środa, 29 sierpnia 2018

Zapisałem się na półmaraton :)

Zapisałem się na półmaraton :) To sumie będzie mój czwarty oficjalny półmaraton w życiu.


Wyspa Sobieszewska 2013
Pierwszy z Michałem na Wyspie Sobieszewskiej. Wszyscy mówią, że był to jakiś okrutnie zły bieg, że czołówka zboczyła z trasy i pobiegła na plażę, że gryzły komary no i przede wszystkim, że na mecie dawali zupę-lurę :) Komary faktycznie gryzły, na trasie nie zbłądziłem, fragmenty po piasku potraktowałem jako normalne elementy trailowej trasy a po zupę się nie zgłosiłem, bo pojechałem do domu. Mam jednak ciepłe wspomnienia z tym biegiem. Pobiegłem, ukończyłem coś w okolicy 2 godzin i kilku minut, a Michał pobiegł z 10 minut szybciej i był wtedy moim herosem.

sobota, 25 sierpnia 2018

Kącik biegowego melomana: Jethro Tull - Warchild


C'mon? Ostatni raz Jethro Tull w kąciku biegowego melomana był 4 lata temu? Przecież życia mi nie starczy aby opisać ten zespół w tym tempie! Przeczytałem właśnie swoją recenzję Benefita z września 2014 roku i ani słowa w niej o mojej wielkiej miłości do Iana Andersona i Jethro Tull!


Na tym bilecie nie ma daty, ale to był 1999 rok. Dwa dni później Metallica grała na stadionie Gwardii w Warszawie. To był mój pierwszy koncertowy tour po Polsce. Katowice-Warszawa razem z ekipą PH na pokładzie.

Pamiętam, jak wracając z tego koncertu na wysokości Częstochowy zatrzymała nas policja. Policjant przywitał mnie cytatem z Heavy Horses ".... and the mouse police never sleeps!" :) Obyło się bez mandatu. Choć poza miłością policjanta do Jethro Tull pomógł też pewien zakrwawiony człowiek, który w tym samym czasie podbiegł do radiowozu spychając moje drobne przekroczenie prędkości na dalszy plan.

Biegi progowe i parkrun Gdansk Poludnie #110

fot. Paweł Marcinko - a ja walczę na drugim planie z Jackiem Kędzierskim

Wczorajszy piątek był trochę inny niż piątki potrafią być. O godzinie 21:00 zamiast otwierać kolejne piwko stwierdziłem, że żal nie wykorzystać dotrwania w trzeźwości do tej godziny piątkowego wieczoru i ... poszedłem się zmęczyć.

Tempo progowe. Według mocno uproszczonej definicji to takie tempo, którym biega się na zawodach 10 kilometrów dając z siebie wszystko. Zakładając, że chciałem pobiec 6-7 km nie powinienem się strasznie sponiewierać i iść na maksa, ale tak w pobliżu swojego maksa. Ostatnią mocną dychę treningowo pobiegłem, o ile dobrze pamiętam. w okolicach tempa 4:50 min/km i tak chciałem pobiec wczoraj, tyle że krótszy dystans.

Z drugiej strony podoba mi się termin "tempo progowe" -  w końcu jestem fanem rocka progresywnego, więc zainspirowany porannym biegiem progowym Krzyśka Łapucia też chciałem pobiec progowo, ale nie neoprogowo :) Wybór padł na Warchild - Jethro Tull, świetna płyta, przez chwilę nawet chciałem ją wrzucić do kącika, ale zasnąłem zanim zacząłem myśleć o napisaniu posta.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Dookoła wyspy Mali Losinj


Chudy Wawrzyniec był tak naprawdę tylko przystankiem w drodze na urlop. Nie planowałem go, ale jakoś tak samo wyszło. Bo nie chciało mi się jechać do Chorwacji "na raz" (choć teraz wiem, że się da, 16h z Gdańska jest do zrobienia, drogi są znacznie lepsze niż nawet 4 lata temu, kiedy byłem tam ostatni raz). Kilka dni przed biegiem zadzwoniła do mnie Pani z Ujsoł, u której spędziliśmy przez ostatnie 2 lata z rzędu tygodniowy urlop, że właśnie zwolniło się jej jeden domek. Szybko obliczyłem daty w głowie i jeszcze w tej samej rozmowie telefonicznej zarezerwowałem 5 noclegów. Potem spojrzenie czy są jeszcze wolne miejsca na Chudym, a resztę... dobrze znacie, bo opisałem ją tydzień temu w "Ujsolskiej Trylogii".

Śmieszne jest to, że Oskar Berezowski, pisząc oficjalną relację z Chudego przepisał cytat z pożegnalnej wypowiedzi Krzyśka Dołęgowskiego ode mnie :) Ja pewnie zapamiętałem ten cytat niedokładnie i okrasiłem swoją "Licentia poetica". Ale dzięki Oskarowi pożegnalne słowa Krzyśka będą właśnie powtarzane tak, jak ja je odebrałem i przetworzyłem :)

Dwa dni po biegu byłem w samochodzie. Z Ujsoł zebraliśmy się z samego rana i już przed 15:00 zameldowaliśmy na wyspie Mali Losinj, będącej przedłużeniem wyspy Cres, na którą to trzeba przepłynąć promem z wyspy Krk. 

Czas spędzałem tutaj tak jak tylko można sobie wymarzyć. Rano wyprawa po ryby i owoce na targ, potem włóczenie się po najbliższej okolicy, kąpiele w morzu, kilka godzin w basenie z dzieciakami, przygotowywanie obiadu, jeszcze raz morze, jakiś spacer, potem sączenie Karlovacko/Grasevina/Rakiji. 

Ale po kilku dniach w końcu obudził się we mnie Kolumb. Zazwyczaj budzi się znacznie szybciej i zaczynam impulsywnie zwiedzać okolicę a siedzenie na plaży staje się mega męczarnią. W sobotę postanowiłem wreszcie pobiegać. Niestety tego poranka Kolumb zaspał. O ile pobudki o 5:30 (czyli skoro świt) były naturalne, w sobotę pospałem dwie godziny dłużej. Temperatura o 7:00 wynosiła już około 27 stopni, a kiedy słońce trochę wyżej zaczynało świecić szybko szybowała do 34 stopni. Tradycyjnie poszedłem popływać w morzu a odkrywanie wyspy przełożyłem na kolejny dzień.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Chudy Wawrzyniec 2018 cz. 3 - Bieg


Scenariusz przed startem wygląda zawsze tak samo. Powietrze ciężkie i gorące. Asfalt lepi się do nóg. Ale kiedy w piątek odbieramy pakiety zrywa się wiatr i zaczyna kręcić piaskiem na parkingu przed szkołą w Ujsołach. Zza gór płyną ciemne chmury. I rozpoczyna się burza. Leje całą noc. Cieszę się, bo będzie chłodniej. Temperatura z 30 stopni spada do 15-stu.

Chudy Wawrzyniec 2018 cz. 2 - Ujsoły

Rajcza-Ujsoły-Glinka. To małe trójmiasto oddalone o 6 godzin jazdy od Gdańska. Drogi są szybkie, da się przejechać na jednym baku, więc jeżeli ruszymy o 6 rano to można być tutaj chwilę po 12-tej w południe.



3 lata temu nazwy tych miejscowości mówiły mi coś wyłącznie dlatego, że czytałem napieraj.pl. Dziś zastanawiam się, czy to właśnie rubieże Beskidu Żywieckiego są tak niesamowite, czy może każdy region w Polsce skrywa tak piękne społeczności, gdzie choćby nieudolnej próba wplecenia się w jej tkankę na kilka dni w roku daje to perfekcyjne uczucie oderwania się od miejskiej codzienności.

Oh, it's such a perfect day
I'm glad I spent it with you
Oh, such a perfect day
You just keep me hanging on

Lou Reed zaśpiewał mi te słowa na mecie w Ujsołach. Siedziałem i jadłem gulasz z kaszą i surówkami popijając piwem. Och, cóż to był za perfekcyjny dzień. Jadłem i śpiewałem w głębi duszy razem z Lou. Jeżeli czyta do DJ odpowiedzialny za kawałki puszczane na mecie, to proszę przyjmij z tego miejsca moje największe słowa uznania. Playlista była perfekcyjna - śpiewałem przez pół godziny te półsenne kawałki pijąc piwo, jedząc drożdżówki i krzątając się po amfiteatrze razem z moją pozostałą czwórką, tłumacząc im, że 7h 41min to czas, z którego jestem meeeega zadowolony.

- No właśnie! Przybiegłeś szybciej niż Joszczak mi pisał na messengerze, że będziesz"

Chudy Wawrzyniec 2018 cz. 1 - Łabędzi Śpiew


Po raz pierwszy w życiu z określeniem "łabędzi śpiew" spotkałem się lata temu przy okazji recenzji płyty "Coda" Led Zeppelin. To była ostatnia płyta w klasycznym składzie, a jak później się okazało, w ogóle ostatnia płyta Led Zeppelin. Łabędzi śpiew to ostatnie dzieło artysty. Dzieło, które wieńczy jego wieloletnią pracę. I kiedy usłyszałem te słowa tuż przed 4-tą rano w sobotę w Rajczy... poczułem jakby coś skręciło mi żołądek ze smutku, mimo, że bieg jeszcze się nie zaczął...

- "Spotykamy się dziś po raz siódmy, ale jak widzicie, na balonie przy starcie widnieją napisy City Trail. To jest mój łabędzi śpiew. Za rok, o ile się spotkamy, będę występował tutaj wyłącznie w roli maskotki" - przeciął jak zabłąkany piorun podeszczowy rajczański mrok Krzysiek Dołęgowski. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Gazpacho

Minęły ponad 2 lata jak pisałem coś o jedzeniu, ale w sensie jedzenia więcej, a nie jedzenia mniej. Patrząc jednak na mnie i moją walkę z kilogramami nie byłbym... zbyt wiarygodny jako człowiek, który poleca coś do zjedzenia. No chyba, że ktoś chciałby wyglądać tak jak ja zeszłej zimy :)

Pojawiła się jednak kilka dni temu w moim jadłospisie potrawa, którą jem codziennie i nie potrafi mi się znudzić. Tytułowe gazpacho czyli chłodnik z pomidorów, ogórków, papryki, cebuli, pieczywa i przypraw. 

 

Ta zupa jest oczywiście tak dobra, jak dobre są składniki potrzebne do jej wykonania. Dlatego ciężko wykonać ją tak smaczną w inne miesiące niż lipiec i sierpień. Ja mam jeszcze jeden dodatkowy bonus: wszystkie pomidory, ogórki, cebula a nawet ząbek czosnku pochodzą z pola moich rodziców, którzy uprawiają je wyłącznie hobbystycznie (nie przemysłowo, choć ilości czasem wychodzą przemysłowe). Warzywa od moich rodziców nie mają ani grama sztucznego nawozu czy oprysku. Są po prostu całkowicie wolne od chemii, dojrzewające powoli, na żyznej glebie, pod polskim słońcem. I smakują wciąż tak samo jak smakowały w latach 80-tych.  

niedziela, 5 sierpnia 2018

"Mały Joszczi biegnie wśród drzew"


Człowiek, który przebiegnie 10 czy 20 kilometrów ma trochę podobne zachowania jak zwykły pijak. Większość rzecz jest fajnych i zabawnych, a na drugą część ma zwyczajnie wylane. Zdecydowanie zostaje także przekroczony próg akceptacji własnych zachowań. Ale o tym za chwilę...

Dziś umówiłem się z Joszczakiem i Kamilem na półmaraton+ po lesie. Na początku mieliśmy się tylko trochę pokręcić między drzewami ale kiedy Kamil powiedział:

- Chłopaki! Wiecie, że ja jeszcze NIGDY w życiu nie byłem na Pachołu?
- Buuuuhahahahahaah - odpowiedziałem
- Nie był na Pachołku hahahahahah!!!! - wtórował mi Michał

Trasa ułożyła się jakby sama. Plan dnia także. Pobudka o 7:00. Na śniadanie gazpacho prosto z lodówki (to jest moje odkrycie kulinarne sezonu!!). Lekko spóźniony zbiegam do garażu, zgarniam Kamila z ulicy i kilka minut przez 8-mą jesteśmy już na Wiszących Ogrodach gdzie czekał Michał.

sobota, 4 sierpnia 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #107 - Trochę wolno, trochę szybko


Właśnie sobie uświadomiłem, że nie uczestniczyłem w żadnym parkrunie od ponad miesiąca. Ostatni raz pobiegłem 22:49 w ostatni weekend czerwca w Charzykowach. Potem długa przerwa w parkrunach. Ale powód jest banalny - po prostu przez ostatni miesiąc ani razu w sobotę o 9:00 rano nie byłem w zasięgu krótszym niż godzina jazdy samochodem od najbliższej lokalizacji.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Kącik biegowego melomana: The Cure - Faith

Mam takie wrażenie, że przez swoje makijaże, teatralnie nastroszone włosy i piosenki o pająkach Robert Smith nie jest do końca postrzegany na poważnie. Oczywiście kiedy miało się naście lat, nikomu to nie przeszkadzało, a wręcz było wielkim atutem i symbolem rozpoznawalności. Ale dziś zanim posłucham The Cure mam dość ambiwalentne uczucia. Ten kontekst z przeszłości czasem przesłania to co powinno stać na pierwszym planie - czyli muzykę. Ale ta - na szczęście - nie zawodzi.


Przez cały miesiąc, od czasów jak "męczyłem" przez tydzień Talking Heads, żadna płyta (do dziś) nie dała mi takiej spójności biegu z muzyką. Faith to rozprawa młodego Smitha z kwestią wiary. Począwszy do okładki, która przedstawia zdjęcie ruin jakiejś katedry (?) we mgle, poprzez pierwsze dźwięki The Holy Hour aż po kończące słowa "nothing left but faith".

Wady i zalety porannego biegania


Ciąg dalszy wczorajszego posta sam ciśnie mi się pod palce. W ramach komentarzy na FB pojawiło się bardzo dużo Waszych wypowiedzi. Chciałbym kilka z nich tutaj zacytować. FB to rzecz ulotna, tam istniejesz tu i teraz i jakiekolwiek grzebanie w historii nie jest najwygodniejsze. Blogspot jest chyba bardziej trwały, a na pewno łatwiej pewne rzeczy da się odszukać.

A tak przy okazji bieganie wcześnie rano też nie jest dla mnie. Zdecydowanie sesja wieczorna pasuje mojemu organizmowi! - Arsen

Dokładnie tak samo jak mi. Ale właśnie raz na jakiś czas zamierzam sprawdzić jak może być inaczej. Dzięki temu, że odezwali się także zwolennicy sesji porannej, miałem okazję przetestować moją głowę i ciało z ich argumentami.

środa, 1 sierpnia 2018

Wkurza mnie Baranowski, że rano biega i się z tego cieszy :)


Rano kompletnie nie mam mocy. Prawie zawsze tak było, rano męczę się i nogi mam ołowiane. Gdybym miał tylko biegać rano, to pewnie bym sobie odpuścił tę rozrywkę, bo nie jest ona wcale zabawna. I pewnie bym skończył jak spora cześć początkujących biegaczy, po 5-10 treningach konstatacją w stylu "eeee to nie dla mnie".

Ale co jakiś czas próbuję. Testuję, czy może jest lepiej. Nie jest problemem wstać o 5-tej. No może nie o 4-tej jak ten chwalipięta Adam Baranowski, ale być o 5:20 już gotowym, ze słuchawkami na uszach to nie jest jakieś wyzwanie.