Kiedy punktualnie o 9:00 wystartował maraton w Gdańsku jednym okiem oglądałem jeszcze pojedynek Vettela i Hamiltona w GP Chin, ale drugie całkowicie skupiało się na transmisji online z tego biegu. Kiedy biegną Twoi znajomi nawet zwyczajna impreza urasta do rangi olimpijskiej. W końcu całkowicie przestałem się skupiać na F1 a przełączałem ekrany między transmisją wideo z maratonu a tabelami z międzyczasami...
Po godzinie takiej zabawy zew biegania odezwał się tak silnie, że po prostu musiałem się ubrać i pobiec, aby być przy Amber Expo - w samym sercu wydarzeń. Od mojego domu do mety maratonu jest 12 kilometrów. Nie byłem do końca pewny jak pozamykane są drogi, więc ubrałem buty i pobiegłem.
Przy mecie byłem na tyle wcześnie, że udało mi się zobaczyć wszystkich zawodników począwszy od trzeciego :) Gdzieś w drugiej połowie pierwszej dziesiątki biegł Antoni - Poranny Biegacz. Potem co kilkanaście minut spotykałem kogoś znajomego, jednocześnie rozmawiając z Joszczim przez telefon, który z bazy podawał mi wiadomości z jaką szybkością komu noga podaje.
Ale z największym zainteresowaniem spoglądaliśmy na wyniki bohatera dzisiejszego wpisu - Kamila Żmudzińskiego, który z maratonem mierzył się po raz pierwszy. Miał biec równo po 4 min 50 sek i ewentualnie po 37 km przyspieszyć, albo.... przywitać się po raz pierwszy w życiu maratońską ścianą...
Przygotowaniom Kamila z wielką ciekawością, najpierw niedowierzaniem, wątpliwością, a potem entuzjazmem - przyglądałem się od początku tego roku... Ale aby dokładnie rozumieć co mam na myśli muszę najpierw dość szeroko i mocno osobiście rozpisać się o Kamilu:
Iława, Rok 2006. |
Pamiętam lato 2006 roku, kiedy jadąc moim Renault Clio wraz z obecną, a wtedy przyszłą żoną wypadliśmy z zakrętu tuż przed Iławą spiesząc się na ślub kościelny Wioletty i Kamila. Zakręt na szczęście miał szerokie pobocze, ale i tak nie udało nam się zdążyć na całą ceremonię. Wpadliśmy do kościoła dokładnie w momencie kiedy ślubowali sobie na wieki, a potem, w trakcie życzeń, udawaliśmy, że byliśmy od samego początku :)
Akademik UG. Rok 2000? Nie znałem wtedy tych Państwa. |
Kamil studiował z moją żoną. Mieszkali razem w akademiku. Kilka miesięcy później okazało się, że kompletnie niezależnie kupiliśmy swoje pierwsze mieszkanie dosłownie blok w blok, obok zbiornika Świętokrzyska II w Gdańsku. Ludzie, którzy razem studiowali znają się jak łyse konie. Nie czekałem zbyt długo aby się o tym przekonać. Na pierwszej wspólnej imprezie w grudniu 2006 roku, padł dialog, który zapamiętamy na długo. Grażka dosłownie tego samego dnia zrobiła test, po którym okazało się, że w dobrym momencie kupiliśmy pierwsze wspólne mieszkanie, bo za 9 miesięcy będzie nas trójka.
- Grażka, to co? Napijemy się? - zapytał Kamil
- Wiesz, nie mam dziś ochoty - odpowiedziała Grażka
- !!!??? Grażka!? Jesteś w ciąży???!!!
Ukrywanie tego faktu przed znajomymi udało się przez mniej więcej 10 godzin :) I gdyby Kreska nie była podobna do mnie jak dwie krople wody, trochę dłużej zastanawiałbym się nad płynnością powyższego dialogu.
* * *
Mijały lata, w beczce soli było widać dno i trzeba było zamówić drugą. I to właśnie wtedy wpadłem na pomysł, że będę biegał, że 130 kg to zbyt dużo jak na 35 letniego mężczyznę. I wtedy kupiłem sobie pierwszy dres z napisem "PUMA" na dupie i to nikt inny jak Kamil był świadkiem mojego pierwszego biegania, kiedy po 200 metrach wyrzygałem płuca, a szybki marsz zwijał moje ciało w pół. Kamil, który jedyną rzeczą, którą wcześniej trenował był taniec, bez problemu biegł 50 metrów do przodu, cofał się, robił kółeczko wokół mnie i ponownie biegł wstydliwe dla mnie 50 metrów do przodu.
Ale to ja się zawziąłem, a Kamil odpuścił. Pół roku później ważyłem 20 kg mniej i bieganie stawało się moją filozofią. I te pół roku później Kamil też zaczął biegać. Mimo, że miałem pół roku treningów przewagi - wciąż miałem kilkanaście kilogramów na wadzie straty. W pewnym sensie rozpoczął się wyścig. Najważniejszy wyścig na świecie - wyścig sąsiedzki :)
Oszukałem Kamila 1 raz w życiu. Wiosną 2013 roku nie przyznałem się, że zapisałem się na 10-tkę w Gdyni. Drań dzwonił do mnie kilkadziesiąt minut przed startem i musiałem kłamać. Zrobiłem życiówkę lepszą niż jego. Ale rekordem cieszyłem się mniej więcej tyle samo czasu do Stefan Kraft w Planicy. Tego samego dnia wieczorem Kamil wyszedł pobiegać dookoła naszego bajorka i pobił mój czas... :(
Przez kolejne miesiące bawiliśmy się na rekordy. Kto będzie lepszy na parkrunie? Kto na 10 km? Kto kogo pokona w półmaratonie? (tutaj ciężko zapomnieć jak upił mnie do nieprzytomności przed półmaratonem w Iławie, podczas kiedy sam symulował, że pije równo)
Ale zawsze na jednym dystansie byłem lepszy - w maratonie. Z prostej przyczyny: Kamil nigdy do tej pory maratonu nie biegł. Owszem, pokonał kilka razy dystans maratonu w krajoznawczym biegu dookoła jeziora Łebsko czy na wspólnej wyprawie do Szwecji, ale takiego maratonu "na poważnie" to nie biegł.
* * *
- Hej zobacz, wydrukowałem sobie plan na maraton, bo chcę pobiec Maraton Gdański poniżej 3h:30min
Ja wiem, że różne są postanowienia noworoczne, ale to było z pogranicza snu i fikcji. Był dokładnie 1 stycznia 2017 roku. Spotkaliśmy się z Kamilem na epickich poprawinach Sylwestra 2016/2017 podczas którego ludzie spadali z krzeseł, ale tak naprawdę do dopiero noworoczna impreza zawinęła w dywan tych najwytrwalszych. Na przykład mnie, bo właśnie 2 stycznia rano postanowiłem, że nie tknę alkoholu aż do 40-tki i słowa dotrzymałem. 37 dni bez ani jednego łyka piwka.
- Hej zobacz, wydrukowałem sobie plan na maraton, bo chcę pobiec Maraton Gdański poniżej 3h:30min
Kamil dalej drążył swoje. Wziąłem w rękę kartkę z jego rozpiską znalezioną w internecie, popatrzyłem na to co musi robić przez najbliższe 3 miesiące i szczerze odpowiedziałem:
- Nie dasz rady. Stawiam 51% szans, że nie dasz rady.
Mam na imię Tomasz. Mówię to co myślę, a jak w coś nie wierzę - też mówię to co myślę. Ja wiem, że ludzie wolą takich, co się głupkowato uśmiechną i przytakną dla świętego spokoju. Ale ja taki nie jestem. Prawdziwa przyjaźń kwitnie tam, gdzie ludzie mówią sobie to co myślą, a jeżeli się pomylą - potrafią to ponownie przedyskutować, zamiast się obrażać.
- Nie dasz rady. Stawiam 51% szans, że nie dasz rady. - powtarzałem to zdanie Kamilowi przy każdej okazji, co więcej, robiłem mu teoretyczne symulacje dlaczego tak uważam.
Ale też równolegle patrzyłem na Kamila treningi od początku stycznia. Z podziwem. Z wielkim podziwem. Każdy trening szedł jak po sznurku. Każde zadanie wykonane na szóstkę. Jak miały być rytmy - były rytmy; jak miały być podbiegi - były podbiegi; jak miało być 4:15 - było 4:15 a kiedy miało być 6:00 - było 6:00. Kiedy trzeba było wstać o 5 rano aby zmieścić trening w rytm dnia - Kamil wstawał. Kiedy trzeba było pobiegać wieczorem - nie było ani jednej wymówki. W skali trzech miesięcy przygotowań Kamil nie oszukał ani o jedną sekundę, ani o jeden metr.
19-tego marca przyszedł czas na ostatni sprawdzian. Półmaraton w Gdyni. Byłem w tym czasie w Chojnicach i chodząc dziećmi po parku cały czas zerkałem na endomodo śledząc międzyczasy Kamila. Przez pierwszą połowę dystansu byłem przekonany, że biegnie za szybko i po prostu spuchnie, jak wiele razy działo się to u moich znajomych podglądanych w endo. Ale kiedy z każdym kilkunastym kilometrem odznaczanym na zielonym pasku endomondo tempo Kamila nie malało ani o sekundę zdałem sobie sprawę, że Kamil tak naprawdę kontroluje ten bieg i biegnie nie na full, ale tak jak by
ło napisane na kartkach. 1:32:19 - z takim czasem Kamil skończył ten półmaraton łamiąc po drodze wszystkie swoje życiówki począwszy od 5km z skończywszy na półmaratonie.
I wtedy coś we mnie się zmieniło. Jak ten wspomniany niewierny Tomasz zrozumiałem, że bieganie-trenowanie to nie jest science-fiction, że uczciwie realizowane treningi po prostu nie mogą obrócić się w coś innego niż sukces. A szanse Kamila w moim postrzeganiu przechyliły się na szalę zwycięstwa. Ale nie z 49/51 na 51/49, a na zdecydowane 90/10, gdzie te 10% szans niepowodzenia to wszelkie nieprzewidywalne sytuacje jak temperatura 35 stopni C, albo uwierające gacie, albo brak izotonika na 30 km, albo tfu tfu kontuzja.
ło napisane na kartkach. 1:32:19 - z takim czasem Kamil skończył ten półmaraton łamiąc po drodze wszystkie swoje życiówki począwszy od 5km z skończywszy na półmaratonie.
I wtedy coś we mnie się zmieniło. Jak ten wspomniany niewierny Tomasz zrozumiałem, że bieganie-trenowanie to nie jest science-fiction, że uczciwie realizowane treningi po prostu nie mogą obrócić się w coś innego niż sukces. A szanse Kamila w moim postrzeganiu przechyliły się na szalę zwycięstwa. Ale nie z 49/51 na 51/49, a na zdecydowane 90/10, gdzie te 10% szans niepowodzenia to wszelkie nieprzewidywalne sytuacje jak temperatura 35 stopni C, albo uwierające gacie, albo brak izotonika na 30 km, albo tfu tfu kontuzja.
* * *
Stanąłem mniej więcej na 37-38 kilometrze. To taka mała górka tuż przed rondem. Kamil przebiegł dokładnie wtedy kiedy miał przebiec. Tempo 4:50 min/km. Krzyknąłem z całych sił:
- Jak tam Kamil?! Dobrze jest? Dajesz radę??
Nie odpowiedział ani słowa. Uniósł pięść, uśmiechnął się i poleciał. Joszcziego cały czas miałem na słuchawce i mówię mu, że Kamil nic nie powiedział tylko przebiegł i w sumie nie wiem, czy jest w takim tunelu, że nie chce tracić energii na gadanie, a może po prostu nic nie przyszło mu do głowy sensownego :)
Joszczi sprawdził jeszcze raz wyniki online i mówi mi, że Kamil leci non-stop w identycznym równym tempie. Pytanie tylko takie, czy coś się jeszcze może wydarzyć? Czy przyspieszy? Czy może za chwilę stanie i przejdzie do marszu? Stojąc i czekając na Kamila widziałem skrzywionych w grymasie ludzi, którzy przechodzili do marszu biegnąc przez poprzednie 38 km w tempie na złamanie 3 godzin.
Zacząłem truchtać powoli w kierunku mety. Spotkałem Wiolę z dzieciakami i zakończyłem rozmowę z Joszczim słowami, że już kompletnie nic nie może się stać, że 3:30 złamie choćby musiał się turlać bokiem, ale jeżeli po prostu nie zwolni to zrobi coś więcej - złamie 3h 25 minut.
Czas brutto: 3:25:08
Czas netto: 3:24:50
Słowa, które mogłyby być epilogiem tej historii układają się same. I jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi - jest po prostu prawdą. Wyniki nie przychodzą same, na wyniki trzeba zapracować. A jeżeli pracujesz uczciwie to nic nie wydrze Ci oczekiwanego wyniku. To nie jest tak, że wystarczy tylko czegoś bardzo chcieć aby to osiągnąć. Uda się jedynie jak rozpiszesz plan dojścia do celu na małe fragmenty i każdy z nich zrealizujesz.
To było 12 tygodni pracy, 900 kilometrów na ścieżkach w ściśle określonych tempach. Dzisiejszy bieg był tak naprawdę tylko formalnością. Truskawką na torcie ;)
Gratulacje! I nigdy nie zapomnij, że jesteśmy kumplami :D
Gratulacje
OdpowiedzUsuńOGZ :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń