sobota, 29 września 2018

Wykuwanie życiówki na parkrunie Gdańsk-Południe #115

Jak się coś powie głośno, to potem ciężko się z tego wycofać, a ja kilka wpisów temu chlapnąłem, że chcę się w tę sobotę zmierzyć z życiówką na 5 km. Nie rzucałem sam sobie tych obietnic bez wsparcia na solidnych fundamentach. Robię cały czas uczciwy trening, schodzę z masy i mam wysokie morale :) No i jeszcze tydzień temu Waldek Miś prawie złamał 20 minut pisząc potem, że skończył się czas turystycznego biegania i chce traktować sobotnie parkruny jak sprawdziany formy. Ja też tak chcę.


Parkrun to taki biegowy kameleon, który dopasowuje się do oczekiwań. Bo jeżeli chcesz biegać turystycznie - proszę bardzo! Niemal w każdym tempie możesz znaleźć ekipę konwersacyjną. Ale jak potrzebujesz trochę więcej motywacji do przegonienia kopyt po betonie - zawsze wypatrzysz przed sobą koszulkę, którą można dopaść i pościgać się do aż mety. Tego nie masz na żadnym samotnym treningu.

Ale po każdej deklaracji pojawia się dość spory cień niepewności, który doczepia się i krąży nad tobą jak deszczowa chmura w kreskówce. A ja zamiast powoli się wycofywać z deklaracji, chować głowę do żółwiej skorupy i liczyć na to, że jak się uda to się uda, a jak się nie uda, to się jakoś z tego wykręcę, ja zacząłem jeszcze głośniej to deklarować każdej napotkanej osobie. Od kilku dni piszę o tym w kółko Michałowi i Dominikowi, wczoraj powiedziałem przypadkowo spotkanemu na treningu Kamilowi, a dziś przed samym biegiem to już każdemu z kim zaczynałem rozmowę... normalnie jak baba.

Ale z drugiej strony ta ciemna chmura niepewności uczepiona tuż nad moją głową sprawiła, że kiedy wyskoczyłem wczoraj przez meczem Polska-Włochy do sklepiku po jakiś alko to kupiłem... jedno piwo (w piątek!! i to meczowy piątek!!). Ta sama chmura powstrzymała mnie od ostrych treningów wczoraj i przedwczoraj i zamiast klepać kilometry albo robić sobie kolejne testy czy pobiegnę treningowo na rekord zwalniałem do rozsądnej prędkości, spuszczając jedynie trochę ciśnienia w kilku szybkich setkach na koniec treningu.

No i w końcu nastał ten dzień, który miał być jak każdy inny, ale wkręciłem sobie, że będę robił dziś mój personal best na 5 km, który wynosił nieoficjalnie 21:38 (kręcony na stadionie a mierzony telefonem na gps'ie, wiec taki rekord z dupy) oraz oficjalnie 21:56 na parkrunie w marcu 2014. Oczywiście to nie są żadne rezultaty, które mogą robić na kim wrażenie, ale dla mnie prywatnie, w moim osobistym kontekście, tego dołka w jaki przez te 4 lata wpadłem i jak mozolnie się z niego wygrzebuję, to jest poziom szalenie ważny. Poziom, który określa nowy horyzont na jaki mogę spojrzeć. Horyzont, na którym jestem ja, moja waga i zdrowie, moje marzenia, moje ambicje. Mam wciąż w sobie dużo gniewu do samego siebie za ostatnie 4 lata, ale może bez nich nie zebrałbym tyle doświadczeń, które mogę wymieszać z tym gniewem. Być może właśnie taka mikstura gniewu i doświadczeń sprawi, że nie przyjdzie mi do głowy spocząć na laurach, co byłoby jednoznacznie z ponownym staczaniem się z obranej drogi. Wiem, że tego boi się Dominik, mój Pan Myiagi :)

Pobudka o 6:30. Idealnie. Spokojnie można wypić kawkę i zjeść holenderskiego wafla z karmelem. Cała rodzina spała, więc zagłębiłem się w lekturę Północy Scotta Jurka. Przyjdzie oczywiście pora na osobną recenzję tej książki, ale jestem w połowie i zaczyna mi się bardzo podobać. W końcu Jurek zaczyna wchodzić w długie, kilkustronicowe dygresje na tematy około biegowe, począwszy od spotkania niedźwiedzia, a przechodząc do tego jak Karl Meltzer wyjadł kiedyś cały minibarek w hotelu i wypił wszystkie piwa i małpki myśląc, że to jest za free :)

Na starcie szukałem kogoś, kto biegnie pomiędzy 21 a 22 minuty i będę mógł potraktować jako punkt odniesienia jego plecy. Sam chciałem trzymać tempo pomiędzy 4:15 a 4:20. Po krótkiej rozgrzewce pogadałem chwilę z Tomkiem Długoszem, że jego zegarek ma taką właściwość, że pokazuje jaki czas będzie na mecie obliczając aktualne tempo i przebyty dystans. Tomek czuł lekką obawę kiedy powiedziałem, że chcę biec na ~21:30, ale kiedy wystartowaliśmy to on pognał przodem, a ja przez pierwsze 200 metrów szukałem miejsca dla siebie. Zupełnie nie pomyślałem o tym, żeby nie ustawiać się w środku stawki :) Na szczęście dość szybko wszystko się ułożyło. Biegłem kilkanaście metrów za Tomkiem, obok robił swoje "psie interwały" Krzysiek Łapuć. Spojrzałem na endomondo i pokazało mi, że biegnę w tempie 4:19 min/km. Dokładnie tak jak chciałem. Spojrzałem przed siebie, a tuż przed oczami miałem czerwoną koszulkę Orlen Maratonu, w której ukryty był, odwrócony ode mnie plecami Walter Rajkowski. Po kilkudziesięciu metrach biegu krok w krok zapytałem się, (widząc, że biegnie idealnym dla mnie tempem) czy nie ma nic na przeciwko abym się przez kilka kilometrów powiózł na jego plecach bezmyślnie stawiając kroki w jego tempie?

- "Rok temu to było moje tempo maratońskie" - odpowiedział

Przyjąłem to jako zaproszenie i przestałem myśleć o czymkolwiek. Okrążyliśmy bajorko i kiedy zaczęliśmy wbiegać na przesmyk Walter zaczął się ode mnie oddalać. W normalnych warunkach pewnie bym odpuścił, ale biorąc pod uwagę, że drugi kilometr ułożył się także na 4:17 min czyli tempo dające mi życiówkę, pociągnąłem do przodu i utrzymałem się pleców Waltera.


W tym momencie zacząłem wierzyć, że się uda. Sapałem jak lokomotywa, ale wszystkie systemy, mimo że pracowały na naprawdę wysokich obrotach wydawały się w pełni sprawne. Trzeci kilometr jest najgorszy, bo prawie cały czas biegnie minimalnie pod górkę, a przy wbiegnięciu na małe bajorko już nie minimalnie, ale trzeba skrócić krok, wbiec pod górkę, a będąc już na prostej ścieżce wziąć kilka głębszych oddechów. Trochę to wybija z rytmu, dlatego trzeci kilometr w czasie 4:28 nie był znakiem osłabnięcia, ale po prostu najtrudniejszym (jak zawsze) kilometrem tego biegu.

Pierwszą próbę wyprzedzenia Waltera podjąłem właśnie w aphelium biegu, w połowie małego stawku. Zbiegłem na ścieżkę obok i przyspieszyłem... albo mi się wydawało, że przyspieszyłem bo dystans między nami ani drgnął :) Pokornie wróciłem za plecy Waltera i wspólnie polecieliśmy kółko do końca i łącznikiem w dół do dużego stawku dochodząc (w końcu!) Tomka Długosza, który się odgrażał, że będzie biegł na 22 i pół minuty, a leciał o wiele szybciej! 4-ty kilometr w 4:15.

Drugą próbę wyprzedzenia Waltera podjąłem w połowie długiej prostej na dużym stawie, 500 metrów przed metą. Efekt był taki sam. Zbiegłem na ścieżkę obok i przyspieszyłem... albo mi się wydawało, że przyspieszyłem bo dystans między nami ponownie ani drgnął :)

Na finisz nie miałem już sił. Była tylko jedna jedyna rzecz na świecie, która mogłaby mnie zmusić to większego przyspieszenia na tych ostatnich metrach: wyłaniający się z boku Kamil Żmudziński. Ale to było nierealne, bo Kamil w tym czasie smacznie spał w Iławie.

Ostatni kilometr 4:02. Wpadam na metę tuż za Walterem. Czas 21 minut 22 sekundy. Ten oficjalny, na stoperze. Nowa życiówka :)


Czy byłbym w stanie coś dziś urwać? Może kilka sekund na starcie, gdybym ustawił się w linii startu a nie w środku stawki. Ale w trakcie biegu raczej nie. Jestem mega zadowolony. Taki jest dziś mój limit. Trzeba trenować dalej i kolejnymi mozolnymi krokami zbliżać się do granicy 20 minut.

Na mecie, kiedy Walter chciał mi przybić piątkę, za wspólny bieg, ja poczułem taką wdzięczność, że po prostu otoczyłem go męskim uściskiem ramion :) Kilka sekund za nami wpadł na metę Tomek, także ze swoją nową życiówką. Generalnie był to parkrun, na którym padło 9 życiówek!


Droga do 19:59 jest jeszcze długa i wyboista. Pomiędzy jest wiele etapów pośrednich. Póki co nie jestem nawet w stanie zrobić 5 powtórzeń 1 kilometra w czasie 4 minuty każdy z dowolnie długą przerwą między nimi. Ciekaw jestem jaki nakład sił jest potrzebny aby zbić 17 sekund na każdym kilometrze? Przyszłość pokaże. Boję się tylko jednego. Boję się, że jak to się uda, to się ponownie stoczę na dno :)

4 komentarze:

  1. Na początek może zapis:
    https://flow.polar.com/training/analysis/2859853639

    Ja naprawdę się nie spodziewałem że mi tak pójdzie jak poszło, bo ostatnio biegałem tydzień temu na parkrunie w Gdańsku (park Reagana) i tam nawet życiówki nie zrobiłem ;)
    Teraz gdybyś mnie nie zaczepił, na pewno też bym nie zrobił, tylko pobiegł rekreacyjnie w długim rękawie :D

    A propos schodzenia poniżej 20 minut...
    To ma być na tej trasie, czy może być inna? Bo na Przymorzu biegnie się szybciej, nie ma tego przewyższenia na 3 km. I trasa jest chyba kilkadziesiąt metrów przykrótka ;) Tam mam rekord zrobiony w maju 21:10...

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam, parkrun na Przymorzu jest krótszy i szybszy i można lepszy czas wykręcić.

    Moja życiówka z września 20:55. Chciałbym zbić do 20:30 w tym sezonie. 20:00 mało realne raczej. Trzeba swobodnie biegać 1000m po 3:57 - 3:55, a do tego daleko jeszcze. Nogi za słabe IMHO.

    Powodzenia na biegu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, ale to znaczy, że życiówka na krótszym dystansie ma się liczyć tak samo? :D

      Szczerze mówiąc nie wydaje mi się, aby jeden i drugi parkrun były inaczej mierzone. Może po prostu na Przymorzu bardziej ścinamy zakręty?

      Co do łamania 20:00 to u mnie jest to głównie kwestia wagi. Zacznę poważne przygotowania i atak na 20:00 dopiero kiedy zrzucę jeszcze z 7 kg. Jak się uda jedno, to drugie będzie trochę jakby skutkiem ubocznym.

      Usuń
  3. Nie, życiówka na konkretnej trasie to życiówka na konkretnej trasie.
    Podobnie w City Trail, wszystkie mają 5k, ale każda trasa o innym stopniu trudności.

    Tyle, że jak zrobisz życiówkę - lepszą - na szybszej trasie to psychicznie zachęca do zmierzenia się z trudniejszymi trasami.
    Tak to działa u mnie.

    7 kg to dużo do zredukowania. Praca na kilka kwartałów, żeby rezultat był trwały w/g mnie. Organizm musi się przyzwyczaić do nowych warunków hormonalnych.
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń

Podobne wpisy