Idea była taka: kupujemy tanie bilety lotnicze gdziekolwiek. Ważne aby były tanie i można było wrócić następnego dnia. Potem ustalamy gdzie będziemy biec. Kilka tygodni temu przeglądając oferty Ryanaira wpadły mi w oko bilety na lotnisko Sztokholm Skavsta z Gdańska za 24 PLN w obie strony. 24 i 25 października. Termin był wolny bo 3 z 4 z nas nie pojchało Łemko i teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie aby zapisać się na tę przygodę. Decyzja była szybka. Lecimy. Wylot w poniedziałek o 8:00 rano, powrót następnego dnia o tej samej porze. Mamy 24 godziny na podbój Szwecji...
Na początek otworzyliśmy mapę, aby zobaczyć gdzie trafimy. Lotnisko Skavsta jest kilkadziesiąt kilometrów od stolicy i zwiedzanie Sztokholmu nie wchodziło w grę. Bliżej była miejscowość Nykoping. Pomyśleliśmy więc, że po prostu pobiegniemy "gdzieś" nad morze, pokręcimy się linią brzegową i wrócimy pod wieczór w pobliże lotniska aby przekimać do rana.
Kolejna rzecz na liście to hotel - ten wpadł mi bardzo szybko w oko - typowa noclegownia 200 metrów od lotniska. Idealna na pobudkę tuż przed boardingiem o 6 rano. Hotel bez żadnych wygód, z łazienką wspólną na holu, wąskim pokojem jak przedział sypialny w pociągu z Boguszowa-Gorce i dwoma piętrowymi łóżkami. I przede wszystkim bardzo tani.
Kiedy mieliśmy już bilety, wstępny plan biegu i pokój z czterema miejscami do spania... pochwaliłem się moim pomysłem Kamilowi. Piłka była bardzo krótka. Skoro nas jest trzech a łóżka cztery w tej samej cenie, to następnego dnia było już nas czterech.
Poniedziałek 9:40 - lądujemy na lotnisku Skavsta.
Idziemy 200 metrów zanieść bagaże do przechowalni w hotelu. Dla gości przechowalnia jest za darmo. W kilkanaście minut przebieramy się w obcisłe gacie, zakładamy plecaki i biegniemy w kierunku Nykoping. Leje deszcz. Temperatura wynosi 7 stopni. Niebo wygląda na totalnie zachmurzone bez szans na przejaśnienia. Jest 10:00 rano, ale wciąż palą się latarnie na ulicach. Biegniemy poboczami dróg i rowerowymi ścieżkami. Dookoła jakieś smętne pola zupełnie jak na naszych Żuławach. Buty mokre po 3 minutach i totalny dół.
Pierwszy kryzys przychodzi bardzo szybko, bo jeszcze zanim dokręcamy do 10-tego kilometra. Robimy pamiątkowe zdjęcie na rynku w Nykoping i dramatycznie zaczynamy szukać McDonalda. Zziębnięci i przemoczeni znajdujemy go dopiero na drugim końcu miasta. Dominik zamawia wegańskiego burgera (tak! w McD!), my po tradycyjnym i czarnej kawie z cukrem. Siedzimy tam z 30 minut, korzystając z darmowego wifi i zastanawiając się nad planem dalszej podróży. Głośno myślimy, że może nie warto zasadzać się na 60 km? Może królewski dystans maratonu wystarczy?
Do Oxelösund mamy 16 km... trzeba po prostu wyjść i biec przed siebie. Na mapach googla widzieliśmy taki fajny widoczek, chata na skałach przy brzegu, a obok niewielka latarnia morska wyglądająca jak skrzyżowanie gigantycznego peta z równie wielkim tamponem. Ustawiliśmy ją jako nasz cel tego dnia.
Deszcze nie przestaje padać. Chmury wiszą nisko i wprowadzają nastrój jak w szwedzkich kryminałach. Każdy mijany dom zdaje się kryć swoją tajemnicę.
Wbiegamy pod most. Przecinamy biegnącą nad nami autostradę a po wyjściu z drugiej strony tego mini-tunelu ... przestaje padać deszcz. Ścieżka pieszo-rowerowa wije się granicą drogi, czasem biegniemy prosto, czasem skracamy na azymut i trafiamy albo na tory kolejowe, albo amatorskie boisko do piłki nożnej czy labirynt uliczek parkowych. Z daleka co chwila widzimy morze. Ma inny kolor niż nasz rodzimy Bałtyk. Z daleka wpada w turkus, choć na zdjęciach kompletnie tego nie widać.
Wiatr jest coraz zimniejszy i coraz bardziej wilgotny. Dobiegamy w końcu do półwyspu, który jest czymś w rodzaju parku krajoznawczego, podobny do naszych gdyńskich klifów, ale z kamienistym wybrzeżem. W czasie wojny spełniał pewnie podobną funkcję - obrony artyleryjskiej. Oczywiście bez zdjęcia na lufie nie mogło się skończyć.
Zatrzymujemy się na chwilę i podziwiamy widoki. Znajdujemy też naszą latarnię morską. Dla tych widoków warto było tutaj biec. Jest klimat.
Wróciliśmy mniej więcej tą samą drogą. Parę razy inaczej skręciliśmy, zahaczyliśmy o centrum Oxelösund, ale przede wszystkim toczyliśmy walkę z nadciągającą nocą. Na szczęście na północy wieczory są bardzo długie. Już o 15:30 zaczęło się ściemniać i wydawało się, że lada chwila wyciągniemy czołówki. I tak biegliśmy.... 2 godziny, zanim złapały nas całkowite ciemności. Dotarliśmy w tym czasie do Burger Kinga, ponownie na drugim końcu Nykoping... Byliśmy w drodze od ponad 7 godzin, i właśnie dotarło do nas.... że woda była tutaj tak droga, że ograniczając picie wypiliśmy do tej pory: Joszczi - 500 ml, Kamil - 700 ml, ja - 700 ml, Dominik - jeden pożyczony łyk. W Burger Kingu zamówiliśmy po zestawie z ... wielką dolewką :) Chyba Szwedzi nie wyszli na tym zbyt dobrze, bo zanim zaczęliśmy jeść wypiliśmy po 2 litry pepsi na głowę :)
Ciężko było wyjść z ciepłego baru i dokończyć ostatnie 5 km do hotelu. Znaleźliśmy jednak swoją motywację... kupiliśmy ją wcześniej w Gdańsku na lotnisku :)
GPSy wyłączamy z przebiegiem 54-55 km.
* * *
W następnym wpisie podsumuję wszystkie poniesione wydatki i postaram się odpowiedzieć czy warto organizować takie wypadu w stylu do it yourself.
http://runaroundthelake.blogspot.com/2016/10/ultra-ikea-koszty.html
mi podoba :)
OdpowiedzUsuńZakładając, że od rana, czyli praktycznie od 6:00 rano, kiedy wypiłem ciepłą herbatkę w domu przed wylotem, aż to tej wielkiej dolewki w burgerkingu około 17:00, wypiłem dokładnie 0,7 litra wody...
OdpowiedzUsuń2 litry na głowę też są trochę orientacyjne, ale sam ja wypiłem 2 pełne kubki pepsi oraz 1 kubek mirindy zanim doczekałem się hamburgera, a potem w trakcie 30-minutowej leniwej konsumpcji połączonej z odpoczynkiem na pewno jeszcze 3 razy kubek uzupełniałem.
A Joszczak - widziałem, że pije szybciej niż ja. Zawsze pije szybciej :)
A 0,7 litra wypiłem dlatego, bo dla kogoś, dla kogo naturalną ceną jest woda za 1 zł w biedrze, albo 2 zł w sklepiku pod blokiem DAĆ 15 ZŁ ZA BUTELKĘ! to szukanie frajera :) Lepiej nie pić :)
OdpowiedzUsuńMoje ukochane Nyköping <3 Też planowałam kiedyś podobny wyjazd, chociaż mniejszego kalibru, bo obejmował przejazd autobusem do Nyköping i latanie nad morzem i po okolicznych kamieniach runicznych. Piękna sprawa! Ale miło zobaczyć te okolice.
OdpowiedzUsuń