Zacznijmy chronologicznie.
To było kilka tygodni temu, kiedy Adam Baranowski opublikował wpis na temat jego osobistej relacji z parkrunem. Pisał, że nie jest mu po drodze, aby się ścigać, aby myśleć wieczorem o tym co zjeść na śniadanie, że soboty traktuje relaksacyjnie.
Ja byłem w kontrze, zaatakowałem Adama, że ludzie czekają nie niego, ale nie takiego co przyjdzie pobiec na zaliczenie, ale takiego, którego można pobić bez żadnych forów. Adam na to zagrał pokerowo. Oskarżył mnie o egoizm, że patrzę tylko na swoje potrzeby, że kreuję sytuację pod to co ja sam chciałbym osiągnąć - czyli mieć przed sobą Adama walczącego o życiówkę i biec za nim wpatrując się w jego łydki.
Dostałem szacha. Przemyślałem temat i musiałem uciekać królem na pole po skosie. Zapytałem więc Adama gdzie planuje biec na full, a ja się tam zapiszę i zrealizuję swoje fantazje o bieganiu za mistrzem.
- Bieg do źródeł - napisał Adam
[minęły 2 minuty]
- Zapisany opłacony! - odpisałem
W przypływie emocji nazwałem swoją wirtualną drużynę... "egoistycznie patrząc na łydki Adama". Cel był taki, aby zacząć szybciej, zrobić positive splita, przytrzymać się elity patrząc na łydki Adaam i zobaczyć po którym z 10 km w tempie ~3:40 odpadnę.
* * *
Niestety 15 czerwca nastał szybciej niż się spodziewałem. Nakrył mnie niespodziewanie, można powiedzieć, że w trakcie treningu pod Rzeźnika, bez żadnego wyostrzania, bez pracy nad szybkością... baaa... nawet bez ani jednego dnia przerwy w treningach.
Dodatkowo był to wyjątkowy ciepły 15 czerwca, a poprzedni wieczór spędziłem na jak zwykle udanym spotkaniu z Kamilem i rodzinami.
No i jeszcze chciałem przetestować nowe, pożyczone ze Sklepu Biegacza buty.
Wymówki, wymówki, wymówki... tak byłoby najłatwiej. Ale jednak dziś rano spiąłem się w sobie i postanowiłem bazując na materiale, który mam, ulepić jak najlepszy bieg. Pozostało mi tak naprawdę odpowiednie śniadanie, rozbudzenie się, rozgrzewka i nastawienie mentalne.
* * *
GIWK czyli Gdańska Infrastruktura Wodociągowo-Kanalizacyjna przygotował nie tylko bieg, ale całą imprezę. Przyjechałem tutaj z żoną i trójką dzieci. Co prawda nie wzięliśmy udziału w biegu rodzinnym na 3km, ale innych atrakcji nie brakowało, począwszy od toru "przeszkód" dla dzieciaków, poprzez wodę z saturatora, lody z ciekłego azotu czy gigantyczny tort. Bieg tak naprawdę był tylko dodatkiem do tej imprezy... ale z drugiej strony zebranie 450 osób, które pobiegną 10 km to nie jest aż tak mała rzecz.
* * *
5 minut do startu. Stoję w cieniu drzew przed wejściem do strefy startu nr 1. Tak tak! Tej samej strefy, do której za chwilę wejdzie Adam Baranowski, Tomek Bagiński i Antoni Grabowski. Moi biegowi idole. Nie oznacza to, że będę z nimi dziś walczył, ale oznacza, że ... są na moim celowniku... nierealnych zadań do wykonania. Pierwszy raz w życiu nie patrzę na nich zza tasiemki, a nawet teoretycznie mogę ustawić się przed nimi.
Staję jednak na samym końcu, tak aby wmieszać się w początek strefy 40-50. I muszę przyznać, że był to idealny wybór, bo tuż po starcie nie było żadnego przepychania ani walki o pozycję. Ułożyliśmy się i rozciągnęliśmy mniej więcej tak jak staliśmy...
Na łydki Adama popatrzyłem może przez pierwsze 15 sekund. Chwilę dłużej widziałem głowę Antoniego, ale tylko dlatego, że ma prawie 2 metry wzrosty i nie zauważyć Antoniego to tak jakby nie zauważyć latarni morskiej w Świnoujściu.
I zostałem w końcu sam ze sobą. I z tradycyjnymi pytaniami i przemyśleniami:
- po chuj mi to.... ?
- 10 km to najtrudniejszy dystans!
- ja prdl jeszcze 9 kilometrów
- ale gorąco!
- jak zacznę rozkładać dystans na parkruny to wciąż będzie w chuj daleko
- inni ludzie uprawiają inne dyscypliny sportu i też są szczęśliwi i poważani
- jeszcze inni ludzie nie uprawiają nic i są szczupli
- czy jestem w stanie przestać myśleć na 30 minut?!
- czy jak zwolnię o 1 minutę na km to wyprzedzi mnie tyle osób, że morale mi padnie, czy przetrwa?
Mam w sobie coś takiego, że biegnę równym tempem od początku do końca. Teoretycznie to dobrze, ale od zawsze mam ochotę pójść w trupa od początku i zobaczyć czy to ograniczenie nie leży w głowie i czy przy odpowiedniej motywacji nie da się dobiec trupem aż do mety.
Dziś biegłem jednak tradycyjnie, osoby, które wyprzedzałem po prostu zwalniały, ja tylko trzymałem tempo. Niektóre z tych wyprzedzanych biegły w okolicach 4:00 ale tak sapały, tak dyszały i charczały jakby ktoś je mordował... To była totalna walka o życie. I wtedy pojawiało się we mnie pytanie? Czy się nie pieszczę ze sobą za bardzo? Czy gdybym tak samo dyszał, gdybym doprowadził swój organizm do takiego teatralnego ekstremum czy moje tempo nie byłoby 30 sekund na km szybsze?
Niestety nie potrafiłem nic zrobić aby to zmienić. Biegłem pomiędzy 4:00-4:05 i nie mogłem ani przyspieszyć (nie pozwalała mi na to fizyczność) ani zwolnić (na straży stała psyche)
Na szczęście zostało już mniej niż połowa biegu. W punkcie z wodą chwyciłem gąbkę. Nie do końca wiedziałem co chcę z nią zrobić. Szkoda dobrej wody :) Zamiast przetrzeć nią twarz i kark po prostu się z niej napiłem. Mam nadzieję, że nie była to gąbka z odzysku i Antoni nie przecierał się nią wcześniej po głowie ;)
Pętle po Parku Reagana były pełne zakrętów. Może to i dobrze, bo bieganie od zakrętu do zakrętu absorbuje głowę. Chodnik, szuter, asfalt (?), jakieś fragmenty po trawie, gdy wyrzucało mnie z zakrętu.
W okolicach 7-8 km biegłem ścieżką prostopadłą do morza. Obok mnie biegł Piotr Bogdański (praktycznie cały bieg zmienialiśmy się na prowadzeniu patrząc sobie wzajemnie na łydki). Po jednej z nawrotek wpadliśmy na fragment ścieżki, gdzie mijaliśmy biegaczy, którzy byli za nami. Takiego personalnego dopingu nie miałem nigdy wcześniej :) Dziękuję za każde imienne słowo motywacji, które wtedy usłyszałem... Skrzydła rosły!
No i w końcu finisz. Nie potrafię ciągle wytłumaczyć sobie czemu go odpuściłem. Może dlatego, że moja biała koszulka na ramiączkach ważyła już 2kg potu i wody z gąbki, której nie wyssałem? A może dlatego, że nie wiedziałem, nie miałem świadomości o co walczę? Nie przyspieszyłem, nie zwolniłem, po prostu dobiegłem do mety.
40 minut 3 sekundy. Podobno ten bieg ma 10 km, ale zegarek pokazał 9,78. Mierzony taśmą tyle może mieć, jednak kilka agrafek potrafi przestaiwić gpsy.
26 miejsce na około 450 zawodników. Niby rewelacja, prawda? 5 miejsce w M40!
A teraz zróbmy symulację, co by było gdybym pobiegł 3 sekundy szybciej! 3 sekundy, które absolutnie były w zasięgu:
- Złamałbym drugi raz w życiu 40 minut na 10 km.
- Byłbym 4-ty w kat. M40
- Ponieważ podia nie dublują się, a jeden czterdziestolatek wyszedłby na scenę w kat. OPEN...
- STAŁBYM NA PODIUM!!!
- A konferansjer musiałby mnie zapowiedzieć wymieniając nazwę drużyny "egoistycznie patrząc na łydki Adama"
- Dostałbym 50 zł do wydania w sklepie sportowym :)
Faaaaak! Taka przygoda mnie ominęła! Tylko dlatego, że nie docisnąłem w przygotowaniach kilku drobnych rzeczy...
ALE są też bardzo ładne zdjęcia z podium:
Antoni w kategorii:
Agnieszka Baranowska + cytat Adama "Halo halo... chcesz mieć więcej zdjęć mojej żony niż ja mam?"
Adam, powiem Ci szczerze, że mam też zdjęcia Twojej Teściowej :)
* * *
Na koniec trochę poważniej. Na koniec wygłoszę mądrość. Oto ona:
Uczymy się całe życie. Niby to frazes, ale spoglądając na tempo swojej własnej nauki nie wyobrażam sobie, że wystarczy mi życia aby nauczyć się połowy tego co powinienem.
Ile ja już lat biegam? Chyba siedem... Byłem już w różnych miejscach począwszy od zasapania się na jednym okrążeniu bajorka, poprzez zrzucenie 40 kg, biegi ultra, ŁUT150 i równię pochyłą, przybranie 30 kg i utratę przyjemności z biegania. Dziś jestem na fali, kolejny raz zrzuciłem 40 kg i biegam szybko jak nigdy wcześniej.
Ale najważniejsza zmiana, która we mnie nastąpiła jest taka, że przestałem wartościować i oceniać biegi i bieganie - zacząłem je po prostu kochać. W bieganiu nie ma równych i równiejszych, niezależnie od tego czy spotykamy się na parkrunie, 10 km po asfalcie, czy na górskim ultra. Fajnie jest się pościgać, fajnie rywalizować. Każdy ma swój własny Everest i ważne jest aby się po prostu na niego wspinać.
Ja akurat dziś nauczyłem się, aby każde zawody traktować poważnie na tyle na ile pozwalają okoliczności.
https://twitter.com/errareergosum/status/1140512441442414593?s=09
OdpowiedzUsuńTrochę humoru :) Po prostu natknąłem się na tego twit'a po przeczytaniu wpisu :)
Ale się naśmiałam przy czytaniu. Też biegłam ten bieg, ale do podium więcej mi brakowało :) Ale za to nawet tańczyłam układ fal ze wstążką pod sceną i masaż nóg był świetny. Dlaczego po ultra nie ma masaży, tylko po miejskich dyszkach?
OdpowiedzUsuń