wtorek, 1 grudnia 2015

Nie chcę ale muszę


Dwa dni temu odpowiedziałem sobie dlaczego biegam - dlatego, że nie mam wyboru. A dokładnie nie chcę być gruby i umrzeć. Reszta jest przy okazji. Będąc świadomy tej deklaracji jest mi w pewnym sensie łatwiej, nawet jak nie chce mi się biegać - wiem, że muszę.

Nie szukam motywacji w memach z cytatami, nie łaknę tego poczucia wygrywania z lenistwem, nie chcę nic nikomu, a tym bardziej sobie udowadniać. Ja po prostu muszę biegać aby nie umrzeć.

Dzisiaj zaliczyłem jeszcze bardziej bolesny powrót z roztrenowania niż w niedzielę. Dzień był z góry zaplanowany. Miałem jedną konkretną godzinę kiedy mogłem pobiegać... a cholernie, cholernie mi się nie chciało. Siedziałem ubrany "na biegowo" w samochodzie i stwierdziłem, że na początek trzeba tak z 10 minut odpocząć na leżąco. Pochyliłem więc fotel, założyłem buffkę na oczy i leżałem. Po 10 minutach założyłem słuchawki, wpiąłem kabel w telefon i praktycznie byłem gotowy do wyjścia. Włączyłem Ricochet - Tangerine Dream i po prostu zacząłem słuchać. Szanse na wyjście z samochodu zmalały do jakiś 20%. Elektronika fajnie wchodziła po ciemku na leżąco. Minęło kolejne 10 minut... Może dziś tylko słuchać? To jest takie przyjemne, że wychodzenie w ten ziąb, wiatr i ciemność po prostu nie ma sensu.

Zmieniłem muzykę na Eastern Wind - Chrisa de Burgha. I coś mnie tknęło. Uświadomiłem sobie, że ja nie mam wyboru. Ja muszę biegać. A skoro nie mam najmniejszej ochoty na bieg, wyjdę z samochodu, zamknę drzwi i będę po prostu szedł. Tak zrobiłem.

Szedłem w kierunku zbiornika Świętokrzyska II. Było zimno. Nawet bardzo zimno. Dwie cieniutkie warstwy są dobre przy biegu, ale na marsz przy temperaturze około 0 stopni przy wiejącym wietrze to zdecydowanie za mało. Z naprzeciwka zamajaczyła mi sylwetka innego biegacza. I zadziałał dokładnie ten sam automatyzm, który zawsze działa przy mijaniu innego biegacza - przyspieszamy tempo, spowalniamy oddech aby symulować pełen luz, prostujemy się i uśmiechamy. Zacząłem biec. Kiwnęliśmy sobie "biegaczowe cześć", ale skoro już biegłem, to biegłem dalej...

Na początku trochę mnie telepało, potem było zwyczajnie, a pod koniec nawet fajnie. Przeturlałem się przez 6 kilometrów praktycznie każdy kolejny biegnąc o kilkanaście sekund szybciej od poprzedniego.

Mam takie wrażenie jakbym przez ostatnie dwa lata szukał w bieganiu świętego Graala, którego być może wcale nie ma. Albo ducha urodzonych biegaczy, pierwotną genezę ruchu człowieka, który jako jedyne zwierzę na świecie może zagonić antylopę na śmierć. Ale może nie ma żadnej metafizyki? Może to tylko kwestia wyrobienia odpowiedniego nawyku? Prawdę mówiąc - teraz jest mi łatwiej.

1 komentarz:

  1. Też się zastanawiam w czym tkwi fenomen "biegowego cześć" ale wiem jedno. Nie ważne jakie są warunki do biegania, nie ważne gdzie biegasz, nie ważne jakie ktoś Ci machający ma ciuchy i jaką techniką i jak szybko biegnie - ważne jest to że w sekundę po machnięciu ręką robi Ci się lżej na ciele i duszy i biegniesz ze 100% przyjemnością.
    Dlatego biegacze - apeluję machajcie ! :) i biegajcie. Będę miał wytłumaczenie że nie tylko ja wpadłem na pomysł wyjścia przy 0st C , wiejącym zimnym wietrze i zacinającym deszczyku na truchtanie przy zbiornikach retencyjnych :)

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy