sobota, 10 grudnia 2016

Bieganie z Pokemon Go

- Słuchaj, mogę z Tobą biegać, ale jest jeden warunek... daj znać przed 16... to nie jest warunek.

Tymi słowami we wtorkowe południe przywitał mnie Michał na messengerze. Od kilku tygodni mamy swój męski plan wtorkowego wieczoru: odstawiam moje dzieciaki na basen przebrany już w obcisłe gacie i na godzinę urywam się z Michałem na bieg między Karczemkami a Jasieniem.

Nie zdążyłem zapytać co zatem ma być tym warunkiem, kiedy nasz picasso biegania dodał:

- Warunek jest, że nie będziesz zbierał tych pierd... pokemonów


* * *

Noszę ten wpis w sobie od kilku tygodni. Nie piszę go aby kogokolwiek do czegokolwiek zachęcić/zniechęcić, ale po to - aby oddać ten fragment mojego życia, kiedy biegnę ze świecącym ekranem telefonu rozglądając się za dzikimi stworkami w okolicy.

Być może istniały już wcześniej gry, które wykorzystywały moduł GPS i premiowały poruszanie się w realnym świecie, ale dopiero Pokemon Go wdarł się do powszechnej (mojej) świadomości i osiągnął taką skalę. Tematu oczywiście by nie było, gdyby nie dzieci, które już w sierpniu, czyli kilkanaście dni po premierze wierciły mi dziurę w brzuchu i walczyły o mojego smartfona. Na początku podszedłem do tematu powierzchownie: Acha, czyli jest gra, która premiuje chodzenie w terenie? Fajnie... Jakiś czas później zacząłem dać się namawiać na marsze po osiedlu i bezmyślnie (taka rola pokolenia średniego) cieszyłem się, że dzieciaki maszerują ale nie bardzo wiedziałem o co chodzi z tym łapaniem.

Przełom nastąpił podczas pewnego październikowego weekendu, kiedy Wiola i Kamil weszli w taki slang w trakcie dyskusji z moimi dzieciakami, że poczułem się klasycznym, książkowym rodzicem, który po prostu nie czai bazy. Coś we mnie pękło i powiedziałem sam do siebie:

- Come on! Jestem jeszcze przed 40-tką! 

Po czym metodycznie przeczytałem cały internet o pokemonach i wyszedłem z dzieciakami na spacer dokładnie kumając o co chodzi :)

Ponieważ jest późno, a jutro parkrun resztę opowiem w stylu Adama Baranowskiego, czyli w punktach:

  1. Nie ma lepszego motywatora do wyjścia na bieganie z dziećmi niż propozycja połapania poksów
  2. Rysujemy trasę od pokestopa do pokestopa i tak biegniemy.
  3. Nie zatrzymuję endo na pokestopach, gdzie zawsze spędzimy kilkanaście sekund.
  4. Tempo waha się od 7 min/km do 9 min/km.
  5. Nie jest imponujące, bo znacznie więcej taki trening ma z zabawy niż z biegania.
  6. Ale o to chodzi! :)

Ten sam Kamil, który nieświadomie wciągnął mnie w Pokemony twierdzi, że nie można jednocześnie biegać i łapać poksy. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Bieganie to nie ołtarz, przed którym trzeba stać na baczność ubranym w obcisłe legginsy. Bieganie to nie spoglądanie na zegarek i stopowanie czasu na czerwonych światłach. Bieganie nie jest tylko dla tych, co robią maraton poniżej 3-ki, a tym bardziej dla tych, którzy mają zepsute życie, że zabrakło im kilkanaście sekund do tej magicznej granicy.

Bieganie to umiejętność zapomnienia o tym aby zastopować zegarek kiedy masz ochotę na przystanek, albo zagada Cię sąsiad. Albo kiedy łapiesz Pikachu :)

Pewnie za kilka tygodniu całej mojej załodze znudzi się łapanie stworków, ale i tak zapamiętam tę grę, jako pierwszą, która masowo wyciągnęła dzieciaki poza mury własnego domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy