- Moment nr 1 - Pink Floyd - The Final Cut - pierwsze wolne wybory w Polsce, radio zrzuca kajdany cenzury a TA płyta brzmi w pełnej wersji, ze słowami "Brezhnev took Afghanistan". To jest jeden z dziesięciu najważniejszych momentów mojego życia.
- Moment nr 2 - The Sisters Of Mercy - Vision Thing - ostatnia płyta siostrzyczek, a dla mnie klucz włożony w dłoń. Klucz do mrocznego świata muzyki gotyckiej.
- Moment nr 3 - Van Der Graaf Generator - Refugees - to tylko jeden utwór, usłyszany w Muzycznej Poczcie UKF w roku 1990, miałem 13 lat i podkochiwałem się w Natalii, ale tego dnia musiałem rozdzielić moją miłość między Natalię i Petera Hammilla.
- Moment nr 4 - Legendary Pink Dots - Maria Dimension - jeżeli wypowiesz słowa, że zespół jest niszowy, genialny i niedoceniany to tysiące osób po drugiej stronie radioodbiornika nacisną przycisk "rec". Byłem jedną z tych osób i na lata zakochałem się w Legendarnych Różowych Kropkach
- Moment nr 5 - Abraxas - Cykl obraca się... - Zabrałem fiata 126p od rodziców pod pretekstem pojechania na urodziny do dziewczyny, aby zabrać ją w podróż do Człuchowa na koncert tej niesamowitej grupy z Bydgoszczy.
- Moment nr 6 - Ostatnia Audycja... wysłuchałem na żywo tylko ostatnią godzinę. Siedziałem potem do rana i nie mogłem zasnąć.
- Moment nr 7 - 15.XII.1999 - koncert Petera Hammilla w Kinoteatrze w Bydgoszczy. Po koncercie pierwszy raz w życiu podchodzę do Tomka Beksińskiego, najgrzeczniej jak potrafię witam się i wręczam płytę z muzyką, którą wraz z Adasiem, przyjacielem z czasów LO i studiów nagraliśmy. Czuję się zakłopotany, że ją wręczam, a Tomek widzę, że czuje się równie zakłopotany, że musi ją otrzymać.
* * *
Przez lata ciężko było mi pogodzić się z brakiem kogoś, kto przez dekadę prowadził mnie za rękę przez świat muzyki. Kogoś, kto tak głęboko wpoił we mnie fakt, że Hogarht w Marillion to ciapa, że po 25 latach niezależnie od tego jaką płytę nagra Marillion - Hogarth zawsze będzie obcą ciapą co się przylepiła do "kiedyś fajnego zespołu".
Dwa lata temu na rynku ukazała się książka Magdy Grzebałkowskiej - Portret podwójny. Kupiłem ją od razu, w 2014 roku, ale po przeczytaniu ostatnich 30 stron coś tak mocno ścisnęło mnie w gardle, że na dwa lata odłożyłem ją na półkę.
Minęły dwa lata i okazało się, że powstaje film o Beksińskich. Byłem fanem tego pomysłu od samego początku. Cieszyłem się, że Ostania Rodzina będzie miała szansę wejść do kin i dostaniemy fabułę-dokument. Coś, co zostanie na następne pokolenia. Dopuszczałem do siebie, że temat może zostać spłycony, ale dwie godziny na srebrnym ekranie rządzą się swoimi prawami i to normalne, że nie dowiemy się wszystkiego.
W wrześniu wreszcie przeczytałem książkę Grzebałkowskiej. Kiedy już zacząłem, to zagłębiłem się w naprawdę rewelacyjną literaturę. Czytałem jednym tchem. Autorka stała z zewnątrz i przekazywała opinie bez oceny. Może zabrakło mi głębszego potraktowania płaszczyzny muzycznej w części o Tomku, ale byłem w stanie znieść jej brak w zamian za rzetelnie oddane pozostałe tła z życia ojca i syna. Książka była świetna i z niecierpliwością zacząłem odliczać dni do premiery filmu.
* * *
I nagle, pewnego wieczoru klikam w link zalajkowany przez Roberta z PH i Świata Czytników. Okazuje się, że Wiesław Weiss, redaktor naczelny Tylko Rocka, wieloletni przyjaciel Tomka Beksińskiego ma mocno negatywne zdanie o filmie, nazywa go nikczemnym, ale jednocześnie wydaje 700-stronicową książkę o Tomku. Czy to tylko zagrywka pod lepszą sprzedaż własnej książki?
* * *
W ostatnią środę idę do kina. O 22:20 w Cinema City jest tylko tylko 5 osób na seansie. Po bloku reklamowym okazuje się, że jedna parka pomyliła projekcję i szybko ucieka szukając odpowiedniej sali. Zostaje nas trzech... jak w Genesis po odejściu Hacketta.
Pierwsza scena pokazuje Tomka w 1977 roku. Grający jego rolę Ogrodnik pląsa po mieszkaniu jak małpa a ja na sali kinowej doznaję jednego z najbardziej przejmujących uczuć jakie człowiek może doświadczyć: wstydu za całą ludzkość. Czułem się zażenowany i się po prostu wstydziłem. Nie takiego Tomka znałem.
Ale taki nie był człowiek który przetłumaczył na język polski wszystkie Bondy i Pythony, człowiek, dzięki któremu słuchamy new romantic, neo-prog rocka, Hammilla i LPD.
Jeszcze kilka dni temu wydawało mi się, że Wiesław Weiss przesadza pisząc, że to jest nikczemny film, i nawet jeżeli dostanie Oskara, to wciąż będzie nikczemny. Dziś się po prostu z tymi słowami zgadzam.
Jest mi przykro, że człowiek, którego dusza zawiesiła się gdzieś pomiędzy poezją ukrytą w muzyce Robina Trowera, Rorego Gallghera, Nicka Cave'a, Petera Hammilla, Marianne Faithfull, New Model Army, Camel, Pink Floyd i 100-ką innych zespołów i wykonawców, został zrównany do małpy odgrywanej przez Ogrodnika.
Być może jestem wyznawcą Tomka Beksińskiego i czczę go za każdym razem słuchając Stationary Traveller - Camel, Radio K.A.O.S. - Rogera Watersa lub In Camera - Petera Hammilla. Nawet jeżeli tak jest - to moim prawem jest tak myśleć. Wiesław Weiss ma rację. Film Ostatnia Rodzina to zły film.
Wydaje mi się że szkoda tej recenzji na tego bloga.TO powinno się znaleźć w Teraz Rock oraz Polityce.Chylę czoła.Pzdr.
OdpowiedzUsuńPowiem krótko. Twoja recenzja jest dla mnie wystarczająco wiarygodna, żebym oszczędził sobie oglądania.
OdpowiedzUsuńMój muzyczny smak ukształtowała przede wszystkim Trójka. Roli Tomka nie da się tu przecenić. Prawdopodobnie czułbym się paskudnie oglądając w tej roli kogoś kto nic nie zrozumiał z tej roli, z tego klimatu.
Dzięki.
Książka Grzebałkowskiej też nie jest żadną wielką literaturą. To raczej zmanierowana i pretensjonalna grafomania z nieukrywanym, przebijającym natrętnie poczuciem wyższości autorki. Do tego wszystkiego, jak przystało na "dziennikarkę" Wyborczej musiała inkrustować książkę namolnymi odniesieniami do żydów i antysemityzmu. Bez tego, najważniejszego tematu świata, nie ma sensu pisanie żadnej ksiazki. A postać Tomka też jest tam mocno spłycona, dobór cytatów pod tezę, wyselekcjonowany tak aby pokazać niezrównoważonego świra. Oparła się na opiniach kilku osób znających go słabo, lub przelotnie. Weiss skoncentrował się na opiniach prawie STU jego dobrych znajomych i przyjaciół co daje obraz zupełnie inny, głębszy i pełniejszy. Wg mnie ksiażka Grzebałkowskiej, używając porównania muzycznego to jak zgrabnie zmontowany teledysk z MTV w zestawieniu z wielogłosowym, polifonicznym oratorium (książka Weissa)
OdpowiedzUsuń