cz. 1
Wszystkie noclegi w Cisnej i promieniu 30 km były zarezerwowane pół roku przed biegiem. Najbliższa miejscowość, którą pokazywało booking czy airbnb w długi czerwcowy weekend to było... Krosno albo Rzeszów...
- To może namiocik? - piszę do Dominka
- Namiocik?! Super!
Dwóch facetów koło (przed i po) 40-tki, zostawia swoje rodziny, jedzie 800 km w dół kraju aby spędzić dwie noce w namiocie i w międzyczasie przebiec 80 km kultowego biegu!? Rewelacja!
Czwartek 8:00, Gdańsk
Podjeżdżam pod Dominika ubrany w czapeczkę z daszkiem. Dominik wychodzi z bloku z kapeluszem na głowie. Razem możemy stworzyć doskonały band grający w stylu alt-country. Brakuje w sumie tylko gitary...
Ta znajduje się po kilku godzinach jazdy w Dąbrowie Górniczej. Zatrzymaliśmy się na stacji aby zatankować i wtedy... nasz wygląd sprowokował pewnego autostopowicza ze Szwecji do podejścia do nas aby zagadać, czy nie jedziemy w kierunku Krakowa... No jechaliśmy... Okazało się szybko, że wcale Kraków nie jest celem, ale Festiwal Muzyki Turystycznej jakieś 10 km za Cisną. Spędziliśmy więc resztę drogi ze Szwedem, który był Polakiem, który w wieku 10 lat wyemigrował do Szwecji razem z rodzicami, którego ojciec gra w zespole Słodki Całus do Buby, i który jedzie właśnie na ten festiwal.
Czwartek 17:00, Cisna
Jest bardzo dużo ludzi. Nie potrafię się odnaleźć. Rozbijamy się na polu namiotowym TRAMP. Mamy chyba 50 metrów do mety biegu. Pole jest ogromne i za dwa dni razem z autem i namiotem kosztuje nas 90 zł za dwóch. Nerwowo chodzimy po okolicy starając się załatwić tzw. sprawy.
- Spotykamy Pawła Zająca, który właśnie skończył Rzeźnika Sky. To nasza pierwsza rozmowa, więc bardziej skupiamy się na wypytaniu o kwestie trasy etc zamiast zapytać się jak mu poszło. Dopiero później zobaczyłem w wynikach, że Paweł wykręcił mega wynik.
- Pakiet odbieramy sprawnie, czapeczka, żelki, numerek, czip, folder i te sprawy.
- Idziemy coś zjeść. W losowo wybranej knajpie Dominik zamawia placki ziemniaczane, a ja pstrąga z pieca. Pijemy po 2 piwa i ciśnienie się stabilizuje.
- Dominik kupuje bochenek chleba za 17 zł od górala (mam nadzieję, że opisze tę historię u siebie na blogu, bo ten chleb przebiegł z nami cały bieg)
- Napisałem, że ciśnienie się stabilizuje, ale to nieprawda. Wracamy do namiotu i robimy tę niewdzięczną część, czyli przedbiegowy setup. Układamy w bagażniku ubranie na bieg, wypełniamy flaski wodą i izo, przypinamy numery... Tak aby rano wystarczyło 15 minut na pobudkę i wyjście do autobusu na start.
Budziki nastawiamy na 1:00. Pierwszy autobus z Cisnej do Komańczy odchodzi o 1:15 a ostatni o 1:45. Udaje mi się zasnąć chyba nawet na 2 godziny. Dominik podobno nie ma tyle szczęścia i większość tej mega krótkiej nocy przewraca się z boku na bok...
Nie zdziwię chyba nikogo pisząc, że obudziłem się o 0:45 bez budzika. Ciało astralne stwierdziło, że potrzebuję 15 minut więcej na wyszykowanie się i tak wróciło do mnie z podróży.
Kilka łyków izotonika, toaleta, ciasteczko, ubieranie się i w drogę... Na przystanku o ~1:30 stało kilkanaście autobusów. Wsiedliśmy do losowego. Około 2:30 byliśmy w Komańczy.
Komańcza do dla mnie miejsce symboliczne. Tutaj kończy się "mój" czerwony szlak. "Mój" czyli ten, który biegłem. Tutaj kończy się Łemkowyna. Dalej jest niewiadoma. Dalej jest ... Rzeźnik. Na asfalcie stoi blisko 1300 osób. Każdy ze swoją parą.
Klasyczny Rzeźnik to bieg w parach. Trzeba dbać o partnera. Nie można oddalić się na więcej niż 100 metrów. Oznacza to, że trzeba albo biec razem, albo co jakiś czas czekać na partnera u podnóża albo u szczytu wzniesienia.
Bieg Rzeźnika nie jest sumą silnych stron dwójki biegaczy. To suma ich indywidualnych słabości. Na szczęście jest jeszcze jedna zmienna, która potrafi całkowicie odmienić obraz walki i rywalizacji.
Bieg Rzeźnika do suma indywidualnych słabości dwójki biegaczy pomnożona przez "teamspirit".
To jest naprawdę unikalne doświadczenie.
W Rzeźniku nie można "oddać życia na przyjaciela". Nie można wypowiedzieć słynnej kwestii z każdego filmu wojennego: "biegnij dalej, a ja będę Cie osłaniać". Rzeźnik to gra, w której można wyłącznie przetrwać wspólnie, albo wspólnie zginąć. Nikt nie oddaje życia za przyjaciela. Wygrywa tylko zespół, a zespół w tym przypadku to dwie osoby. Ani jedna mniej.
Piątek 3:00 Komańcza
Wystartowaliśmy.
Piątek 3:03 Komańcza
- Muszę się odlać - mówi Dominik
- Mi w sumie też chce się lać
Stoimy na skraju drogi i lejemy patrząc jak wyprzedza nas z 800 osób. Jedna z nich wykrzykuje półżartem
- Ale zgrany team!
cdn.
cz.3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz