czwartek, 30 marca 2017

Kącik biegowego melomana: Mother Love Bone - Apple

Ile razy już tutaj pisałem, że przeżywając swoją młodość w epoce grunge byłem totalnym antyfanem tego gatunku? Ile razy wspominałem, że kompletnie nie rozumiem do dziś zachwytów nad Pearl Jam? Próbowałem praktycznie wszystkich płyt. Coś tam do mnie dociera z Vitalogy, coś z Yeld. Byłem nawet na koncercie Pearl Jam, ale to wciąż ten zespół, który lubili raczej moi dalsi znajomi i 3/4 świata, ale nie ja. Tak samo ominął mnie szał związany z Nirvaną, na samobójstwo Cobaina wzruszyłem ramionami i do dziś mylę ze sobą utwory Alice in Chains oraz Soundgarden.


Jechałem dziś samochodem i rozmawiałem przez telefon z Joszczim pastwiąc się nad The Sisters of Mercy i zastanawiając się czy kupić bilety na ich wrześniowy koncert w Gdańsku. Od słowa do słowa, weszliśmy na temat grunge'u. No i kiedy tak marudziłem, że ja z jednej strony nie lubię Perl Jam, ale z drugiej coś bym sobie posłuchał, czegoś w pewnym sensie nowego dla mnie, padły z ust Michała dwie nazwy: Mad Season i Mother Love Bone.

O to pierwsze się oburzyłem. Bo Mad Season znam doskonale i jest to moja jedna z bliższych płyt lat 90-tych. Niby wiem gdzie korzenie mają muzycy z Mad Season, ale wypierałem to z siebie ;) Natomiast Mother Love Bone znam jedynie ... z tego, że znałem nazwę.

- To jest okrutnie dobre! - powiedział Michał - Naprawdę nie znasz Mother Love Bone?
- No nie znam... 

* * *
Kiedy o godzinie 18-tej stanąłem przed blokiem i usłyszałem w słuchawkach pierwsze dźwięki z płyty Apple - wiedziałem, że to będzie dobry bieg. Z gatunku tych, gdzie muzyka gra w rytm biegu, choć wcale nie musi być rytmiczna. Muzyka, która wyrzuca z głowy wszystkie niepotrzebne myśli i wszystkie między-strefy emocjonalne zostawiając splecione ze sobą: fizyczny wysiłek i obcowanie ze sztuką. Bieganie z muzyką jest jak medytacja. Totalnie oczyszcza głowę. 

Mother Love Bone wydał tylko jedną studyjną płytę - Apple. Na kilka dni przed jej wydaniem, lider i kompozytor - Adrew Wood - odpłynął na zawsze w jednym ze swoich heroinowych snów. Pozostali muzycy zaangażowali się w projekt Temple of the Dog, z którego w pewnym sensie urodził się Pearl Jam. 

Do dość kuriozalna sprawa, aby pisać w kąciku biegowego melomana o płycie, którą posłuchałem dopiero jeden raz. Ale jestem po prostu zauroczony i nie mogę przestać o niej myśleć. Znalazłem w tej muzyce wrażliwość, której zawsze brakowało mi w grunge'u. A może już po prostu tak mam, że nie podobają mi się płyty młodsze niż 25 lat? :)

I jeszcze jedno - nie pamiętam już kiedy ostatni raz pobiegłem na treningu szybciej niż 6 min/km. Z Mother Love Bone się udało. Joszczi będzie ze mnie zadowolony :)


LISTA PŁYT PRZY KTÓRYCH BIEGAŁEM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy