Mam duże przyzwyczajenie do muzyki na nośniku. Można powiedzieć, że jestem idealnym klientem dla przemysłu muzycznego. Na co dzień głównie słucham ze streamingów, ale jeżeli jakaś płyta mi się podoba - dążę do tego aby zdobyć ja na czymś trwałym. Takim jak płyta CD albo LP, które przetrwają zagładę internetu i będą mi towarzyszyły aż do śmierci.
Poza tym nie wszyscy artyści są na Spotify czy Tidalu. Sam jestem ciekaw, czy po latach kontestowania streamingów taki Tool, King Crimson czy Peter Gabriel będą jeszcze bardziej kultowymi artystami, czy raczej słuch o nich zaginie?
Kiedyś, w czasach gdy płyty CD były tym najwyższym dobrem, kupowałem dużo LP. Nie chodziło mi o magię nośnika, ani tym bardziej lans, ale po prostu płyty winylowe były niesamowicie tanie! Na przełomie 90/00 można było bez problemu zgromadzić dyskografię Niemena, SBB czy Grechuty po 2-3 zł na płytę. Zagraniczne płyty to był koszt około 10 zł. Nie mówię o rarytasach i wydaniach kolekcjonerskich, ale o zwykłych płytach. King Crimson były trochę droższe i trzeba było polować aby dostać poniżej 20 zł, ale już takie Genesis - bez problemu cała dyskografia w cenach 7-12 zł. Płyty CD kosztowały wtedy między 30 a 50 zł.
Dziś sytuacja się odwróciła. Moda na winyle kwitnie, a skoro rośnie popyt to i wzrastają ceny. I to wzrastają obłędnie. Winyle są przynajmniej 5 x razy droższe niż 10 lat temu. W niektórych przypadkach nawet więcej. Np. za Niemen Enigmatic trzeba dać minimum 50 zł - gdybym to przewidział - zbiłbym niezły biznes. W pewnym sensie to nawet przewidziałem, bo mam tej płyty Niemena na półce dobrych kilka egzemplarzy - wszystkie przypadkiem wygrywałem na allegro, bo nikt nie przelicytował moich 3 zł, które dawałem.
Skoro winyle są na fali mody przesadnie drogie ponownie zwróciłem się w stronę płyt CD. Te są w całkowitym odwrocie. Ludzie wyprzedają swoje kolekcje za bezcen. A często są to pierwsze wydanie, jeszcze przez remasteringowym "loudness war" i za przysłowiową "dychę" można kupić prawdziwe perły, na które w latach licealnych i studenckich człowiek z racji braku kasy mógł tylko smutno popatrzeć przez szybę...
Po tym długim wstępie przechodzę wreszcie do meritum: mniej więcej raz na miesiąc lubię wpaść do komisu z płytami CD i na wyprzedażach wygrzebać kilka-kilkanaście pozycji, które a) bardzo lubię i zawsze chciałem mieć lub b) nie znam, ale zawsze chciałem poznać. Tym sposobem 2 tygodnie temu w moje posiadanie wpadły:
- Chris Rea - The Road To Hell. Odżyły stare wspomnienia tytułowego utworu, a przy okazji poznałem całą płytę, o czym pisałem w kąciki kilka dni temu
- Peter Gabriel - Shakin' The Tree. Składanka, ale cudowna.
- Peter Gabriel - Us. Płyta doskonale mi znana, ale wcześniej miałem tylko kasetę.
- Tom Petty - Into The Great Wide Open. Po śmierci Toma kilka miesięcy temu przez dwa tygodnie nie schodziła z pierwszego miejsca moich streamingów. Ale na nośniku nie miałem.
- Blur - Parklife. Jakiś czas temu postawiłem sobie za zadanie poznać britpop. Oasis mnie odrzuciło. Blura słuchałem kilka dni w samochodzie i dwa wieczory biegałem. Jest w tej płycie coś fajnego, ale ciągle więcej tego co mnie wkurza.
- The Flaming Lips - At War with the Mystics. Nie znałem wcześniej tego albumu. Dla mnie nowość.
- Sting - The Soul Cages. Mam na kasecie, ale nie słuchałem wieki. Chciałem się upewnić czy wciąż uważam, że Sting skończył się na Nothing Like The Sun.
- Antony and the Johnsons - I am a bird Now
No właśnie... ta ostatnia płyta jest bohaterem tego kącika. Oczywiście Antony był/a mi znany/a, nawet próbowałem swego czasu słuchać tej płyty ze streamingów, ale nie zachwyciła na tyle, aby wracać. Jednak cały czas miałem go/ją z tyłu głowy i to ogromne zaufanie jakim został/a otoczony/a przez wielkie firmy i postacie nie dawało mi spokoju. W końcu jego/jej pierwszą płytę wydał David Tibet z Current 93. Potem sporo współpracował/a z Lou Reedem. Ostatecznie związał/a się z Secretly Canadian, czyli wytwórnią gdzie rozpoczął (i skończył) Jason Molina. A zarówno Current 93 jak i Songs: Ohia to muzyka która perfekcyjnie scala się z moją wrażliwością...
I am a bird Now - słucham tej płyty już trzeci dzień non stop. Dokładnie w taki sposób jak niemal 30 lat temu kiedy poznawałem największe i najbardziej wzruszające płyty jakie świat wydał. To jest muzyka, która sprawia, że nabierasz powietrza w płuca i oddychasz powoli i bardzo płytko. Teoretycznie powinno to przeszkadzać w bieganiu, ale wczorajsze kołka nad zbiornikiem były najłatwiejsze w tym miesiącu. Jedyne złe momenty, to wtedy kiedy endo podsumowywało kolejny zaliczony kilometr - zagłuszało na kilka sekund muzykę.
Antony to osoba transseksualna. Dlatego pisałem wcześniej o "nim/jej". Przykład Antonego potwierdza, że najlepszą pożywką do tworzenia sztuki jest bunt i kontestacja rzeczywistości. W tym przypadku bunt przeciwko samemu sobie.
"One day I'll grow up, I'll be a beautiful girl.
But for today I am a child, for today I am a boy."
Co ciekawe, po odrzuceniu, przeniesieniu na dalszy plan warstwy literackiej na polu bitwy pozostają świetne kompozycje, znakomite aranżacje i ten dziwny wokal mający w sobie coś z Elvisa Presleya.
* * *
- "Mam skoczyć z okna?" - zapytał Michał kiedy wysłałem mu wczoraj zdjęcie płyty Antonego. Biorąc pod uwagę, że już nie pracuje na parterze, to może lepiej nie. Straciłaby na tym rywalizacja "Joszczak vs Reszta Świata" gdyby Michał sobie kulasy połamał.
LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz