zdjęcie ze stocku dla przyciągnięcia uwagi |
Zimą kilka osób widziało mnie jak biegałem na krótko. Powtarzałem za każdym razem to samo: niby zima, ale jest przecież kilka stopni na plusie, czasem jest dokładnie tyle samo w zimny czerwcowy poranek. Z drugiej strony były dni, kiedy trochę mnie przymroziło, ale przecież nie była to walka o życie jak w oskarowej roli Leonardo Di Caprio, a jedynie grzeczne i komfortowe truchtanie dookoła jeziora, a największy dyskomfort był taki, że iphone się szybciej rozładowywał i musiałem dbać o to aby wybiegać z naładowanym na full.
Wczoraj i dziś temperatury podeszły pod 30 stopni. Cytując wspomnianego Antoniego: wysypują się porady blogosfery przestrzegające przed przebiegnięciem choćby metra bez bidonu z
I czytając kolejny raz wpis Antoniego:
Przecież nikt (prawie) nie zamawia pogody na zawodach. Może się zdarzyć że będzie wiało, może też padać. Może być ślisko, błotniście, twardo i miękko. Nic to przecież dla nas – wszystko zniesiemy, trenowaliśmy w każdych warunkach. Tylko przed upałem chowaliśmy się w cień. A właśnie na upalnych, letnich zawodach pogoda zbiera wśród biegaczy najokrutniejsze żniwa.- dochodzę do wniosku, że ja celowo nie szukam komfortu. Wręcz przeciwnie!
Ten dyskomfort mnie zwyczajnie kręci. W tym dyskomforcie znajduję szansę na shackowanie systemu, na znalezienie tych kilku ekstra sekund na zawodach.
Wielokrotnie powtarzałem, że nie jestem typem człowieka, który biega rano, że zdecydowanie bardziej wolę wieczorne treningi, ale od jakiegoś czasu wstaję rano i łamanie własnych wieloletnich przyzwyczajeń zaczyna jednocześnie wchodzić mi w nawyk, ale i sprawiać przyjemność.
I nie jest to jedyne szukanie dyskomfortu dla masochistycznej przyjemności. To szukanie dyskomfortu, który po czasie staję się rutyną, aby w odpowiednim momencie stać się przewagą.
Jest wiele prostych wymówek, które krążą po głowie:
- Wcześnie rano jest zbyt wcześnie.
- Późno wieczorem jest zbyt późno.
- Zimą jest zbyt zimno.
- Latem jest zbyt ciepło.
- Przed obiadem nie ma energii.
- Po obiedzie jest za ciężko.
Przełamanie każdego pozornego dyskomfortu da nam szansę do urwania kilku sekund, wtedy, kiedy będzie to nam potrzebne.
Na koniec małe uwiarygodnienie:
Jedyny bieg w życiu, który WYGRAŁEM to noworoczny parkrun 2019. Bieg startował 1 stycznia o 10:00 rano. Czy ktoś mi powie, że nie warto trenować w warunkach dyskomfortu związanego z kacem?! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz