niedziela, 23 września 2018

Rozbieganie po Poniewierce, niedziela chomika i kolejne plany biegowe


Po Kaszubskiej Poniewierce do biegania wróciłem dość szybko. Zamiast wolnego poniedziałku zrobiłem sobie wolą niedzielę i poniedziałek a we wtorek pokręciłem 10 km na bajorkach i jeszcze dołożyłem kilometr na basenie. Nogi były ciężkawe, ale szły do przodu w tempie 5:30 min/km bez większych protestów. W środę chciałem trochę szybciej, w okolicach 5:00 min/km ale udało się to tylko przez pierwsze dwa kilometry. Potem było gorzej. Na tyle, że nawet PJ Harvey w słuchawkach nie dała rady i po 8 km wróciłem do domu. Zmęczony i chyba nie do końca zregenerowany. Choć nie czułem już żadnych zakwasów do końca zregenerowało mnie dopiero wieczorne piwko z Joszczakiem i Dominikiem :)

W czwartek poszedłem biegać kiedy słońce zaszło i zrobiło się trochę chłodniej. Na początku biegałem bez sensu, a potem wpadł mi pomysł aby zrobić interwały 400 metrowe. Wymyśliłem tak, że bez patrzenia na telefon biegłem szybko całą długą prostą dużego bajorka (tą gdzie jest start parkruna) a pozostałą część obwodu wolniej. Krew poszła trochę szybciej w tętnicach, przepaliłem resztki zmęczenia po Poniewierce i wróciłem do domu z uśmiechem. W piątek 5 km na tzw "zaliczenie" spokojnym tempem 5:40. Bardziej niż biegać chciałem sobie posłuchać Doorsów :) Sobota - parkrun - wiadomo. Wczoraj o tym pisałem, bez szaleństwa. Nie na rekord. Aczkolwiek jestem mocno zainspirowany tym co pisał Waldek Miś, że on będzie biegał parkruny już wyłącznie jako sprawdziany mocy, a nie towarzyskie biegi.

No i doszliśmy do niedzieli. W zawodach nie startowałem, bo za późno się zorientowałem z zapisami na 56 Bieg Westerplatte. Co prawda nie otwieram piwka jak Adam Baranowski i nie śledzę wyników na instagramie (leniwie rzucając okiem i tyle). Śledziłem je na endomondo :) Sporo znajomych biegło i dostało ode mnie endomondowego lajka. Pogoda się udała. Chłód pozwalał zachować więcej energii na bieg.

Ja natomiast wstałem wyspany o 6:30 i pomyślałem, że to idealna niedziela na chomikowe długie wybieganie. Joszczak za każdym razem się dziwi jak ja mogę biegać w kółko! Ale mi się to naprawdę podoba. Naprawdę lubię biegać w kółko. Dzięki takiej trasie odpoczywa mi głowa. Nie muszę się zastanawiać gdzie pobiec, nie muszę myśleć kompletnie o niczym. Takie biegowe zen. Wkręcam sobie odpowiednie tempo i potem mechanizm ruchu pracuje automatycznie odłączając wszystkie pozostałe zmysły. Te włączają się dopiero kiedy coś w moim "systemie" dzieje się nieplanowanego: np. zaczynam się męczyć, albo chce mi się pić, albo ocierają mnie gacie... Nawet psy grzecznie schodzą mi drogi, a nie ja skaczę między psami.  Planem na dziś było 30 kilometrów kręcone po ~3 kilometrowych "ósemkach" w tempie nie gorszym niż 5:41 min/km. Na pierwszym kółku schowałem pół litra wody w krzaki i postanowiłem je wypić po 20 km. Na uszy słuchawki i zakolejkowane trzy płyty King Crimson: Discipline, Beat oraz Three of a Perfect Pair.

Dlaczego akurat takie tempo? Bo jest to tempo, które dałoby równe 4 godziny w maratonie. A ja czterech godzin nie złamałem jeszcze :) Chcę sobie utrwalić właśnie takie tempo dla spokojnych wybiegań w fazie zen.

Czy mam jakieś przemyślenia z biegu? Absolutnie żadnych! Oddałem się błogiemu relaksowi! Tempo cały czas było trochę poniżej 5:41 min/km więc nie stresowałem się koniecznością przyspieszania. 30 kilometrów pokonałem w czasie 2 godziny i 45 minut. Średnie tempo 5:31 min/km - czyli o 10 sekund szybsze od zakładanego minimum. Skoro biegło się tak dobrze i tak bezmyślnie, pierwszą myślą po włączeniu głowy było: "a może by tak dokręcić do 42 km?". Ale za chwilę przyszła kolejna: "kompletnie bez sensu, 42 km to już spory wysiłek, a 30 to ciągle dobry trening". Poszedłem z głową na kompromis. Postanowiłem wybiegać 3 godziny do końca. Udało się pokonać drogę 32,5 kilometra.


Czy taki trening jak dzisiaj jest prognostykiem, że złamałbym 4h już teraz? Tego nigdy nie wiadomo. Zostało niby mniej niż 10 km i pełna godzina. Ale to właśnie te 10 km, na których zaczyna się prawdziwa zabawa. 

* * *

PLANY

Zapisany jestem na dwie imprezy. Gdański Półmaraton będę biegł po raz pierwszy, naprawdę dawno nie biegłem połówki na wyniki i mimo, że to jeszcze odległe plany już się czuję zmęczony jak o tym myślę. 

Druga z nich to Bieg w Puszczy Bydgoskiej. 



Bieg jest w sobotę 6 października o 8:00 rano. Do wyboru są dystanse: 21, 42 i 64 km (trochę inaczej niż na obrazku powyżej, czyli 64 a nie 60, zaś 100 km jest rozgrywane w innym terminie). Biegłem tutaj rok temu. Moja forma pozwoliła mi wtedy ledwie doczłapać maraton i nie wyszedłem z punktu aby dokończyć najdłuższy dystans. Za to atmosfera i organizacja - BAJKA! Opisałem to wtedy w relacji (tutaj - klik).

Na bieg można się jeszcze zapisać i polecam to zrobić z całego serca, bo:
  • Jest blisko Trójmiasta, półtorej godziny jazdy A1, ogarnia się ten bieg w 1 dzień.
  • Jest niemal cały w lesie.
  • W Bydgoszczy są górki! 
  • Opłata startowa do końca września jest bardzo uczciwa - 75 zł.

Odnośnie 11 listopada nie muszę nic pisać od siebie. Przekopiuje zdanie od Adama i się pod nim podpiszę: "Na żaden z Biegów Niepodległości też się nie zapisałem. Jeszcze. Nie wiem, czy coś się w tej kwestii zmieni."

Za tydzień w Gdańsku jest jeszcze jeden bieg, o którym myślałem. Memoriał Olgi Gajdus. Więcej do przeczytania tutaj: https://thinkpinkpoland.pl/. Niestety nie będzie mnie na 80% w tym czasie w Gdańsku, ale jeżeli ktoś nie ma planów na niedzielę - to będzie bardzo dobry pomysł na jej spędzenie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy