Tymi słowami we wtorkowe południe przywitał mnie Michał na messengerze. Od kilku tygodni mamy swój męski plan wtorkowego wieczoru: odstawiam moje dzieciaki na basen przebrany już w obcisłe gacie i na godzinę urywam się z Michałem na bieg między Karczemkami a Jasieniem.
Nie zdążyłem zapytać co zatem ma być tym warunkiem, kiedy nasz picasso biegania dodał:
- Warunek jest, że nie będziesz zbierał tych pierd... pokemonów
* * *
Noszę ten wpis w sobie od kilku tygodni. Nie piszę go aby kogokolwiek do czegokolwiek zachęcić/zniechęcić, ale po to - aby oddać ten fragment mojego życia, kiedy biegnę ze świecącym ekranem telefonu rozglądając się za dzikimi stworkami w okolicy.
Być może istniały już wcześniej gry, które wykorzystywały moduł GPS i premiowały poruszanie się w realnym świecie, ale dopiero Pokemon Go wdarł się do powszechnej (mojej) świadomości i osiągnął taką skalę. Tematu oczywiście by nie było, gdyby nie dzieci, które już w sierpniu, czyli kilkanaście dni po premierze wierciły mi dziurę w brzuchu i walczyły o mojego smartfona. Na początku podszedłem do tematu powierzchownie: Acha, czyli jest gra, która premiuje chodzenie w terenie? Fajnie... Jakiś czas później zacząłem dać się namawiać na marsze po osiedlu i bezmyślnie (taka rola pokolenia średniego) cieszyłem się, że dzieciaki maszerują ale nie bardzo wiedziałem o co chodzi z tym łapaniem.
Przełom nastąpił podczas pewnego październikowego weekendu, kiedy Wiola i Kamil weszli w taki slang w trakcie dyskusji z moimi dzieciakami, że poczułem się klasycznym, książkowym rodzicem, który po prostu nie czai bazy. Coś we mnie pękło i powiedziałem sam do siebie:
- Come on! Jestem jeszcze przed 40-tką!
Po czym metodycznie przeczytałem cały internet o pokemonach i wyszedłem z dzieciakami na spacer dokładnie kumając o co chodzi :)
Ponieważ jest późno, a jutro parkrun resztę opowiem w stylu Adama Baranowskiego, czyli w punktach:
- Nie ma lepszego motywatora do wyjścia na bieganie z dziećmi niż propozycja połapania poksów
- Rysujemy trasę od pokestopa do pokestopa i tak biegniemy.
- Nie zatrzymuję endo na pokestopach, gdzie zawsze spędzimy kilkanaście sekund.
- Tempo waha się od 7 min/km do 9 min/km.
- Nie jest imponujące, bo znacznie więcej taki trening ma z zabawy niż z biegania.
- Ale o to chodzi! :)
Ten sam Kamil, który nieświadomie wciągnął mnie w Pokemony twierdzi, że nie można jednocześnie biegać i łapać poksy. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Bieganie to nie ołtarz, przed którym trzeba stać na baczność ubranym w obcisłe legginsy. Bieganie to nie spoglądanie na zegarek i stopowanie czasu na czerwonych światłach. Bieganie nie jest tylko dla tych, co robią maraton poniżej 3-ki, a tym bardziej dla tych, którzy mają zepsute życie, że zabrakło im kilkanaście sekund do tej magicznej granicy.
Bieganie to umiejętność zapomnienia o tym aby zastopować zegarek kiedy masz ochotę na przystanek, albo zagada Cię sąsiad. Albo kiedy łapiesz Pikachu :)
Pewnie za kilka tygodniu całej mojej załodze znudzi się łapanie stworków, ale i tak zapamiętam tę grę, jako pierwszą, która masowo wyciągnęła dzieciaki poza mury własnego domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz