W ostatnich dwóch miesiącach przez polski internet biegowy przetoczyły się dwie fale dyskusji. Jedna dotyczyła bólu dupy spowodowanego przez czarnoskórych biegaczy, którzy zgarniają naszej narodowej elicie trofea za zwycięstwo. Nie będę miał nic do dodania w tym temacie. Przynajmniej do momentu kiedy Kenijczycy nie wyjedzą mi całego sękacza i babki ziemniaczanej na Maratonie Wigry ;)
Drugi ból dupy rozpoczął się tym artykułem. Ultramaratony są dla cieniasów. Ja nawet zgadzam się z tezami tego wpisu. Bo mniej treningu wymaga przygotowanie się do zaliczenia 70 km po górach w czasie poniżej 11 godzin niż poprawienie życiówki w maratonie o 15 minut. Nie zgadzałem się jednak z formą podania tych tez. Z tytułowym bólem dupy. Mi kompletnie nie przeszkadza jak znajomi chwalą się, że przebiegli mega dystans i z radością dokładam pięćdziesiąty trzeci lajk na fejsie. Nie czuję zazdrości, że ktoś biega dalej lub szybciej. Nie przeszkadza mi też, że ktoś biega wolniej, nawet poniżej swoich możliwości. Doskonale puentuje tę sytuację genialny cytat Zbigniewa Religi z filmu Bogowie wypowiedziany po nieudanej próbie transplantacji serca i wynikłej w efekcie nagonki medialnej: "Polak, nawet porażki zazdrości".
Pod ból dupy zapoczątkowany przez Panią Martę piszącą o utlrasach-cieniasach chwilę później zręcznie podłączył się Warszawski Biegacz. Wpis na blogu Wcale nie jesteś zwycięzcą zgodnie z oczekiwaniami autora zatoczył szeroki krąg komentarzy. Bolączki są dokładnie te same. Poza kilkoma kosmetycznymi zmianami sens wpisu jest identyczny jak poprzedniczki. Tym razem to nie zwiększanie dystansu w biegach ultra powoduje ból ale nie dawanie z siebie wszystkiego w maratonach. Ból jest wzmagany przez fejm jaki słabiaki otrzymują na swoich facebookach. Do tego artykułu wracałem kilka razy, ale przede wszystkim ze względu na r-e-w-e-l-a-c-y-j-n-ą ripostę w komentarzu, którą napisał gtriderxc. Komentarz jest pierwszy pod wpisem, więc jest nie do przeoczenia.
Ten wpis dotyczący bólu dupy warszawskiego biegacza jednak wbił mi się do głowy i zaczął powodować mój własny ból dupy. Biegając po trójmieście, samotnie czy z ekipą albo rozmyślałem albo rozmawiałem na ten temat i moje przemyślenia są takie, że gdyby rozebrać ten ból na pojedyncze bóle wyglądały by one tak:
- Nie można już zaszpanować w towarzystwie fajnych lasek tekstem "hej mała, właśnie przebiegłem maraton". Parę lat temu odpowiedź brzmiałaby "wow, mistrzu!". A dziś: "mój kuzyn też biegł razem ze stryjkiem co schudł 30 kg a mój kolega z pracy przebiegł rzeźnika"
- Nikogo nie interesuje, że biegałeś zanim zaczęło to być modne.
- Co jakiś czas znajdzie się ktoś z nowych, kto trenuje znacznie mniej, ale jest szybszy bo ma predyspozycje. I to jest niesprawiedliwe! I sprawia, że ból piecze.
I to doprowadza starą gwardię do szału! Ale nie jest to szał łatwy do wypowiedzenia wprost. Bo przecież biegacze to mili ludzie, wykształceni, ponadprzeciętni, uczynni i pozdrawiający się nawzajem z uśmiechem. Nie można po prostu wykrzyczeć bólu do mnie i innych osób, którzy biegają od 2 lat, i maraton robią ledwie w 4 godziny ale zapisują się na biegi bo fajnie jest dobiec do mety i dostać medal i wstawić fotę na facebooka by dostać kilka lajków. Nie wypada Wam powiedzieć do nas: "Hej pistolety, zróbcie sobie jakiś własny paramaraton i nie wtrącajcie się nam - prawdziwym wielkim armatom w zabawę." albo "Jesteście tu tylko dlatego, że sponsorzy za mało dali na nagrody, ale wierzcie nam słabiaki - kiedyś sponsorzy dadzą więcej i wtedy zrobimy limit w maratonie 2:30! W Japonii tak zrobili i jest zajebiście!". Te słowa to tylko niewielkie literackie parafrazy z Waszych komentarzy. Naprawdę.
Zachowałbym te wszystkie myśli dla siebie i nic sobie z tego nie robił. Brudziłbym w tyle stawki wasze asfaltowe imprezy swoimi zabłoconymi butami. Ale dziś rano zobaczyłem link do filmu na YouTube, który stał się triggerem do uwolnienia myśli w tym wpisie. Poniższy link jest podlinkowany na ogólnodostępnym profilu Piotra Sucheni - osoby opiniotwórczej w trójmiejskim środowisku biegowym, współorganizatora Biegów Gdyńskich (które są w top10 biegów w kraju pod względem frekwencji). Poniższy film opatrzony jest komentarzem.
"...jak dla mnie niestety smutna prawda o "przygotowaniu" wielu maratończyków do konfrontacji z 42km dystansem, chociaż opinie są podzielone..."
Pod wpisem odezwało się kilku klakierów, ale na szczęście było też kilka niezależnych głosów wykazujących samodzielne myślenie.
Ten film obejrzałem rano. I jestem nim zbulwersowany przez cały dzień. Jego autor w bezwzględny sposób nabija się z tych najwolniejszych maratończyków. Kamera ustawiona jest na 34 kilometrze trasy tegorocznego PZU Maratonu Warszawskiego. Te osoby mają w nogach 34 kilometry, nie wiadomo w jakim tempie pokonane. Przyłapane zostały na marszu. I w pełen ironii sposób wyśmiane.
Screen z filmu |
screen z filmu |
Dalej mamy montaż scen kilkunastu osób przyłapanych na marszu. Są to różne osoby. Mężczyźni i kobiety, w różnym wieku, czasem Panowie z brzuszkiem. Łączy ich jedno - popełniają grzech niegodny maratończyka! Kurwa idą!!!
Panie Piotrze, czytam Pana bloga i niezwykle szanuje to co Pan robi, ale czy na pewno chce się Pan podpisywać pod filmikiem, w którym autor naśmiewa się z ludzi maszerujących na 34 kilometrze? W tym starszego Pana zamykającego stawkę? Dla mnie jest bohaterem.
Czy tak samo mają się za dwa dni poczuć osoby na Biegu Niepodległości w Gdyni? Czy mają się bać chwili słabości, że przejdą w marsz pod górkę na Świętojańskiej, ktoś to nagra a Pan wstawi na fejsa i napisze, że to jest "smutna prawda o przygotowaniu do Gdyńskiej dychy?".
Wie Pan, co powiedziała moja żona, (która od czasu do czasu wyjdzie pobiegać po osiedlu i potrafi przebiec 10 km, ale w czasie trochę ponad godzinę) kiedy zobaczyła ten film? Powiedziała: "O nie Tomek, nie namówisz mnie abym kiedykolwiek zapisała się na Bieg w Gdyni!!"
Jest mi zwyczajnie przykro, że tak naprawdę, w głębi dusz, pistolety przeszkadzają armatom w ich pasji. Biegacz to nie tylko ktoś, kto biega z planem. Biegacz to także amator, który biega raz na tydzień lub raz na miesiąc. I chwała każdemu za to, że przemaszeruje ostatnie kilometry do mety. I dam każdemu kto do niej dotrze dotrze lajka na fejsie. Prawdziwa walka, prawdziwe przekraczanie własnych granic jest na tyłach stawki. Szkoda tylko, że psujemy Wam image biegacza.
cóż, nic dodać, nic ująć...
OdpowiedzUsuńNa FB odpisałem. Tu krótko. Ilość interwencji medycznych nawet w Gdyni na Nocnym mówi sama za siebie a opinie medyków i lekarzy tylko to potwierdzają. Wiele osób NAWET do dychy nie jest przygotowanych. Prawda boli.
OdpowiedzUsuńOdczekałem tydzień aby odpisać. W międzyczasie poszła mega dyskusja dotycząca wolnych biegaczy - Cześków. Czy prawda boli? Prawda lezy po środku. I dobrze o tym wiesz. A nabijanie się z wolnych biegaczy, komu jak komu, ale Tobie po prostu nie przystoi.
Usuństrasznie mi się smutno zrobiło po tym wpisie. ja rozumiem, że dla zawodowca, któremu nie uda się wbić na podium i zajmie zapomniane 5 miejsce to trochę niesprawiedliwe, że dostanie ten sam medal co jakiś amator, który maraton sobie przetruchtał i przemaszerował. ale przecież są olimpiady. są mistrzostwa. tam gromadzą się i rywalizują tylko ci najszybsi i najlepsi. a biegi uliczne (górskie też) są ogólnodostępne. dla każdego. i pewnie dobrze, bo zawsze można się dowartościować kosztem słabszego i starszego.
OdpowiedzUsuńKażdy ma wolną rękę i jest Panem swego losu...jeżeli ktoś startuje w maratonie czy chociażby w "dyszce" i jest do tego nieprzygotowane- to robi to na własną odpowiedzialność. Jednak z tego powodu nie możemy zabronić biegać ani jemu ani tysiącom innych miłośników biegania. Liczy się walka, przełamywanie barier i wyjście z cienia. Na szczęści za nami są już czasy gdzie ludzie niepełnosprawni byli chowani w domach bo wstyd było ich pokazać. Dziś każdy ma prawo walki. Kipketer przygody z bieganiem nie zaczął od Maratonu Bostońskiego....a piszę to jako człowiek który zrzucił 30kg wagi przez walkę i trening, jako człowiek których "dyszki" biega bezproblemowo a 3 lata temu 300 m biegu było wyzwaniem na poziomie maratonu. Czy wtedy powinienem zejść z trasy....??
OdpowiedzUsuńWiem dokładnie o czym piszesz. I dlatego tak zirytowało mnie propagowanie tego filmu. Sam też ważyłem 30 kg więcej i wtedy, nawet jakbym przeszedł marszobiegiem dyszkę w Gdyni przykro by mi było zostać sprowadzonym do poziomu kogoś, kto innym przeszkadza. Gdyby to powiedział jakiś mały zakompleksiony człowieczek spod budki z piwem obśmiewający wszystko i wszystkich to bym się tym nawet nie wzruszył... ale takie porównanie z ust ORGANIZATORA? No sorry...
UsuńA może nasz "mistrz" (z małej litery i w cudzysłowiu) zwyczajnie nie wpadł na to, że filmowani stosują metodę Galloway'a - guru biegaczy i jednego z bardziej doświadczonych maratończyków?
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńUcieszył mnie twój wpis bo sam nie dawno poleciłem jednemu mądrali maść na ten rodzaj bólu. W zasadzie to z mej strony to i tak zbytek łaski, bo zwykle w takich przypadkach posługuję się 3 palcem :)
Bieganie przestało być zarezerwowane jedynie dla elit i innych prekursorów długich dystansów. Sami ściągnęliście "bóldupy" na siebie promując tę formę rekreacji :)))
OdpowiedzUsuńWojtek, trafiasz w (nomen omen) samo sedno :)
Usuń