czwartek, 20 września 2018

Podsumowanie Poniewierki

Mam od paru dni w głowie kilka niezwerbalizowanych obłoków myśli, które można by nazwać "podsumowaniem poniewierki". Ale nie jakieś konkretne, tylko takie trochę chaotyczne. Zapisze je głównie dla siebie, aby kiedyś w przyszłości wiedzieć jak zapamiętałem ten bieg tuż po nim, póki jeszcze emocje oraz fakty się nie zatarły.



  1. Brak kryzysu. Może zabrzmi to absurdalnie, ale brakowało mi tego kryzysu. Takie odbijanie się od dna niemożności i parcie dalej było przez lata moim ulubionym kolorem ultra. Coś czego doświadczałem na każdym większym biegu. Brakowało mi marszu przez kilka kilometrów ze spuszczoną głową, bez wiary w dobrnięcie do mety, z ledwie tlącym się płomykiem sił, które nagle potem dostawały jak ogień tlenu i buchały wielkim ogniskiem. Czegoś co miałem na ŁUT150 czy Harpaganie... Pierwszy sygnał ostrzegawczy, że kryzysu może nie być miałem już w sierpniu na Chudym, wtedy przeleciałem 54 km bez zatrzymywania a brak zwątpienia zrzuciłem na zbyt krótki dystans. Niestety 100 km też okazało się za mało.
  2. Tempo i limity. Na forum ultrarunning przewala się właśnie burza nad tym, czy limity na biegach są za krótkie czy za długie. Jeżeli chodzi o UKP, to 16 godzin na 100 km i +-2000 m przewyższenia to nie jest limit na spokojne przejście z kijkami. Wiedziałem o tym od początku i dlatego nie zdecydowałbym się ten bieg będąc w mojej zeszłorocznej formie. Myślę, że nawet 2 lata temu miałbym spory problem aby wyrobić się w limicie. Ten bieg trzeba biec. Ja szedłem tylko pod większe górki oraz 1-2 km po pierwszych trzech punktach (taktyczne zjedzenie drożdżówki w marszu i ułożenie się jej w żołądku). Do tego doszło jeszcze kilka kilometrów na zielonym szlaku przy Raduni, gdzie nie dało się biec, przynajmniej ja technicznie nie byłem do tego gotów. Jakby to wszystko zebrać to szedłem jakieś 15 km. Dało mi to 2 godziny i 10 minut zapasu nad limitem na mecie. Wydaje mi się, że próba zrobienia biegu na limit i tak wymagałaby przynajmniej 60% udziału biegu. 
  3. Sprzęt. Biegłem bez kijków i oceniam tę decyzję na plus. Mogłyby się przydać tylko w TPK. Jako obuwie wybrałem moje szosowe Asicsy Gel Glorify z nabiegiem 2000 km. Gdyby było mokro bez zastanowienia wziąłbym Salomony, ale pogoda była ok. Sucho na całym odcinku. TPK pokonałem dość sprawnie. Wywaliłem się trącając nogą o korzeń na prostym odcinku. A dzięki płaskiej podeszwie wiele odcinków pokonałem "szurając", co w trailach nie byłoby takie łatwe. Luźne szorty i lekka koszulka całkowicie wystarczyły. Dodatkową cienką bluzę na długi rękaw zdjąłem na 1 km i bez sensu ja całą drogę niosłem. Polska czołówka za 50 zł ze sklepu z elektronarzędziami całkowicie wystarczyła. Używam jej od 2015 roku i ciągle mi się nie zepsuła wbrew wielu obawom miłośników Petzli. Plecak Asicsa - wygrana z losowania fantów na którymś parkrunie - też dał radę. 
  4. Jedzenie. Kupiłem kilka losowych batonów oraz wziąłem dwa żele, które mi zostały po Chudym. Zjadłem oba, to tego jeden batonik plus to co na punktach: czyli po ćwiartce drożdżówki, bananie/pomarańczy, kanapce z wege pasztetem. Nie jem dużo jak biegam, może dzięki temu nie miewam kłopotów z żołądkiem. Nic mi się nie przewracało, nie czułem się ani pełny, ani głodny.
  5. Picie. Na pierwszych trzech punktach uzupełniałem bukłak do fulla mieszanką izo+woda. Do tego do softflaska lałem wodę i colę pół na pół. Jeden softflask wypijałem w punkcie, a drugi brałem w rękę. Łącznie przez całą wyprawę wypiłem około 10 litrów płynów
  6. Odwodnienie. Na mecie byłem trzy kilo chudszy niż na starcie. Jakbym nie pił, to bym był 13 kg chudszy :D Hehehe. Ale to potrafi tylko Dominik :)
  7. Zmęczenie na mecie. Brak większego zmęczenia na mecie. Finiszowałem jeszcze razem z kolegą z 30-tki. Dopiero po godzinie, kiedy wziąłem ciepły prysznic i wyszedłem w krótkich spodenkach na dwór to zaczęło mną trochę telepać. Adam Baranowski na szczęście schował mnie w samochodzie i zawiózł do domu. Przyznaję, że miał na tę okoliczność auto wysprzątane na błysk!
  8. Noc po biegu. Dramatyczna. Porównywalna z ŁUT150. Gorączka i trzęsawka. Pół nocy w łóżku, pół na półsiedząco na kanapie, a o 2:00 w nocy musiałem sobie usmażyć dwa jajka, aby przeżyć do rana. 
  9. Kilka dni po biegu. Praktycznie od środy brak fizycznych oznak zmęczenia. Brak odcisków na nogach, zniknęły zakwasy, zrzuciłem wodę z organizmu i ważę jakieś 2kg mniej niż przed biegiem. Tak jakbym te 2kg spalił podczas całej operacji UKP. Jedyne bolesne wspomnienie biegu to żebro, które po upadku na kamień/korzeń dalej boli. 
  10. Morale. Zdecydowanie na wysokim poziomie. Sukces motywuje do dalszej pracy. Kaszubska Poniewierka nie jest końcowym etapem, po którym chce się odpocząć.  Jestem w pełnej gotowości do dalszego treningu. Przybieganie na metę w 1/3 stawki to fajne uczucie, którego wcześniej nigdy nie kosztowałem i tak łatwo tego nie oddam.
  11. Podziękowania. Zebrałem sporo gratulacji po tym biegu na wielu różnych kanałach, gdzie "chwaliłem się" zdjęciami. Chciałbym z tego miejsca podziękować. 1 stycznia 2018 roku nie mogłem śnić, ani marzyć o takim biegu. A jednak warto mieć postanowienia noworoczne... 


PS. Delta wagi między zdjęciami 32 kg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy