"a Ty napisales bloga i jestes dumny z 21 dni biegania pod rzad?
zapierd.... na sciezke, now!"
Michał J. 23 grudnia 2015 21.08
Tymi słowami przywitał mnie na messengerze Michał, kiedy spokojnie sączyłem trzecie piwko w klubie Szafa ze znajomymi z LO. Taka przedwigilijna tradycja.
Wiłem się z myślą "kiedy iść pobiegać?" cały dzień. W tym roku Wigilię organizujemy u nas i trzeba się porządnie wywiązać z roli gospodarza. Z rana musiałem polować na dorsza, ale karpia się nie udało, więc tuż po 12-tej musiałem podjąć jeszcze jedną próbę. A potem długie godziny w kuchni, gdzie z małżonką podzieliliśmy się sprawiedliwie - ona ciasta - ja resztę...
Spotkanie z ekipą z LO było ustawione na 19-tą ale czas zaczął kręcić się dwa razy szybciej. Pomyślałem, że tradycyjnie pobiegnę do centrum, wpuszczą mnie do klubu w adidasach i przebiorę się w kiblu. I kiedy miałem już realizować ten plan znad garnka z kapustą z grzybami oderwał mnie telefon kumpla, który oznajmił, że jedzie autem i za 5 minut będzie po mnie.
Znalazłem się więc w centrum Gdańska, w marynarce, mokasynach, niebieskiej koszuli i czerwonym sweterku. Wypiłem dwa piwa... i wtedy napisał Michał. Wysłowił mój ból siedzący z tyłu głowy, że wystarczyło, że napisałem dzień wcześniej wpis o bieganiu codziennie i już stał się nieaktualny. Czy jest coś gorszego niż wypomnieć biegaczowi, że się obija?
O 23:00 poprosiłem kumpla, który odwoził mnie do domu, aby wysadził mnie kilka km wcześniej. I zacząłem truchtać... w marynarce, mokasynach i niebieskiej koszuli mijałem ludzi wracających do domu lub idących z psem na spacer. Księżyc niestety świecił dość jasno i z daleka ludzie usuwali się na pobocze. Bo truchtający koleś w rajtuzach i słuchawkach nie wzbudza już niepokoju, ale truchtający człowiek w marynarce... na pewno musi skądś uciekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz