sobota, 24 marca 2018

Kącik biegowego melomana: Alice in Chains - Jar of Flies

Jeżeli zamkniemy w dwóch słoikach chmarę much i te w jednym ze słoików będziemy głodzić, a dokarmiać te w drugim okaże się, że te głodzone będą żyć znacznie dłużej niż te dokarmiane. Taki eksperyment przeprowadzały kiedyś dzieci w trzeciej klasie szkoły w USA. Taka też była inspiracja okładki mini-albumu Alice in Chains - Jar of Flies. Trochę to podobne do nauk Wima Hoffa, według którego główną przyczyną chorób jest dobrobyt...


Zaczęło się od tego, że kilka dni temu chciałem posłuchać płyty Above - Mad Season - czyli amerykańskiej grungowej supergrupy składającej się z muzyków m.in Pearl Jam czy Alice in Chains właśnie. Above to płyta wyjątkowa, przyciągająca fanów różnych stylów muzycznych, w tym mnie, który sam siebie definiuje jako fan rocka progresywnego. Do grunge'u mi bardzo daleko... a może daleko mi było w pierwszej połowie lat 90-tych kiedy wszyscy dookoła słuchali grunge'u. W kontekście muzyki urodziłem się za późno i po prostu w moich latach 90-tych nadrabiałem zaległości i hurtowo słuchałem lat 70-tych i 80-tych...

No i te kilka dni temu biegnę sobie nad bajorko, słucham Wake Up, rozpływam się nad geniuszem Mad Season i nagle widzę, że w mroku ktoś nabiega zza pleców i rusza ustami w moim kierunku.

- Cześć, zdjąłeś słuchawki, więc nie będziesz mógł przeze mnie napisać teraz kompletnej recenzji w kąciku. 

Patrzę i nie wierzę! Aga i Adam Baranowscy 2h59min (dawno załamane) zwolnili do mojego tempa, ja wypiąłem pierś, wciągnąłem brzuch i przyspieszyłem kroku, co by wstydu nie było. Polecieliśmy dwa kółka razem, pogadaliśmy, pośmialiśmy się (np. z tego, że Adam w latach 0-29 lat był ode mnie grubszy i wszystko przed nim :)) i tyle miałem ze słuchania Mad Season. Recenzji nie będzie.

Natomiast dzień później klimat grunge'owy ciągle siedział mi w głowie. Wchodząc rano na orbitreka w mojej pruszczańskiej siłowni trochę na chybił trafił wpisałem Alice in Chains (podświadomość podpowiadała mi, że płyta macierzystego zespołu wokalisty Mad Season też musi coś w sobie mieć). Przescrollowałem okładki, które doskonale znałem ze starych Tylko Rocków: jakaś morda w dziwnych kolorach, koleś na plaży przysypany piaskiem, pies na trzech nogach, słoik z muchami.... o!! słoik z muchami musi być fajny :)

Mówię zupełnie poważnie - nie posłuchałem w całości przez całe moje życie ani jednej płyty Alice in Chains. Byłem przygotowany na to, że jak zaczną zawodzić to po prostu zmienię płytę. Nie miałem nawet większych nadziei, że będzie inaczej...

... i jak łatwo się domyślić - nie wyłączyłem, bo inaczej nie było by tego wpisu. Łatwo się też domyślić, że posłuchałem tej płyty jeszcze kilka razy. Biegając następnego dnia (na szczęście nie spotkałem Baranowskich), w domu, w samochodzie, czy raz jeszcze w pruszczańskiej siłowni.

Wciąga mnie w tej muzyce to, że ma tak wiele przestrzeni, że jest powolna, że słychać instrumenty, że snuje się mnóstwem akustycznych brzmień... Alice in Chains nagrywali ją po długiej i wyczerpującej trasie koncertowej. Wejście do studia i napierdalanie perkusją i gitarą na full to była ostatnia rzecz na jaką mieli ochotę. Dlatego jest tu tak wiele akustycznej gitary, grania szczotkami na perkusji. Całość zrealizowana jest analogowo, bez użycia konsoli Pro Tools.

Słyszę na tej płycie mało "złego grunge'u" z jakim kojarzę pierwsza połowę lat '90. Jest tutaj sporo melancholii, spokojnej strony Black Sabbath, trochę Bruce'a Springsteena, i bardzo dużo III - Led Zeppelin.

Kupuję tę 30-minutową EP-kę w całości i stawiam na bardzo bardzo krótkiej półce płyt grungowych i okołogrunge'owych, które robią na mnie duże wrażenie, obok:
  • Mad Season - Above
  • Mother Love Bone - Apple
  • kilku płyt The Smashing Pumpkins (trochę na siłę podłączonych pod grunge, ale jednak)
Dalej nie bardzo wiem jak ugryźć Pearl Jam (no nie podoba się!) Nirvanę (to taki Queen grunge'u) czy Soundgarden. Ale pewnie przyjdzie i na to czas...

LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy