sobota, 22 września 2018

Kącik biegowego melomana: Frankie Goes To Hollywood - Welcome to the Pleasuredome


To nie przynależność do gatunku determinuje czy muzyka mi się podoba czy nie. Poza tym metki często są nadawane przez handlowców, którzy chcą po prostu sprzedać towar. Czy wydany w 1984 roku dwupłytowy album Welcome to the Pleasuredome grupy Frankie Goes To Hollywood sprzedałby się tak samo dobrze jakby reklamować to jako nowe Lamb Lies Down on Broadway czy The Wall? To oczywiście mocno odmienny styl od tego co na swoich magnum opus prezentował Genesis czy Pink Floyd, ale... czy na pewno ścieżka, analizy tego albumu jako naturalną ścieżkę rozwoju rocka progresywnego byłaby aż tak błędna?


Welcome to the Pleasuredome to w dużej mierze dzieło realizatorskiego kunsztu Trevora Horna, który nie bez powodu kilka lat wcześniej zaistniał w zespole Yes, zmieniając w pewnym sensie kąt natarcia progresywnego mainstreamu na górę lodową lat 80-tych. W dużej mierze właśnie dzięki Trevorowi Hornowi Yes zderzył się z tą górą kilka lat później niż inni możni art-rocka lat 80-tych.

Przez długie lata żyłem w pewnym sensie zaślepiony wizją odrodzenia prog-rocka w latach 80-tych w postaci zespołów typu Marillion czy Twelfth Night i uważałem (wbrew nazwie gatunku: "progressive" = rozwijający się), że dobry prog rock musi być oparty na wzorcach wypracowanych w latach 70-tych przez King Crimson, Pink Floyd, Genesis, Yes czy Van der Graaf Generator, a wszelkie odstępstwa to po prostu inne gatunki. Trevora Horna uważałem za dziada, który miał czelność zepsuć Yes i z zespołu, który potrafił robić żeglarskie węzły w moim mózgu płytą Fragile zrobił popowe Owner of a Lonely Heart. 

Jest rok 2018, jakby nie liczyć jakieś 34 lata po premierze płyty Welcome to the Pleasuredome. Od nie mniej niż dekady wiem, że to świetny album. Ale nie zgłębiałem go od podszewki - do pojedynczego dźwięku. Posłuchałem, postawiłem plusa i zapomniałem.

Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Po prostu jakieś 2-3 tygodnie temu włączyłem tę płytę wychodząc pobiegać. I zanim pokonałem pierwszy kilometr poczułem, że to będzie bieg, gdzie Frankie Goes To Hollywood będzie ważniejsze od tętna, rytmu kroków i oddechu. To jest płyta gęsta od nieprzewidywalnych dźwięków, wyważona, dopieszczona, agresywna, ale jednocześnie dostojna. Setki dźwiękowych warstw, które mieszają się ze sobą. Tutaj jest wszystko co może charakteryzować najbardziej wydumany prog rock: długie, kilkunastominutowe utwory ze zmieniającym się rytmem i nastrojem, krótkie mówione przerywniki oddające ducha teatru na scenie, wielowarstwowe aranżacje, zmiany tempa, cover Bruce'a Springsteena (nie tylko Manfred Mann miał do tego prawo :)) 

Biegałem przy tej płycie kilka dni. Słuchałem jej w aucie, aż w końcu zdobyłem się na największy akt docenienia artysty - kupiłem płytę w oryginale, na fizycznym nośniku.

Nad Welcome to the Pleasuredome unosi się duch Pink Floyd. Słychać go przynajmniej dwukrotnie: pierwszy raz w tytułowej suicie, kiedy uderzenia w gitarę akustyczną tworzą dźwiękowe plamy łudzące podobne do tych z Welcome to the Machine, drugi raz w kompozycji The Ballad of 32, która atmosferą przywołuje klawiszowe klimaty Richarda Wrighta. Ale czy to jedyne oczko puszczane do Floydowego odbiorcy? Jest jeszcze kilka takich aranżacyjno-brzmieniowo-tekstowych momentów.

Welcome to the Pleasuredome to nie jest płyta, którą można puścić sobie w domu z głośników między Dire Straits a Sade. Ta płyta zakłóca spokój kanapowego nastroju. Jest stworzona do słuchania na słuchawkach, w samotności, czyli idealnie nadaje się do biegania. Najlepiej w nocy, najlepiej późnym latem. Kiedy organizm wchodząc w II zakres zaczyna pewne bodźce z otoczenia wybierać selektywnie Frankie Goes To Hollywood potrafi się doskonale przebić przez wszelkie niewygody niedostatecznego dotlenienia i dostarczyć te pożądane (bądź niepożądane?) bodźce do zmysłu propriocepcji. Zamykam oczy, odpływam przy muzyce i kończyny biegną same.

Nie znajduję tak dobrych płyt do biegania zbyt często. Welcome to the Pleasuredome to moje zagubione ogniwo prog rocka, które doprowadziło muzykę do powstania dekady później takich arcydzieł jak np. Random Access Memories - Daft Punk



LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy