poniedziałek, 20 lipca 2015
Dookoła jeziora Węgorzyno
Byłem tutaj 25 lat temu. Na biwaku ze starszą siostrą i jej ekipą ze studiów. Pamiętam, że kazali mi chodzić spać jak się robiło ciemno i zmywać naczynia ;) Ale wspominam też to jezioro jaki miejsce utopienia plecaka z 20 piwami po wywrotce kajaka wiozącego studenckie zapasy. Mimo codziennie podejmowanych prób wyłowienia - skarb pozostał ukryty na dnie jeziora.
W sobotni poranek wybrałem się z Kamilem wybiegać poprzedni wieczór ścieżkami dookoła tego jeziora, i choć początek był całkiem przyjemny, to pod koniec moje myśli krążyły coraz bliżej ukrytego 25 lat temu w zimnych czeluściach studenckiego plecaka...
Rozpoczęliśmy w miejscowości Sulęczyno. Pierwsze kilometry pokonaliśmy chodnikiem wzdłuż asfaltowej drogi do południowo-wschodniego krańca jeziora. Następne trzy kilometry były idealną, wręcz podręcznikową ścieżką dookoła jeziora. Z jednej strony taką, którą można biec, choć często trzeba skakać, robić uniki między gałęziami, przecinać łydkami pokrzywy lub wysokie trawy. Ale ciągle da się biec. Z drugiej strony to ścieżka na tyle dzika, że rowerem nie byłoby najmniejszych szans na jej pokonanie - więc nie było za łatwo. I co najważniejsze - ścieżka non-stop prowadziła przy linii wody nie oddalając się od niej dalej niż 5 metrów.
Na szczycie wschodniego brzegu jeziora stało kilka drewnianych domków. Fajny kaszubski klimat.
Aby wrócić musieliśmy na kilkaset metrów oddalić się aby mostkiem przeciąć wpływającą do jeziora w tym miejscu rzekę Słupię. W tym miejscu powrót na ścieżkę przylegającą do jeziora okazał się dość trudny, bo chwilami były to torfowiska, a w dalszej części - pogrodzone ośrodki wypoczynkowe, zakazy wstępu, tereny prywatne... Kluczyliśmy chwilę między domkami, jakiś tubylec chciał nam sprzedać jajka, masło i truskawki, w końcu zbiegliśmy ponownie do linii jeziora.
Mimo że w internecie można przeczytać, że brzegiem jeziora biegnie ścieżka dydaktyczna, dotyczy to wyłącznie dosłownie 3 km brzegu przylegającego do miejscowości Sulęczyno. Aby obiec całe jezioro trzeba się nieźle nagłówkować. Nam chyba nie wyszło to dość dobrze, bo brnąc ślepo przed siebie mając za najważniejszy wyznacznik - mieć jak najbliżej wodę po lewej ręce - dotarliśmy do bagien. Kiedy od biegu ważniejsze stało się aby but nie został wciągnięty przez błoto, a zza traw wyskoczył wyrwany z porannego snu lis - stwierdziliśmy, że pora poszukać bardziej pewnego i mniej grząskiego lądu. Ruszyliśmy za lisem podobnie jak on przebijając się przez trawy sięgające połowy ud. Ostatnie dwa kilometry to cudem odnaleziony asfalt.
Co prawda nie udało nam się znaleźć zagubionego przed laty plecaka, ale ta studencka legenda uruchomiła nam wyobraźnie na tyle, że zrobiliśmy jeszcze krótki przystanek w sklepie i resztę drogi (ostatni z 13 kilometrów) pokonaliśmy swobodnym marszem wzdłuż Słupi.
A następnego dnia zaplanowaliśmy półmaraton dookoła jeziora Mausz...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz