sobota, 1 kwietnia 2017

Parkrun Tczew #49 - czyli parkrunowe podróżowanie cd.


Nie mogłem spać od 6-tej, choć budzik miałem nastawiony dopiero na 7:30. Wstałem, zjadłem na śniadanie jednego ziemniaka, który ostał się z piątkowej kolacji i otworzyłem Wikipedię aby poczytać o historii Tczewa.


Tczew jest bliskim mi miastem, bo mieszkając przez pół życia w Łęgowie, gdzieś na starej trasie A1, kilka kilometrów za Pruszczem Gdańskim miałem praktycznie tak samo daleko do Gdańska jak i do Tczewa. Jeżeli chodzi o wybór liceum, potem studiów i miejsca do życia - wiadomo - tutaj lgnąłem do Gdańska, ale jeżeli chodzi o podróże na południe Polski (z perspektywy Gdańska każda podróż to podróż na południe) to stacją przesiadkową równie często jak Gdańsk - był Tczew. Można powiedzieć, że znam Tczew dość dobrze, ale z perspektywy... dworca PKP.

No i czytałem od rana o Tczewie, o bitwie pod Tczewem, o pożarze za czasów Stefana Batorego, roli Tczewa jako miasta na skrzyżowaniu dróg Berlin-Królewiec i Gdańsk-Śląsk, wreszcie o wysadzeniu mostów 2 września 1939 roku i o Grzegorzu Ciechowskim. O tym ostatnim akurat czytać nie musiałem, bo Republika pulsuje w mojej krwi od dawna.

 * * *

Wyjechaliśmy z Gdańska punkt 8:00. Kamil z Karolem i ja z Kreską. Zaopatrzeni w ciepłe bluzy i termosy z herbatą patrzyliśmy jak na autostradzie A1 wskazówka na termometrze rośnie od 12 stopni w górę, do 15...16... i dalej. Droga była pusta i szybka. Autostrada Amber One kosztuje 3 zł 50 groszy i po dokładnie 30 minutach z znaleźliśmy się na ulicy Jana z Kolna w Tczewie, w parku, przy samej Wiśle, nieopodal przecinających ją mostów. 


Mieliśmy pół godziny do rozpoczęcia biegu. Poszliśmy więc zobaczyć z bliska most. Był zamknięty, a nad Wisłą naprawdę nieźle wiało, choć wschodzące słońce zapowiadało, że lada chwila rozpocznie się upalny, jak na kwiecień, dzień. 


Trasa Parkruna wyglądała naprawdę fajnie. 2.5 kilometra wałem Wisły, nawrotka przy Panu Gerardzie (zapowiedziana przez megafon dla tych co biegli pierwszy raz) i ponownie 2.5 km do linii mety.


Punkt 9:00 na starcie stanęło kilkadziesiąt osób. Omietliśmy wszystkich zawodników okiem i Kamil powiedział:

- Coś mi się wydaje, że z liczbą juniorów, to u nas na Gdańsk-Południe jesteśmy daleko z tyłu

Na starcie kłębiło się od dzieci w każdym wieku. Coś, co jest naszym małym celem na biegach parkrun dookoła zbiorników Świętokrzyska I i II w Gdańsku - tutaj po prostu się realizuje. Na starcie stały całe grupy dzieciaków szykujące się do biegu.



Wystartowaliśmy przecinając wydeptaną 200-metrową ścieżką trawnik po przekątnej, potem wbiegliśmy na wał i mieliśmy biec tak długo, aż Pan Gerard przybije nam piątkę. Wtedy trzeba zawrócić i pobiec identyczną trasą na linię startu, która staje się metą.

- Tato, a mogę biec dziś bez ciebie? - zapytała Kreska
- Daj mi bluzę i biegnij jak chcesz... 

10 sekund później moja córka zaczęła powoli oddalać się by kilka minut później zupełnie zniknąć z widoku. Ja biegłem razem z Kamilem i Karolem i w tempie około 6:15 podziwialiśmy nadwiślańskie widoki.


Praktycznie wszystkie parkruny, które do tej pory biegłem miały coś wspólnego z wodą. Może wybieram je podświadomie, a może tak po prostu musi być. Gdańsk - jedna prosta alejką wzdłuż Bałtyku, Gdynia - cała trasa przy morzu, Szczecinek - przy jeziorze, Gdańsk-Południe - dwa zbiorniki retencyjne, Bushy Park - małe stawiki w środku parku, a teraz Tczew - tam i z powrotem wzdłuż królowej polskich rzek - Wisły.

Kreski nie dogoniliśmy aż do samej mety. Zrobiła nam prawdziwego prima-aprilisowego psikusa i nie dała się dogonić. Nasza trójka finiszowała po 32 i pół minuty.


Na mecie zamieniliśmy parę słów z organizatorem Tczewskiego biegu. Z naszej strony podzieliśmy się zachwytem nad mobilizacją młodzieży, a ze strony orgów zostaliśmy zaproszeni na świętowanie 1-rocznicy Pakrun-Tczew za 3 tygodnie (tydzień po Świętach).

* * *

Dobry żart Tomasz, na prima aprilis. Nie przyszedłeś na parkura i musiałem się męczyć
Powyższe słowa napisał mi Dominik. Faktycznie dobry żart :) Od tygodni namawiam Dominika, aby znów zaczął regularnie zjawiać się na parkrunie pod domem, a kiedy w końcu się zjawił, ja zrobiłem mu psikusa i pojechałem do Tczewa :) Nie mógł biec moim tempem, aby mieć alibi, że ze mną gada, więc musiał biec swoim - i się zmęczył ;)

* * *

Parkrunowe podróżowanie ma swój urok. Co jakiś czas zaglądam na mapkę biegów Parkrun-Polska i kombinuję: gdzie samochodem, gdzie autobusem, gdzie pociągiem a gdzie najtaniej samolotem? Miejsc jest sporo, a w każdym z nich, niczym tajemniczy klienci mogą się pojawić tajemniczy biegacze z Gdańska-Południe :)
Tydzień temu miałem problem z wyborem bohatera dnia, bo po prostu nic się nie wydarzyło wprost przed moim wąskim polem widzenia. Ale dziś nie mam tego kłopotu. Wiem, że to nepotyzm, ale nie należę do żadnego układu, aby mieć z tym kłopot. Bohaterem dnia, za udaną ucieczkę przed peletonem i samodzielnym biegiem od startu do mety, zostaje moja najstarsza córka Krescencja :) Gratulacje!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobne wpisy