. To 2 minuty wolniej niż wiosną na tej trasie. Zmęczyłem się tak samo. Nie odpuszczałem drugiej połówki. Co prawda pierwszy kilometr trochę zostałem przytrzymany przez tłum i nie szło polecieć go poniżej 5 min/km ale sam wybrałem takie ustawienie. Moja życiówka to 44 minuty, ale wczoraj wiedziałem, że czas w okolicach 47 minut to będzie mój maks. Można powiedzieć, że niewiele się pomyliłem, bo gdyby odjąć od wyniku minutę straconą na pierwszym kilometrze tyle by wyszło. Waga i alko robią swoje. Pijesz w weekendy = wolniej biegasz... niestety to prawda.
Ale nie ja byłem gwiazdą wieczoru w naszym gronie. Gwiazdą był pojedynek Staszka z Dominikiem o to, kto gotuje obiad dla całej ekipy :) Wygrał Dominik! Co więcej, był to jego pierwszy bieg poniżej 40 minut! Gratulacje! Staszek dał z siebie wszystko, ale nawet poprawienie życiówki o 2 minuty nie uwolniło go z kuchennego obowiązku.
Na koniec jeszcze trochę matematyki: Skoro 85% biegaczy to cześki, przy frekwencji na mecie 6629 biegaczy, rozwiążmy następujące proporcje:
6629 biegaczy na mecie = 100%
x = (100-85)%
x = ((100-85)% * 6629) / 100%
x = 994
Oznacza to, że osoby, które przybiegły między miejscem 1 a 994 to biegacze, natomiast zawodnik, który zameldował się na mecie jako 995 oraz wszyscy za nim to cześki. Tym samym w tegorocznym Biegu Niepodległości tylko czas 44:43 netto i lepszy gwarantował bycie biegaczem.
Podsumujmy wyniki ekipy z nieosranego Seata:
- Dominik - biegacz
- Stasiu - biegacz
- Michał - biegacz
- Kamil - czesiek (niewiele brakowało!)
- Tomek czyli ja - czesiek
biegacz, czesiek, biegacz, biegacz, czesiek |
Nie jest tak źle, w większości jesteśmy biegaczami. Wiwat demokracja!
Mam jeszcze dwie pobiegowe refleksje:
Mam jeszcze dwie pobiegowe refleksje:
- Miał to być mój ostatni Gdyński bieg. Żal mi było czasu na bieganie dyszek w tym samym miejscu. Ale to jest naprawdę fajny bieg na robienie rekordów. Organizacja na piątkę, wszelkie niedociągnięcia z poprzednich edycji są eliminowane w kolejnych. Nie czułem się żebym komuś przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Pewnie za rok też pobiegnę.
- Mój kadłubek ma tylko dwa żagle ... głupio wygląda... 8 lutego byłem tutaj, ale nie żałuję.
Z tymi Cześkami to trochę przypiąłem się do organizatora biegu, Piotrka Sucheni, który na swoim FB lekko obśmiał wolnych biegaczy. Pewien klakier Piotrka pojechał za to na mega ostro i prosto z mostu walił, że tylko 15% na każdym biegu ulicznym to prawdziwi biegacze, a 85% to "cześki" ktore tylko przeszkadzają biegaczom walczącym o wynik. Post był kontrowersyjny, więc szybko zniknął. Ale "cześiek" pozostał.
OdpowiedzUsuńMoja polemika do Cześków jest tutaj: http://runaroundthelake.blogspot.com/2014/11/bol-dupy.html
1. Biegi uliczne to nie miejsce do bicia życiówek. Do tego lepszy jest długi, płaski kawałek asfaltu i GPS na ręku.
OdpowiedzUsuń2. Mój "żaglowiec" to kajak, bo dostałem go bez żagli, ale widać Cześkom nie przysługuje żaglowiec.
3. Trenowałem pół sezonu na ten bieg, a na 4 kilometrze dostałem gorączki i już tylko człapałem do mety robiąc swój najgorszy wynik w całym seoznie. Czy to znaczy, że jestem Cześkiem do kwadratu?