niedziela, 27 maja 2018

Kącik biegowego melomana: The Legendary Pink Dots - Shadow Weaver

The Legendary Pink Dots jest dla mnie zespołem tam ważnym, że właśnie z tego powodu nie pojawił się w kąciku aż do dzisiaj. Przez 5 lat prowadzenia tego bloga czułem się w pewnym sensie zblokowany ogromem pracy, którą musiałbym włożyć aby opisać czym są dla mnie Legendarne Różowe Kropki... Cokolwiek się już nie wydarzy, ten zespół zawsze będzie w moim prywatnym TOP5 ever . Mam miliony wspomnień, miliony emocji, a poza tym, ta muzyka wciąż się broni! Zawsze była poza jakimikolwiek kanonami i trendami, dlatego nie poddaje się tradycyjnym miarom i określeniom, że coś jest passe, a coś całkiem ok.



O Legendary Pink Dots powinna powstać cała seria postów. Ten pierwszy, czyli ten, który właśnie czytacie miał być tym najtrudniejszym. W nim miałem opisać całą encyklopedyczną wiedzę i pokolorować własnymi emocjami. Ale odkładam to z miesiąca na miesiąc, ciągle nie jestem gotowy, choć biegając z każdą kolejną płytą LPD w słuchawkach powtarzam sobie, że to już teraz, że wieczorem zasiądę przed klawiaturą i zacznę przelewać na słowa swoje emocje.

LPD wydało kilkadziesiąt płyt. Z większością z nich wiążę bardzo indywidualne wspomnienia, często mocno surrealistyczne:


  • The Maria Dimension -  pierwsze zetknięcie, Tomek Beksiński w III programie PR, pół płyty nagrane na kasetę a następnie przewartościowanie całego muzycznego świata, który znałem
  • 9 Lives To Wonder - absolutnie czysty umysł maturzysty, który rozpakowuje prezenty spod choinki a następnie nie jest w stanie odhipnotyzować się od tej płyty aż do Sylwestra
  • The Golden Age - walkman firmy Sharp, kaseta kupiona w Music Manie w Gdańsku i to uczucie, kiedy stoję w grządkach ziemniaków na mojej rodzinnej wsi, w Łęgowie i zamiast je wykopywać szpadlem stoję w bezruchu i słucham The More It Changes kolejny i kolejny raz...
  • The Lovers - ten sam walkman, ciemna styczniowa noc w moim Łęgowie i jazda na nartach biegowych przez Żuławy
  • Any Day Now - noce całkowicie zarwane graniem w Doom II , a przy okazji opener audycji Beksińskiego
  • From Here You'll Watch The Wold Go By - pierwszy koncert, Kościół św. Jana - Gdańsk
  • Pre-Millenial Single - być na koncercie w środku Andromedy, z Ryanem Moorem na bębnach... spełnienie
  • The Tower - ostatnia płyta, którą udało mi się zdobyć w wydaniu PIAS, z kolekcji Michała Łyska, wielkiego fana LPD, studenta matematyki zamordowanego przez krakowskich kibiców w latach 90-tych. To była głośna sprawa, a płytę przypadkiem po latach kupiłem od jego siostry wyprzedającej kolekcję na ebayu.
  • Curse - zamykam oczy i widzę podróż tramwajem na zajęcia na Politechnice Gdańskiej 
  • Shadow Weaver - deszcz za oknem, spokojna powolna trasa samochodem z koncertu, a potem kontrola w Świeciu, kiedy odmówiłem przyjęcia mandatu bo wg mnie jechałem wolniej niż to, co zostało zanotowane. W konsekwencji kolegium i przy okazji kilka bzdurnych zarzutów, że pasażerowie mieli niezapięte pasy... 

Nie jestem w stanie w tym jednym poście napisać wszystkiego. Ale skupmy się przez chwilę na tej ostatniej wymienionej przez mnie pozycji. Shadow Weaver to płyta z 1992 roku, wydana tuż po przełomowej, najbardziej słynnej dla LPD płycie The Maria Dimension. Różowe Kropki mogły próbować przypieczętować sukces i nagrać kolejną jeszcze bardziej dojrzałą, melodyczną (aby nie powiedzieć przebojową) płytę. Tymczasem muzyka, którą otrzymaliśmy na Shadow Weaver była krokiem w bok, ucieczką w stylu Davida Bowie, który nigdy nie nagrał dwóch płyt w tym samym gatunku. Shadow Weaver to zawężenie brzmienia, odejście od elektro-symfonicznej poprzedniczki, zamknięcie się w sobie, trochę jakby wycofywanie się do świata całkowicie niekomercyjnej alternatywy.

Przez długie lata miałem żal do Edwarca Ka-Spella o to, że nie próbował przekuć Marii na jeszcze większy sukces w tym samym stylu. Ale właśnie tego dnia, kiedy wracałem z koncertu gdzieś w środku Polski, wycieraczki miarowo zbierały deszcz z okien a ja słuchałem na przemian kasety  Shadow Weaver strona A i Shadow Weaver strona B, zrozumiałem jak genialna jest ta płyta. I dla Legendary Pink Dots odejście w kierunku "warszawskiej jesieni" było po prostu naturalnym rozwojem bez baczenia na trendy albo kalkulowania ewentualnego komercyjnego sukcesu. Tak naprawdę nie znam drugiego takiego zespołu, który aż tak bardzo miałby wylane na tzw. sukces :) Może to dlatego, że od długich lat mieszkają w Holandii? :)

Z płytą Shadow Weaver biegałem wczoraj. 10 km w 53 minuty. Kilka godzin później mój znajomy (Mikołaj) zmałpował mój bieg zarówno w kontekście muzyki jak i tempa :) A mi nie pozostaje nic innego jak cieszyć się, że byłem inspiracją :)

Legendary Pink Dots będzie wracać do kącika. Mam przynajmniej kilkadziesiąt powodów aby tak było.


LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy