czwartek, 31 maja 2018

Joszczak vs. reszta świata 2018 - podsumowanie maja

Wiem, wiem... wszyscy czekali na podsumowanie kwietnia, ale go nie zrobiłem. Są na tę sytuację dwie hipotezy:
  1. Odpuszczanie wchodzi w krew. - tak mawiał Biegacz z Północy 
  2. Jeżeli złamałeś zasady 1 raz to nic się nie stało, ale jeżeli zrobiłeś to po raz drugi, oznacza to, ze stało się to twoim nowym nawykiem. - tak mawiał Pan Myiagi
Prawda "techniczna" jest taka, że byłem na przełomie kwietnia i maja na rodzinnej majówce w lesie pod Włocławkiem. O rywalizacji całkowicie zapomniałem, a nawet jakbym nie zapomniał, to bym sobie odpuścił pisanie posta, bo net był tak masakrycznie słaby, że po pierwszym dniu odstawienia od LTE zaczęła korzystać z tego rodzina :)

O rywalizacji przypomniałem sobie rano 1 maja. Spojrzałem na statystyki i nawet chciałem zrobić screena, ale przełożyłem to na powrót z leśnego biegania. Ale ... 1 maja rano nie tylko ja biegałem, ale chyba cała czołówka rywalizacji. W efekcie czub tabeli po moich 25 km wyglądał zupełnie inaczej niż przed.... Hmmm... miałem pomysły aby opisać sytuację "z grubsza" ale nie czułbym się komfortowo kiedy przychodziłyby potem reklamacje od rodzin szeroko pojętych "Wróblów" i "Baranów", których zaroiło się w pierwszej 10-tce.

Jest ostatni dzień maja, godzina 22:00.... Tak, wiem, 22:00 to nie 24:00, ale cały dzień byłem z dzieciakami na plaży w Jantarze i jest duża szansa, że padnę na ryj przed północą.

Oto screen z rywalizacji:


Przeanalizujmy sytuację po pięciu miesiącach rywalizacji:

niedziela, 27 maja 2018

Kącik biegowego melomana: The Legendary Pink Dots - Shadow Weaver

The Legendary Pink Dots jest dla mnie zespołem tam ważnym, że właśnie z tego powodu nie pojawił się w kąciku aż do dzisiaj. Przez 5 lat prowadzenia tego bloga czułem się w pewnym sensie zblokowany ogromem pracy, którą musiałbym włożyć aby opisać czym są dla mnie Legendarne Różowe Kropki... Cokolwiek się już nie wydarzy, ten zespół zawsze będzie w moim prywatnym TOP5 ever . Mam miliony wspomnień, miliony emocji, a poza tym, ta muzyka wciąż się broni! Zawsze była poza jakimikolwiek kanonami i trendami, dlatego nie poddaje się tradycyjnym miarom i określeniom, że coś jest passe, a coś całkiem ok.



O Legendary Pink Dots powinna powstać cała seria postów. Ten pierwszy, czyli ten, który właśnie czytacie miał być tym najtrudniejszym. W nim miałem opisać całą encyklopedyczną wiedzę i pokolorować własnymi emocjami. Ale odkładam to z miesiąca na miesiąc, ciągle nie jestem gotowy, choć biegając z każdą kolejną płytą LPD w słuchawkach powtarzam sobie, że to już teraz, że wieczorem zasiądę przed klawiaturą i zacznę przelewać na słowa swoje emocje.

LPD wydało kilkadziesiąt płyt. Z większością z nich wiążę bardzo indywidualne wspomnienia, często mocno surrealistyczne:

sobota, 26 maja 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #97 - Dzień Matki

Dziś rano spałem niespokojnie. Nie dawało mi spokoju to, że pomimo mojego dwudziestego wolontariatu w tym kilkukrotnie w roli koordynatora biegu wciąż nie pamiętam jak się resetuje stoper z wyników z poprzedniej soboty. Czarny plecak parkruna leżał w salonie a jego obecność przypominała mi, że dziś muszę wyjść na bieg 15 minut szybciej niż co sobotę i rozstawić sprzęt.


W końcu wstałem z łóżka, otworzyłem komputer i po raz kolejny ściągnąłem instrukcję obsługi stopera. Otworzyłem na stronie "resetowanie wyników" i po kilku kolejnych sekundach poczułem się już bezpiecznie. Stoper był gotowy na przyjęcie 500 nowych rekordów.

Dzień Matki

Dzisiejsza data trafiła w punkt. 26 maja, Dzień Matki. Pod tym hasłem organizowany był dzisiejszy bieg, choć oprawą niczym nie odbiegał od innych. Mam takie wrażenie, że każdego jednego tygodnia, w każdą sobotę na parkrunie obchodzimy Dzień Matki. Zawsze to mówię, ale nie ma powodów, aby nie powtarzać tego przy każdej okazji: parkrun to bieg dla każdego, bez żadnego zadęcia, ciśnienia na wynik (choć kto chce się sprawdzić - zawsze ma szansę pościgać się bark w bark i zawalczyć o wynik). Można przyjść samemu i zaszyć się w swoim introwertycznym świecie, można przyjść w grupie i przegadać ze znajomymi całe 5 kilometrów. Można przyjść ze swoimi dziećmi i od najmłodszych lat zarażać duchem sportu. Zarówno tymi, które pokonują dystans pchane w wózku biegowym, albo tymi, które przybijają piątki w kamizelce wolontariusza, czy tymi trochę starszymi, które są w stanie przy asyście rodzica pokonać marszobiegiem lub biegiem cały dystans. A z czasem dzieje się tak, że to dzieci asystują swoim rodzicom...

poniedziałek, 21 maja 2018

Parkrun w sobotę (Gdańsk-Południe #96), półmaraton w niedzielę

Tradycyjnie w sobotę rano spotkaliśmy się na parkrunie Gdańsk-Południe nad zbiornikami. Tradycyjnie po raz 96-ty... strasznie szybko czas zaczął płynąć. Całkiem niedawno płakałem, że nie mogłem być na inauguracji naszego biegu, a już za 4 tygodnie będę płakał, że nie będzie mnie na 100-tnym, jubileuszowym biegu. Pamiętam, że kilka dni przed oficjalną inauguracją niecałe 2 lata temu pobiegłem sobie ot tak, testowo w 24 minuty. Miałem wtedy pewność, że parkrun pod oknem będzie polem walki o kolejne rekordy na 5 km. W końcu mój rekord z sierpnia 2014 to 21 minut 38 sekund. Od czasu biegu w 24 minuty sprzed 2 lat ani razu nie zbliżyłem się do tego wyniku. Przez półtora roku staczałem się po równi pochyłej... Wszystkie zdarzenia wynikają z napięcia między przeciwieństwami - mówił Heraklit. Panta rhei... wszystko płynie. Może gdyby wszystko przychodziło mi łatwo i sam sport utrzymywał dobrą wagę nigdy nie zrozumiałbym jakie błędy popełniałem w diecie?


piątek, 18 maja 2018

Kącik biegowego melomana: The Auteurs - New Wave


Zaczęło się tak, że tydzień temu po parkrunie dzieciaki wyszły na plac, a żona z najmłodszym pojechała na zakupy. Rzecz całkiem niespotykana, ale zostałem sam w domu, podpiąłem telefon do wzmacniacza i .... no właśnie... zapragnąłem posłuchać bardzo głośno czegoś kompletnie nowego, artysty, płyty, piosenki, której jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem. No i przez kolejne 15 minut słuchałem po kilka minut płyt z kategorii "nowości na tidalu"... po każdej z nich szeptałem sobie cytaty z Piotra Bojki z III edycji Tricity Ultra rozmawiającego o black metalu z Dominikiem:

-"Eeeee, to straszna kupa"

I tak sobie przerzucałem utwór za utworem aż w końcu padło na nazwisko Luke Haines. Przepraszam za moją ignorancje tych, dla których Haines jest muzyczną ikoną, ale naprawdę przez 41 lat mojego życia ani razu świadomie nie spotkałem się z tym nazwiskiem. I jak staram się szukać informacji o nim na polskim necie, to są one szczątkowe. Po prostu ten artysta nigdy nie znalazł odpowiedniego ambasadora w postaci dziennikarza prasowego albo radiowego, który odpowiednio by promował Hainesa i jego muzyczne projekty. Mimo, że hołd dla niego złożył sam Artur Rojek z Myslovitz nazywając swój muzyczny projekt Lenny Valentino... od tytułu utworu z drugiej płyty The Auteurs - czyli pierwszego poważnego projektu Luka Hainesa.

czwartek, 17 maja 2018

"Nie ma to jak jebnąć se 85km w środę :)"

Chciałbym nazwać ten post "Kaszubska Poniewierka" ale nie mogę, bo to nazwa zastrzeżona przez Mariusza Adamczuka. Poza tym pewnie jeszcze będzie szansa, aby inny post w przyszłości tak nazwać... Pozostaje mi zatem druga z opcji tytułowych, także nie mojego autorstwa lecz Kuby Dreasa, zaczerpnięta z komentarza pod trasą na endo.


Nie wiem jeszcze czy dam radę napisać całość dzisiaj, ale przynajmniej zacznę teraz, na tych najczystszych emocjach, na endorfinach, w stanie kiedy zamykając oczy wciąż widzę jak biegnę...

Zaczęło się od tego, że Dominik bardzo chciał pobiec treningowy maraton. Każdy taki bieg wymaga czasu, a będąc rodzicami poświecenie czasu z weekendu jest dużo bardziej bolesne niż poświecenie go w tygodniu, kiedy dzieci są w szkole... no chyba, że jest akurat wywiadówka...

No i kiedy uzgadnialiśmy z Dominikiem szczegóły powtórki epickiego Maratonu Amber sprzed 4 lat w dyskusje wdarł się Michał.

-"Hej chłopaki, a ja planuję pobiec sobie treningowe 80 km w kierunku Wieżycy z Piotrem jakoś w podobnym momencie"

No i się zaczęło. Czy środa czy czwartek? Czy o 6 czy o 8? Czy na mostku na Kowalach czy w Otominie się spotykamy? Jak baby dosłownie. W końcu stanęło, że spotykamy się na mostku w Kowalach w środę o 7:45.

niedziela, 13 maja 2018

Bieg Europejski - Gdynia 2018


Cykl obraca się... - tak kiedyś śpiewał Bydgoski zespół Abraxas. W moim przypadku cykl również zatoczył koło, a jakie będzie kolejne - przyniesie przyszłość. Niemal dokładnie 5 lat temu (5 lat i 2 dni) stanąłem po raz pierwszy za starcie zawodów. Mam na myśli swoje dorosłe życie, bo w podstawówce stawałem zarówno na starcie jak i na najwyższym podium w różnych biegowych zawodach. W każdym razie 5 lat temu doświadczyłem czegoś, co dało mi mocnego kopa, aby trenować mocniej, aby wytapiać tego grubasa w sobie, a z biegania uczynić jedno z dwóch głównych hobby (zaraz obok kolekcjonowania progrocka na winylach)

Tak opisałem wtedy ten bieg: http://runaroundthelake.blogspot.com/2013/10/pierwszy-medal-bieg-europejski-gdynia.html

Czas jaki wtedy osiągnąłem to 56 min 18 sekund i o ile dobrze pamiętam, to ważyłem wtedy coś około 105 kg będąc w tendencji opadającej. Tamten czas był dla mnie kosmosem, który wykręciłem ogromnym wysiłkiem. Ale z całego wyjazdu zapamiętałem jeszcze jedną rzecz: kompletnie nikomu nie przyznałem się, że się zapisałem. Największe pretensje z tego powodu miał do mnie Kamil. Chyba nigdy nie wybaczył mi tego, że mu dopiero po biegu powiedziałem, że taki bieg jest :)

Z początkiem roku 2018 stwierdziłem, że cykl zatoczył pełne koło. Na wadze zobaczyłem 123 kg. Opisywałem już tutaj kilka razy moje powtórne zmagania z tym ciężarem. Progres następował szybko. Pan Miyagi wspomagał mnie poradą, a wszystko to co dzieje się teraz zaczęło mi bardzo przypominać 2018 rok. No gdzieś tak w połowie lutego wpadłem na szatański plan:

  • Skoro 5 lat temu pobiegłem 10 km w Gdyni podczas Biegu Europejskiego, to może by tak zrobić to samo w 2018? 

sobota, 12 maja 2018

Parkrun Gdańsk-Południe #95 - Poczet sztandarowy


Czekam z utęsknieniem na dzień, kiedy ponownie spotkam Adama Baranowskiego na starcie parkruna. Dziś znów go nie było :( Zgubił się po Wings For Life i ostatnio widziany był na tle tapety z Pałacem Kultury i Nauki. Jego małżonka Agnieszka smutno przemierzała zakoniczyńskie chodniki w samotności. Uśmiechnęła się tylko na chwilę, kiedy mijała mnie wracającego z dzisiejszego parkruna. Odwzajemniłem uśmiechem, ale w głębi duszy także zrobiło mi się smutno. Nie dość, że Agnieszka musi sama biegać, to jeszcze Bajka musiała zostać w domu bez opiekuna. Adam, tak nie można. Adam wracaj do domu

Mówię ci Adam wracaj do domu
Razem z tymi, którzy są ci obecnie najbliżsi sercu
To jedyne rozwiązanie
A skoro tak, to uznajmy je za najlepsze
Nie ma sensu zwlekać
Adam wracaj do domu.


poniedziałek, 7 maja 2018

Dzień konia

Dzień konia - tak zwykliśmy mówić po treningu, albo zawodach, kiedy wszystko wyszło jak należy, kiedy plan został zrealizowany z nawiązką i z super dobrym samopoczuciu. Ale dzień konia nie jest wcale taki losowy i z punktu widzenia fizjologii nieprzewidywalny. Tylko, że nam amatorom, po prostu nie chce się bawić w algorytmy przewidywania chwilowych skoków formy i dlatego takie treningi jak mój dzisiaj są po prostu zaskoczeniem.


Po prostu wyszedłem zrobić wieczorną 15-tkę. Tak się zaczęło. Na uszy słuchawki, na nogi buty i w drogę. Nie wymyślałem żadnej trasy, po prostu chciałem pokręcić ósemki po zbiornikach. Tak jak piszę ostatnio w co drugim wpisie - zaliczam biegowy restart. Ale nie taki wydumany, tylko prawdziwy, taki, do którego zmusiło mnie życie, a raczej zmusiłem siebie sam. Wymazałem wszystkie swoje dotychczasowe rekordy i zaczynam od nowa. 4 miesiące temu nie byłem w stanie przebiec 5 kilometrów bez przechodzenia do marszu. 3 miesiące temu potrafiłem już trzymać tempo 7 min/km. 2 miesiące temu zacząłem zbliżać się do złamania 60 minut na 10 km. Wczoraj na parkrunie przebiegłem 5 km w 25 minut 15 sekund i na mecie dyszałem jak parowóz. To był bieg, który był niemal na granicy moich możliwości. Minęło 36 godzin i wyszedłem zrobić 15 km na zakończenie tygodnia i ... nagle okazało się, ze tempo 5:45 jakie sobie założyłem jest o wiele za wolne. Podkręciłem trochę i wciąż oddech, nogi, głowa pracowały w trybie spaceru. Optimum osiągnąłem dopiero kiedy zacząłem biec w tempie 5:00 min/km. Bez zadyszki, bez zmuszania się, z czystą przyjemnością, na fali, do przodu... Oczywiście dla wielu z Was takie tempo może być spacerem o każdej porze dnia i nocy i nie ma nic z dnia konia. Ale przeliczcie względem siebie biorąc czas ostatnich zawodów na 5 km, gdzie wpadliście półżywi na metę i następnego dnia w tym tempie robicie 3 razy dłuższy dystans z uśmiechem na twarzy bez zadyszki.

sobota, 5 maja 2018

Kącik biegowego melomana: R.E.M. - Automatic for the People


Znałem R.E.M. jak statystyczny słuchacz muzyki. Zafascynowałem się dawno dawno temu teledyskiem do Losing My Religion. Mniej więcej w tym samym czasie rodzice kupili pierwszy magnetowid i ten clip był jedną z pierwszych rzeczy jaką samodzielnie nagrałem z TV. Naprawdę nie wiem czemu nie poszedłem za ciosem i nie zachęciłem się wtedy aby zgłębić temat R.E.M. trochę dokładniej... To był rok 1991. Kończyłem 8-mą klasę podstawówki i powoli stawałem się wytrawnym melomanem :) Rozkminiałem początki rocka progresywnego, analizowałem Floydów i chwilę później King Crimson zaś R.E.M. traktowałem jako zespół od jednego przeboju.

Kiedy półtora roku później, jesienią 1992 ukazał się kolejny album - Automatic for the People zanotowałem oczywiście przeboje, które puszczało radio i TV ale dalej nie przekonałem się do tej grupy. Nie pasowało mi tylko jedno... Czemu w miesięczniku Tylko Rock w 16-stym numerze poświęcono tej grupie wkładkę?! Ja rozumiem Pink Floyd, Genesis, The Doors, Led Zeppelin, ale w panteonie takich sław jakiś R.E.M?

Parkrun Charzykowy #14 - Urodziny Grazi

Od kiedy parkrun jest w Charzykowach nie mam kompletnie problemu z tym aby zostać u Teściów do soboty, albo przyjechać z Gdańska w piątek po pracy zamiast dopiero w sobotę po 10-tej :)


Tak było i tym razem. Wydrukowane tokeny dla całej mojej rodziny i jeszcze jeden extra dla Joszczka noszę całe życie przy sobie w portfelu w kieszonce na sercu. Dzięki temu parkrun nigdzie mnie nie zaskoczy. Nie zaskoczył i dziś. W składzie 3/5 zjawiliśmy się przy plaży w Charzykowach kilkanaście minut przed 9:00. Ludzie zbierali się powoli i wydawało się, że będzie to dość kameralny bieg.

- Jest 5-ty maja, i mam biec 5 kilometrów? - moja małżonka siała defetyzm przedstartowy
- To może zostaniemy wolontariuszami? - wtórowała córka...

- Tak, jest 5 maja, masz dziś urodziny i lepszego prezentu niż parkrun z rana nie dostaniesz :)
 - Ufffffffffffff... idą kijkarze. Nie będę ostatnia :)

piątek, 4 maja 2018

1,5+40+10

Od kiedy wyczaiłem 2 miesiące temu, że u Teściów w Chojnicach stoi w garażu nieużywany rower po szwagrze w mojej głowie zatlił się pomysł, aby w końcu TO zrobić. TO czyli pójść rano na basen, wykręcić kilkadziesiąt długości, potem wskoczyć na rower i pedałować po ścieżkach rowerowych w Borach Tucholskich, a na końcu oprzeć rower o ścianę domu i bez zatrzymywania pobiec nad jezioro.


Chciałem nie tylko sprawdzić jakie to uczucie robić taką przeplatankę aktywności, ale też zyskać jakiś punkt odniesienia. Przez chwilę myślałem nawet o 70,3 mili... ale wystraszyłem się bolącego tyłka. Ten rower szwagra to góral z bardzo wąskim siodełkiem. Dwa miesiące temu kiedy przejechałem się nim 30 km chodziłem potem trochę szerzej niż zwykle. Poza tym robienie 90 km na góralu głównie po leśnych ścieżkach zajęłoby mi chyba z pół dnia.

Wymyśliłem więc, że zmierzę się dystansem tzw. olimpijskim: 1,5 km pływania, 40 km na rowerze i 10 km biegu. Czyli takie mniej więcej 1/4 Ironmana z trochę dłuższym pływaniem.

wtorek, 1 maja 2018

Jezioro Gościąż czyli 25 km w stylu "na Dominika"


Każdego roku przeżywam to samo. Każdego roku muszę wybrać się na dłuższy bieg bez butelki picia aby zrozumieć, że to już, że nadeszła ta pora i na biegi powyżej 20 km wypadało by coś ze sobą wziąć. Mój Tata, który swoje dzieciństwo spędził nad rzeką Dźwiną mówił kiedyś, że wiosną pokonywało się na koniach Dźwinę po lodzie tak długo, aż pod pierwszym się zarwała tafla. To był dla całej reszty okolicznych wsi znak, aby już nie pokonywać tej rzeki po lodzie. W przypadku biegania w temperaturach >25 stopni bez picia finały nie bywają tak tragiczne. Zastanawiam się tylko dlaczego nie chciało mi się wlać chociaż 0,5 litra do softflaska? Pewnie dlatego, że Dominik uparcie twierdzi, że da się biegać bez picia :) I że wystarczy się napić kilka talerzy "Eli zupki" raz dziennie i będzie OK. Dominik nie wyciąga wniosków ze swojego biegania bez picia, co więcej zaraża innych :)


Dookoła jeziora Goreń i Skrzyneckiego


Pojezierze Gostynińsko-Włocławskie to zielony obszar leżący w trójkącie Włocławek-Płock-Gostynin. Lasy i niewielkie jeziora leżą na zachód od Wisły i gdyby nie przypadek związany z wyborem miejsca na majówkę mógłbym drugie pół życia spędzić nie będąc tutaj ani jednego dnia... No chyba, że powstałby jakiś ciekawy bieg ultra, jak choćby Ultramaraton Puszczy Bydgoskiej kilkadziesiąt kilometrów na północny zachód...