Przyznam, że trochę się zdziwiłem, kiedy moja małżonka nie protestowała, gdy o 8:40 zacząłem szukać obcisłych gaci i bluzy z Łemko... Dlatego też nie nalegałem za bardzo aby szła ze mną Kreska, tym bardziej, że o 9:00 miała przyjechać ukochana kuzynka Karolina, aby zrobić jej szałową fryzurę :)
O 8:50 wyszedłem z domu. Niewyspany, z głową zawieszoną gdzieś między odhaczaniem checklisty a trwogą zadań, które jeszcze przed mną. Włączyłem endo i zacząłem truchtać na linię startu... NAGLE:
- "Ho ho ho" - zza pleców pojawił się Dominik.
- "Sam jesteś?" - zapytałem rozglądając się za Hanią
- "Hania pobiegła przodem, a ja musiałem cofnąć się bo..."
- "...zapomniałeś kodów" - dokończyłem zdanie
- "Tak... "
Ucieszyłem się, że będzie biegła Hania, bo to oznacza, że mam alibi na nie-bieganie-poza-granicą-komfortu :)
- Haha! Cieszysz się, że będziesz miał alibi na wolne bieganie? - zagaił cwaniaczek Dagiel
Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo, czytamy sobie w myślach. Ale ostrzegam Cię Dagiel - jak zaczniesz grać na gitarze i śpiewać mi o wrzosowisku, to nie jadę z Tobą na żadne ultra i powiem Eli!
Dlaczego w podtytule dzisiejszego wpisu nawiązuję do Łemkowyny? Dlatego, że jutro (poniedziałek) startują zapisy na ten szalony, błotnisty bieg kończący oficjalny sezon ultra. Biegliśmy w pierwszej i drugiej edycji, odpowiednio 70 i 150 km. Odpowiednio z sukcesem oraz z sukcesem dotarliśmy do mety. III edycję odpuściliśmy, ale smutek, który czuliśmy (nie czułem żadnego smutku!! - wtrąca Dominik), smutek, który czułem był tak silny, że IV edycji odpuścić nie po prostu nie mogę.
Czy chcę zrobić 150 km? Nie, nie chcę. Naprawdę nie chcę. Chcę pobiec 70 km, przenocować w Chyrowej przed i po biegu i wrócić do Gdańska z bananem na twarzy.
Czy Dominik chce przebiec 150 km? Chce, bo jest na fali, bo zrobił w październiku/listopadzie 4 ultra w 5 tygodni i przebąkuje o szukaniu granicy swojej możliwości w biegu na 250 km.... Jeżeli chce potrenować na ŁUT150 - proszę bardzo, nawet chętnie zawiozę go do Krynicy na start po czym wrócę do Chyrowej na piwko z Joszczim, przebiegniemy 70 km, uczcimy bieg kolejnym piwkiem, wyśpimy się i pojedziemy do Komańczy na metę :)
- "70 km jest dla cipek" - wtrąca z otchłani internetu Stasiu.
Wszystko okaże się już w poniedziałek o 19:00. Trauma zapisów na Rzeźnika 2014 jest dość mocna. Boję się wciąż zapisów w standardzie szybkich palców...
* * *
O! Już meta! - w sumie szybko poszedł ten parkrun. Karol z Kamilem dotarli jakieś 2 minuty przed nami. Ekipa w składzie: Hania, Dominik i ja nawet przez chwile próbowaliśmy ich gonić, ale na małym bajorku ostatecznie zaprzestaliśmy pościgu oddając się wyłącznie filozofii.
Juniorów JW10 lub JM10 było wyjątkowo niewielu - bo tylko 5. Ale to wciąż 5x więcej niż na Parkrunie Gdańsk :)
A kto został bohaterem dnia?
Z powodu braku innych spektakularnych bohaterów - zostaję nim ja :) Miałem umyć rano samochód, aby do kościoła nie jechać brudnym. Wybrałem parkrun i żyję!
James Hetfield.:D Ktoś jeszcze zauważa podobieństwo?:D
OdpowiedzUsuńPrzecież każdy to wie, że James Hetfield skończył się na Kill'em All i zaczął biegać ultra
UsuńKiedyś przyjechałem na Przystanek Woodstock i co drugi pijany metal prosił, żebym zagrał Enter Sandman :)
Usuń